Rozmowa z prof. Ryszardem Kaczmarkiem, historykiem z Uniwersytetu Śląskiego
Co dla mieszkańców ówczesnego Górnego Śląska oznaczał dzień 11 listopada 1918 roku?
W zasadzie niewiele. Oznaczał zakończenie wojny, wstrzymanie walk na froncie zachodnim. I to było najważniejsze, bo tysiące mężczyzn, którzy z Górnego Śląska trafili na ten front, od tego momentu mogły liczyć, że wrócą do domów. Ich rodziny mogły mieć nadzieję na to, że ich ojcowie, bracia, synowie będą z tego frontu niedługo przyjeżdżali do domu.
A to, co działo się w tym czasie w Warszawie było ważne dla Górnoślązaków?
Na Górnym Śląsku nie było to obiektem wielkiego zainteresowania. Oprócz zakończenia działań wojennych, co było sprawą najważniejszą, interesowano się tym, co się działo w Berlinie - końcem monarchii, powstaniem republiki. Ważne dla mieszkańców regionu były też kwestie bytowe – od dwóch lat sytuacja zaopatrzeniowa była dramatycznie zła, do tego doszła kolejna fala hiszpanki. Generalnie nastroje były złe już od miesięcy.
Czy ten symboliczny 11 listopada 1918 roku oznaczał więc na Górnym Śląsku więcej radości z zakończenia działań wojennych, czy raczej obawy o przyszłość, bo w końcu Górnoślązacy byli wtedy obywatelami państwa, które wojnę przegrało.
Należy pamiętać, że Górnoślązacy nie byli wtedy jednolitą społecznością, i nie wszyscy myśleli tak samo. Byli podzieleni. Nie tylko pod względem etnicznym i narodowościowym, ale również społecznym. I w zależności od tego, kogo byśmy spytali, to odpowiedzi by się zapewne znacznie różniły. Jeżeli chodzi o zakończenie wojny, to było to wydarzenie, które było powodem do radości w rodzinach. Pamiętajmy jednak, że dla tych, którzy byli patriotami niemieckimi trudno było dostrzegać w tym, co się stało na froncie zachodnim coś specjalnie dla siebie radosnego.
Do tego dochodziły wspomniane już wydarzenia w Berlinie, czyli upadek cesarstwa i powołanie republiki.
Dla tych, którzy byli sympatykami partii monarchistycznych lub po prostu Cesarstwo Niemieckie było ich ojczyzną, było to ogromne rozczarowanie, koniec ich świata. Przez cztery lata zapowiadano, że już niedługo nadejdzie zwycięstwo i w kilka razy w czasie Wielkiej Wojny wydawało się, że to zwycięstwo jest całkiem realne. Skończyło się jednak przegraną. Początkowo mogło się wydawać, że nie klęską, bo z tego tak do końca nie zdawano sobie jeszcze sprawy. Wojska niemieckie ciągle znajdowały się na terenie Francji i Belgii, a oddziały alianckie w czasie wojny nie zajęły terenów niemieckich.
Jak pan wspomniał - były jednak podziały.
Niemcy sympatyzujący z lewicą widzieli spełnienie swych nadziei po powołaniu republiki. Liczyli na to, że socjaliści przejmą w rządzie władzę i niekoniecznie to musieli być zwolennicy tych najbardziej radykalnych ugrupowań, które potem wywołają rewolucję w Berlinie, czyli Związku Spartakusa czy Niezależnej Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. Dla lewicy niemieckiej listopad 1918 r. był spełnieniem nadziei na radykalne zmiany w stosunkach społecznych i politycznych.
A Polacy na Górnym Śląsku?
Patrzyli na to inaczej. Dla nich przełomem stało się powstanie państwa polskiego, bo ich sytuacja się radykalnie zmieniała. Przed wojną ruch polski miał program polityczny, którego podstawą była walka o prawa językowe i demokratyzację życia politycznego. Żeby Polacy byli traktowani jak inni obywatele niemieccy. Powstanie państwa polskiego i klęska Niemiec w I wojnie światowej zmieniało sytuację. Polskie ugrupowania na Górnym Śląsku, od socjalistów po endecję, które się odbudowywały po wojennej przerwie, nie ukrywały tego, że widzą Górny Śląsk w przyszłości w granicach Polski. Ludzie mieli już pewnie wtedy świadomość tego, że państwo polskie będzie czymś trwałym na mapie politycznej Europy, do czego przyczyniła się mocno deklaracja prezydenta Wilsona, że powstanie niepodległa Polska. Pozostawało pytanie, czy Górny Śląsk znajdzie się w tym państwie?
Działania wojenne Górnego Śląska nie dotknęły, ale – jak pan już wspominał – ludność tego regionu musiała się zmagać z różnymi problemami, takimi jak brak żywności. Czy pod tym względem odczuli jakąś ulgę, że to się już kończy?
Niestety nie. Zakończenie wojny niczego nie zmieniło i nie poprawiła się katastrofalna już od wielu miesięcy sytuacja bytowa. To nie przypadek, że już w grudniu 1918 roku wybuchł strajk generalny na Górnym Śląsku w górnictwie. Został przerwany dopiero na święta Bożego Narodzenia. Był to zresztą jeden z powodów ściągnięcia na Górny Śląsk dywizji piechoty (która później będzie znana jako Grenzschutz) po to, żeby uspokoić sytuację. Te strajki od tej pory powtarzały się regularnie do lata 1919 roku. Były efektem wspomnianej dramatycznej sytuacji zaopatrzeniowej, a także powojennego kryzysu gospodarczego w Niemczech.
Brakowało wszystkiego?
Tak. Wojna dla państw centralnych była pod tym względem katastrofalna. Odcięcie od normalnego zaopatrzenia, szczególnie handlu zamorskiego, spowodowało dramatyczne braki na rynku. Począwszy od tego, co najważniejsze, czyli żywności, a skończywszy na artykułach przemysłowych. Jeżeli chodzi o żywność, Niemcy się w jakiś sposób ratowali różnego typu produktami zastępczymi produkowanymi przez przemysł chemiczny, czyli osławionymi ersatzami. Do tego doszło po wojnie ograniczenie wydobycia węgla, bo zakończenie wojny zawsze jest bolesne dla przemysłu, który jest nastawiony na zbrojenia i musi mieć czas na przestawienie produkcji. Dużym problemem w Niemczech był także dramatyczny spadek wartości marki, co spowodowało, że wszystkie oszczędności pochłonęła szalejąca inflacja.
Wspominał pan już o rewolucji, która wybuchła w Berlinie. Czy jej echa docierały na Górny Śląsk?
Oczywiście. Wspomnieliśmy tylko o zbrojnym powstaniu w Berlinie wywołanym przez Związek Spartakusa. Pamiętajmy jednak, że oprócz powołania republiki w listopadzie 1918 roku, umiarkowane ugrupowania lewicowe także nie dowierzały za bardzo zapewnieniom centroprawicy o dążeniu do demokratyzacji życia społecznego i politycznego w Niemczech. Dlatego socjaliści z SPD, pod naciskiem radykalizujących się robotników a także powracających z frontu żołnierzy, tworzyli tzw. rady robotnicze i żołnierskie.
Także na Śląsku?
Tak. Centralna rada powstała we Wrocławiu, a później także dla Górnego Śląska w Opolu. Uzyskały uprawnienia legalnych organów władzy, obok administracji państwowej. One tej administracji nie dowierzały, bo choć ministrami byli teraz socjaliści czy liberałowie, to kadra urzędnicza była ta sama co wcześniej. Rady miały być organem kontrolnym, który będzie patrzył urzędnikom na ręce i nie pozwoli, by powrócili do władzy konserwatyści i nacjonaliści. Więc sytuacja na przełomie lat 1918/1919 była niepewna, bliska wybuchowi rewolucji. Tyle tylko, że w Opolu i we Wrocławiu rady były zdominowane przez umiarkowanych socjalistów z Socjaldemokratycznej Partii Niemiec, a nie tych radykalnych ze Związku Spartakusa i Niezależnej Socjaldemokratycznej Partii Niemiec, które później stworzyły Komunistyczną Partię Niemiec.
Wspominał pan o tym, że 11 listopada 1918 roku cieszono się głównie z tego, że żołnierze powrócą z frontu do domów. Jak to wyglądało?
Żołnierze z frontu wracali stosunkowo szybko i już na początku 1919 roku byli w większości w swoich domach. Wracali jednak okaleczeni fizycznie i psychiczne. Masowy pobór spowodował, że to doświadczenie dotknęło właściwie każdą rodzinę na Górnym Śląsku. Problemy związane z kondycją psychiczną okazały się zresztą na dłużej znacznie groźniejsze. To nie były tylko choroby psychiczne, ale trwające niekiedy przez całe życie stany depresyjne, frustracje, niedojrzałość wpływającą na ich niepowodzenia w tworzeniu stabilnych rodzin. Wracali nie do tego świata, z którego wyjeżdżali. Do tego wszystkiego do domów i gospodarstw, które znalazły się w głębokim kryzysie. Z ich perspektywy wyjeżdżali na wojnę nie po to, żeby po powrocie było gorzej, tylko obiecywano im, że wrócą do siebie po zwycięstwie, w glorii bohaterów tej wojny.
Wszystko miało być inaczej...
Tak, i wobec tego niezadowolenie społeczne było tutaj olbrzymie. W Katowicach, w Reichshalle, już w listopadzie 1918 r. zaczęła się tworzyć rada robotnicza i żołnierska. Znaleźli się tam wszyscy niezadowoleni, niekiedy także górnośląscy polscy socjaliści. Ich przedwojenny przywódca, Józef Biniszkiewicz, według późniejszych relacji z pistoletem w ręku wykrzykiwał na posiedzeniu rady, że rewolucja już nadeszła. Już po kilku miesiącach jego poglądy społeczne stały się jednak o wiele bardziej umiarkowane. Najważniejsza dla niego stała się walka z Niemcami o polski Górny Śląsk podczas powstań śląskich.
No właśnie. Szybko się okazało, że ten wojenny czas na Górnym Śląsku się nie skończył.
Nikt nawet nie przypuszczