Wojenne dramaty, opór „babuszek” i doktor Olga. „Do końca życia będę wam wszystkim wdzięczna za pomoc”

Zespół dostaje prośbę z winnickiego szpitala o ewakuację lekarki z córką oraz jej siostry z dziećmi. Nie mamy zaplanowanego transportu rannych, więc potwierdzamy. Następnego dnia przyjechały. Zmęczone, zamknięte, przestraszone. Znana w Ukrainie dziecięca kardiolog Olga Zborowska początkowo nie chciała wyjeżdżać – pisze Jacek Skorek, dziennikarz ŚLĄZAGA, który pracuje w sosnowieckim zespole medycznym w Ukrainie.

FB/ Zespół Medyczny - Centrum Urazowe Sosnowiec. Pomoc Ukrainie
Doktor Olga Zborowska została ewakuowana z Winnicy

Od początku wojny pracowałam w szpitalu, ale kiedy na lotnisko pod Winnicą spadły rakiety, postanowiłyśmy z córką wyjechać. Mam informacje od kolegów i koleżanek lekarzy o tym, co dzieje się w Ukrainie – opowiadała nam 9 marca Olga. – Moja koleżanka miała jeszcze gorzej. Pracowała w Kijowie w szpitalu. Po zmianie wróciła do domu, ale domu już nie było. Zostały zgliszcza. Przeniosła się więc do Chersonia. I znów o włos uniknęła śmierci, tylko dlatego, że była w pracy. Pojechała do Winnicy – i tu też zaczęły spadać rakiety. Jest całkowicie rozbita, ale nie chce wyjeżdżać.

Straszne liczby...

Zapraszamy ją wieczorem na rozmowę. Dzięki naszemu chirurgowi Dimie, który pochodzi z Ukrainy, bariery językowe szybko zostają złamane. Rozmowy płyną po ukraińsku, rosyjsku, angielsku, polsku.

Powoli Olga zaczyna mówić o rzeczach, które nie trafiają do mediów. 7 szpitali zniszczonych, 104 uszkodzone. 5 lekarzy zginęło, w tym przyjaciółka Olgi – Marina. Jej samochód został ostrzelany 1 marca w korytarzu humanitarnym, gdy jechała do szpitala ze swoim siostrzeńcem. 82 dzieci zabitych, ponad 100 rannych, 34 ostrzelane ambulanse. Około 50 porodów w schronach przeciwlotniczych. To liczby z pierwszych dwóch tygodni działań wojennych. Mówiła o gwałtach i rabunkach w okupowanych miastach, strzelaniu do cywili, do dzieci. O głodzie, uciekinierach z Charkowa upchanych w pociągach jak sardynki, jadących 8 godzin na stojąco, bez wody. Ale też o oporze ludności cywilnej. I wierze w zwycięstwo. I o „babach z jajami”.

W okupowanych miastach opór ruskim stawiają babuszki. Starsze kobiety, które nie mają w sobie strachu, sabotują żołnierzy jak tylko mogą – opowiada Olga. – Jednej babci do domu włamał się okupant. I poszedł się wykąpać. To babcia wzięła jego ubranie i spaliła. Został golutki i zdziwiony. Inna znowu, jak widziała, że dwóch poszło do szaletu, wrzuciła tam „mołotowa”.

Sposoby na rosyjskich żołnierzy

– Jedna z drugą mówi – malczik, wodki chocziesz? Pij, pij, na zdarowie – i poją ich metanolem. Albo dają wodę ze środkami przeczyszczającymi – opowiada coraz weselej lekarka. – Baby z jajami to zmora okupanta!

Potem znów nadchodzi refleksja: – Co będę robiła w Polsce? Ten akurat problem rozwiązujemy szybko. Nasi ratownicy z Centrum Ratownictwa Specjalistycznego Ankar w Prudniku proponują nie tylko schronienie w prowadzonej przez nich fundacji, ale też pracę – jako lekarz w transporcie międzynarodowym.

– Do końca życia będę wam wszystkim wdzięczna za pomoc. A kiedy wojna się skończy i wrócimy do kraju – zaproszę was i pokażę ukraińską wdzięczność i gościnność – napisała nam po kilku dniach pobytu w Polsce Olga.

Dwa zespoły

Każdego dnia ten sam widok – drogi zapchane uciekającymi przed wojną kobietami i dziećmi. Dla naszego chirurga, Dimy – widok tym bardziej przygnębiający.

– To rozstanie rodzin, wielogodzinne kolejki na mrozie, uciekająca ludność bez ubrań i dobytku, nawet bez dokumentów i pieniędzy, z małymi dziećmi. Każdego dnia obserwujemy dramaty ludzkie. W kraju panuje strach, rozpacz i krzywda – mówi Dima, do którego docierają wieści z głębi Ukrainy. – Łzy i ból, dezinformacja, coraz częstsze przypadki cwaniactwa. Ale i ogromna motywacja oraz chęć walki nawet prostych ludzi. I co cieszy - wielki szacunek dla osób przybywających z pomocą. O nas tam wiedzą i liczą na pomoc!

Jedziemy do jego rodzinnej Winnicy. Do Wojskowo-Medycznego Centrum Klinicznego Regionu Centralnego Ukrainy. Drugi zespół z „eską” zostaje na miejscu. I...

Dostaliśmy wezwanie – ból w klatce piersiowej od wczoraj. Z uwagi na warunki panujące lokalnie w Ukrainie przenieśliśmy pacjentkę do karetki, gdzie warunki mieliśmy nieporównywalnie lepsze pod względem technicznym i sprzętowym. Podstawa – pomiary parametrów, EKG… no i jest przyczyna: OZW STEMI przegrody i ściany bocznej – relacjonuje nam Kamil Kociołek, doświadczony ratownik z drugiego zespołu. – Podaż leków według naszych standardów, w myśl zasady tu panującej – „wy działacie po swojemu, a my po swojemu”. Ponieważ tutejsze standardy różnią się bardzo od europejskich – poszedł europejski komplet leków. Po chwili przyjechał systemowy lokalny zespół ratownictwa, przekładka pacjentki do ich ambulansu i transport do Lwowa do centrum kardiologii.

Takich przypadków, gdy polski zespół ratuje życie – jest coraz więcej. I coraz więcej poważnie chorych i rannych, których przerzucamy do śląskich szpitali.

Kiedy oni ratują, my dowozimy zaopatrzenie do Winnicy. Nawiązujemy też, przez przyjaciela Dimy, kontakt bezpośrednio z „bojcami”. Kolejne transporty pójdą wprost na front.

Zespół medyczny z Sosnowca pomaga w Ukrainie

Może Cię zainteresować:

Dziennikarz ŚLĄZAGA w zespole medycznym w Ukrainie: „Przekraczamy granicę. W jedną stronę pełne ambulanse zaopatrzenia, w drugą – chorzy i ranni. Ale nie zawsze”

Autor: Jacek Skorek

07/04/2022

Polscy medycy pomagają Ukraińcom

Może Cię zainteresować:

„Nikt nie wiedział, czego potrzeba w samej Ukrainie, ani jak i gdzie to dostarczyć. I to było nasze zadanie”. O sytuacji za wschodnią granicą pisze nasz dziennikarz

Autor: Jacek Skorek

14/03/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon