Karol Sokołowski
Yaroslav Shemet

Yaroslav Shemet: W trakcie wojny trzeba się przeciwstawiać agresorowi też na froncie kultury

Był cudownym dzieckiem. Już jako 3-latek zaczął się kształcić muzycznie. Yaroslav Shemet, Ukrainiec, w którego żyłach płynie też polska krew, w wieku zaledwie 17 lat rozpoczął studia w Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu na kierunku dyrygentura symfoniczna, które skończył z wyróżnieniem, gdy miał 22 lata. Rok temu, w wieku 25 lat, został kierownikiem artystycznym Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Śląskiej w Katowicach. Specjaliści wróżą mu wielką światową karierę. W wywiadzie ze ŚLĄZAGIEM mówi o emocjach, jakie wywołał w nim atak Rosji na rodzinny kraj, jak przekuł je w działanie; co może dać ukraińskiej kulturze bojkot (choć tego słowa nie lubi) rosyjskich kompozytorów i jak znalazł się i zrobił furorę w Katowicach.

Rozmowa z Yaroslavem Shemetem, 26-letnim ukraińskim dyrygentem, kierownikiem artystycznym Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Śląskiej

Gdzie zastał pana wybuch wojny?
W domu, w Poznaniu, z rodziną. Rano obudził mnie SMS od mojej mamy, że bombardują Charków, Kijów. Na początku w to nie uwierzyłem, ale wystarczyło włączyć telewizję, by się przekonać, że ten koszmar jednak się zaczął.

„Bombardują Charków”… To jest pana rodzinne miasto?
Tak, urodziłem się w Charkowie.

Jakie uczucia towarzyszyły panu, gdy dowiedział się pan, że spadają bomby na Charków?
(długa chwila ciszy). Ciężko jest opisać te emocje. Babcie i dziadkowie zawsze nam mówili, że może być wszystko, ale nie wojna, bo to najgorsza rzecz, jaka może spotkać ludzi. Rosja nie zaczęła wojny powoli, tylko jak Hitler, który wkroczył do Ukrainy w 1941 roku, od bombardowania Kijowa. Putin zrobił tak samo. Zaczął inwazję na pełną skalę. Poczułem obezwładniający strach, że stracę bliskich.

W Charkowie zostali członkowie pana rodziny?
Tam jest nadal mój ojciec. Mama od lat mieszka w Polsce, w Gdyni. W Poznaniu mieszkam ja, z partnerką i rocznym synkiem. Mam bardzo dużo przyjaciół w Ukrainie: w Charkowie, w Kijowie, we Lwowie czy w Odessie. W pierwszym odruchu pisałem i dzwoniłem do nich, żeby sprawdzić, czy wszyscy żyją.

Teraz wydaje się, że sytuacja Charkowa trochę się poprawiła, że żołnierze rosyjscy zostali odparci.
Tak, Charków na początku był intensywnie atakowany, chyba przez nienawiść do pierwszej stolicy Ukrainy albo przez to, że Rosjanie sądzili, że miasto, w którym mówi się w dużej mierze po rosyjsku, szybko zostanie im poddane. Na szczęście tak się nie stało. Charków był bombardowany przez 70 czy 80 godzin bez przerwy. Putin wpuścił tam bardzo dużo żołnierzy, ale sytuacja została opanowana dzięki wojskom ukraińskim i pracy obrony terytorialnej. Chyba wszyscy widzieliśmy ten piękny filmik, na którym żołnierze ukraińscy w obwodzie charkowskim stoją koło słupka granicznego i meldują, że odparli siły rosyjskie. To jest wielkie zwycięstwo nie tylko dla Charkowa, ale i dla całej Ukrainy. Oczywiście bombardowania ukraińskich miast dalej trwają, bo Rosja wystrzeliwuje rakiety z morza, ze swojego terytorium, z terenu Białorusi. Ile to potrwa, nie wiemy. Jednak kontrofensywa idzie pełną parą i jest nadzieja.

Jak ta sytuacja wpłynęła na pańskie życie zawodowe? Czy stres i zmartwienia związane z wojną odcisnęły piętno na pańskiej twórczości?
Starałem się i wciąż się staram odsuwać moje emocje na dalszy plan. Teraz trzeba działać. Najwyższe uznanie należy się oczywiście tym, którzy walczą na froncie i ryzykują życie. Ja, wraz z wieloma innymi artystami, na polu kulturalnym i humanitarnym dokładam wszelkich starań, aby nieść jak najbardziej efektywną pomoc. To stało się moją misją. Od początku wojny działaliśmy wspólnie z Filharmonią Śląską, od której dostałem ogromne wsparcie. Z wieloma innymi orkiestrami Sinfonią Varsovią czy Operą Śląską, Sinfonią Iuventus, muzykami z Filharmonii Szczecińskiej graliśmy koncerty dedykowane zbiórce środków dla Ukrainy. Instytucje i muzycy oddolnie wyrażali chęć grania koncertów w imię solidarności z Ukrainą. W jednym tygodniu odbyło się 6 koncertów z różnymi zespołami, podczas których zebraliśmy łącznie 200 tys. zł.

Czuł pan satysfakcję, że mógł w ten sposób pomóc?
Nie wiem czy satysfakcję… Czułem, i nadal czuję, że to jest mój obowiązek. W takich momentach jako artyści przestajemy rozmawiać tylko o muzyce, a stajemy się głosem naszych narodów. Przykładami, choć negatywnymi, są rosyjski dyrygent Walerij Giergijew czy śpiewaczka Anna Netrebko. Oni są muzykami, ale nie tylko nimi. Są też „narzędziami” do prowadzenia imperialistycznej polityki kulturalnej. Giergijew potrafił zbudować 15 sal koncertowych na całym świecie z rosyjskich pieniędzy, ma za przyjaciół wysoko postawionych polityków, oligarchów. Ale nie potrafił już potępić ataku na Ukrainę. Od Netrebko wszyscy oczekiwali w pierwszych dniach wojny, że jasno wypowie się przeciwko rosyjskiej agresji. W końcu potępiła wojnę jako taką, ale w dość lakoniczny sposób - w mojej ocenie zupełnie nieadekwatny do powagi sytuacji. Oni, jako artyści światowego formatu, trafiają do wielkiej liczby ludzi, ich głos ma znaczenie nie tylko w sztuce. Bycie ambasadorem kultury, moim zdaniem, w obliczu wojny zobowiązuje do pewnych działań.

Popiera pan akcję, która miała też miejsce w Filharmonii Śląskiej, wyrugowania dzieł rosyjskich kompozytorów z repertuarów filharmonii czy instytucji muzycznych? Czy ta akcja ma sens?
To bardzo trudne pytanie. Nie jestem w stanie ocenić tego bez emocji, na chłodno, podczas gdy Rosjanie niszczą mój kraj i giną moi przyjaciele. Moja koleżanka, ukraińska skrzypaczka, która trafiła na pierwszą linię frontu, powiedziała kiedyś w wywiadzie, że ona ma na razie alergię na wszystko, co rosyjskie. Potrzebowałaby terapii z lekarzem, żeby kiedyś, po czasie, móc do tego wrócić. Pamiętajmy, że jeśli chodzi o sytuację kulturową i polityczną, to próby zdominowania Ukrainy przez Rosję nie trwają od kilku miesięcy.

Od lat?
Ta walka nie trwa nawet od lat, ale od stuleci, od zarządzenia Piotra I, który zakazywał mówienia po ukraińsku, od palenia ukraińskich książek podczas rządów carycy Katarzyny II, etc. Przez całą swoją historię Rosja próbowała zniszczyć wszystko, co w ocenie rządzących, zagrażało jej imperialistycznej wielkości. A co mogła, to sobie przywłaszczyła.

A więc bojkot kultury rosyjskiej ma sens?
Takie hasła jak „bojkot kultury” czy „cancel culture” to, moim zdaniem, klikające się tytuły, które nie oddają sensu działań podejmowanych przez artystów. Jestem daleki od postulowania wymazania kultury rosyjskiej, czy umniejszania dorobku kompozytorów, których twórczość sam niezwykle cenię. W ogóle pojęcie „wymazanie kultury” jest agresywne, a agresja rodzi agresję. Jednak w obliczu tak bestialskiej, nieuzasadnionej inwazji, po prostu nie wyobrażam sobie, żebyśmy udawali, że wszystko jest w porządku. Chwilowe powstrzymanie się od prezentacji dorobku muzyki rosyjskiej jest gestem solidarności wobec Ukraińców. Jest to też okazja do zapoznania się z niedocenianą przez lata muzyką ukraińską.

Niedocenianą? Też przez Polaków?
Dla nas, Ukraińców, nie jest odkryciem, że taka sytuacja jest spowodowana wiekami konsekwentnej kulturowej kolonizacji rosyjskiej. W Rosji kultura jest niezwykle ważnym elementem propagandy i polityki międzynarodowej. Dlatego, w trakcie wojny, nie wyobrażam sobie, aby i na tym froncie nie przeciwstawiać się agresorowi. W Filharmonii Śląskiej czasowe usunięcie z repertuaru dzieł rosyjskich kompozytorów było inicjatywą całej instytucji. Gdy w sąsiednim kraju dzieje się taka tragedia, muzycy i pracownicy instytucji w geście empatii, chcieli pokazać, że losy Ukraińców nie są im obojętne. Z nikim nie trzeba było dyskutować, nikogo nie trzeba było namawiać. Ludzie pamiętają z lekcji historii, jak było podczas II wojny światowej. Jakie uczucia w Polakach powodowała muzyka niemiecka. Cała - nie chodziło tylko o Straussa, który w pewnym momencie był kompozytorem nazistowskim.

Co więc w zamian za rosyjskich kompozytorów?
Jak już wspomniałem, to jest dobra okazja do poznania utworów ukraińskich. Wszyscy mówią w Polsce teraz głośno: nie znaliśmy muzyki ukraińskiej, bo nie miała szans się wydostać poza Ukrainę. Po pierwszym koncercie utworów ukraińskich, jaki zagraliśmy 18 marca, publiczność była wniebowzięta. Muzycy oraz dyrektor Filharmonii Śląskiej mówili, że czują się głupio, że nie znali tak dobrej muzyki jak np. III Symfonia Borysa Latoszyńskiego, którą można porównać do twórczości Mahlera, do arcydzieł XX wieku. To, że teraz większość instytucji w geście solidarności zamienia utwory rosyjskie na ukraińskie, to duża szansa dla Ukrainy, by jej głos usłyszano. Głos, który był tępiony przez wieki imperializm rosyjski. Dla mnie to jest coś naturalnego i niezbędnego w tej sytuacji. Oczywiście jestem za te wszystkie działania ogromnie wdzięczny.

Czyli jakiś pozytywny aspekt wojny, jeśli można tak w ogóle powiedzieć…
Tak, ale szkoda, że takim kosztem. Teraz już nigdy nie będzie tak, jak było przed wojną. Muzyka ukraińska, sądzę, już na stałe wejdzie do repertuarów europejskich orkiestr.

Zaskoczyła pana postawa Polaków wobec wojny w Ukrainie, wobec uchodźców?
Byłem i nadal jestem wzruszony postawą Polaków. Jak każdy Ukrainiec jestem wdzięczny. Brakuje mi słów, by wyrazić wdzięczność, ale też czuję dumę, bo mam pochodzenie polskie. Dumę, że w taki sposób, nie tylko deklarując, co wiele krajów zrobiło, ale działając, ludzie zaczęli wspierać we wszystkim obywateli Ukrainy.

Dopytam – skąd wynika pana polskie pochodzenie?
Mój pradziadek od strony mamy był Polakiem. Przyjechał do Ukrainy zakochany w mojej prababci. Kultura polska była pielęgnowana u nas w rodzinie.

Dlatego tak dobrze pan mówi po polsku?
Polskiego na dobre zacząłem się uczyć dopiero, gdy przyjechałem do Poznania na studia, gdy miałem 17 lat.

Jak pan trafił do Katowic, do Filharmonii Śląskiej?
Mój pierwszy kontakt z Filharmonią Śląską odbył się na zaproszenie dyrektora Adama Wesołowskiego, który mnie poznał dwa lata wcześniej, gdy przyjechałem z orkiestrą z Narodowej Filharmonii Lwowskiej do Poznania. Graliśmy tam koncert, w którym była również kompozycja dyrektora Wesołowskiego. Myślę, że spodobała mu się moja interpretacja i sposób, w jaki prowadziłem zespół. Zresztą to był bardzo dobry koncert. Po latach przypomniał sobie o mnie i zaprosił do pierwszego kontaktu z orkiestrą do Katowic. Od pierwszych występów tak świetnie nam się pracowało, że z tego, co wiem, oddolnie, od samych muzyków orkiestry Filharmonii Śląskiej, wyszła propozycja, żebyśmy więcej razem pracowali. W ciągu sezonu zagraliśmy 5-6 koncertów. Filharmonia od dawna rozglądała się za dyrygentem prowadzącym. Sprawdzili mnie w różnym repertuarze, od muzyki klasycznej do współczesnej, od prawykonania utworu do nagrania płyty. Z tego, co wiem, to zespół wyraził chęć współpracy na dłuższą metę.

Taka postawa orkiestry jest ważna dla dyrygenta?
Współpraca z zespołem, gdzie każdy chce pracować, tworzyć, jest znacznie bardziej komfortowa. Osiąga się wyższy poziom w szybszym tempie, niż kiedy jest walka. Dla mnie porozumienie z muzykami jest kluczowe.

Czyli nie było sytuacji, że stanęliście z dyrektorem przed zespołem i on powiedział: „To jest wasz nowy dyrektor artystyczny i macie go słuchać”.
Czasy się zmieniły. Kiedyś tak było, że głos orkiestry niemal się nie liczył. Dyrygent był dyktatorem, mógł narzucać swoje zdanie, krzyczeć, tupać, wymagać. Taka postawa, moim zdaniem, nic nie daje. Człowiek zagra pod presją zawsze gorzej, niż gdy mu się po prostu chce. Mój kontakt z każdą orkiestrą zawsze polega na współpracy. Jesteśmy jednym organizmem. Głos każdego muzyka się liczy. Jeżeli ktoś gra dobrze, to ja nie będę go poprawiał. Na próbach musi panować dobra atmosfera.

Kiedyś dyrygent był dyktatorem a dzisiaj jest kim?
Częścią zespołu. Czuję, że tworzymy razem, osiągamy coś razem.

Będąc tu, w Filharmonii Śląskiej, musiał pan wziąć na tapetę dzieła wielkich śląskich kompozytorów, jak Wojciech Kilar czy Henryk Mikołaj Górecki.
Poznałem te wielkie nazwiska i ich utwory zanim przyjechałem na Śląsk. To są kompozytorzy na światową skalę. Tytani muzyki XX i XXI wieku. Dla mnie było zaszczytem, że będę prowadził instytucję, która nosi imię Góreckiego, że jestem na tej ziemi, gdzie ci wielcy mistrzowie żyli i tworzyli, i że mogę rozmawiać z ludźmi, którzy ich osobiście znali.

Jaki utwór śląskiego kompozytora ceni pan najbardziej, nie jako dyrygent, ale jako meloman?
III Symfonię „Pieśni żałosnych” Góreckiego zawsze była dla mnie wzorem ekspresji. Gdy ją pierwszy raz słyszałem na żywo, był to dla mnie ogromny wstrząs emocjonalny. Byłem poruszony, że tak oszczędnymi środkami można opisać tak głęboką emocję jak ból po stracie.

Sezon 2021/2022 w Filharmonii Śląskiej powoli się kończy. Co planujecie na kolejny?
Plan mamy już niemal gotowy. Szykuje się znowu bardzo ciekawy sezon. Obecny, był dla nas miłym zaskoczeniem, bo publiczność bardzo chętnie przychodzi na koncerty. Niemal zawsze mamy 100 proc. sprzedanych biletów. Dlatego trzeba utrzymać napięcie programowe i nie schodzić z wielkich nazwisk, które oczywiście pojawią się w nowym sezonie. Ale w przyszłym tygodniu, 27 maja, gramy bardzo ciekawy koncert z utworami Cesara Francka, Carla Marii von Webera i ukraińskiego kompozytora Myroslava Skoryka. Chciałbym też od razu zaprosić wszystkich na zamknięcie obecnego sezonu 24 czerwca. Zagramy polskie arcydzieło – „Harnasie” Karola Szymanowskiego w wersji koncertowej oraz perełkę, którą cieszę się, że uda nam się zagrać właśnie w zestawieniu z Szymanowskim, czyli Suitę „Gajane” Chaczaturiana. To jest przepiękna, bardzo wyrazista w kolorach muzyka, odzwierciedlająca temperament kompozytora. Będzie to na pewno bardzo ciekawy koncert.

Adam Wesołowski, dyrektor Filharmonii Śląskiej

Może Cię zainteresować:

Adam Wesołowski, dyrektor Filharmonii Śląskiej: Kasujemy muzykę rosyjską, kasujemy również artystów z Rosji

Autor: Paulina Gałbas

18/03/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon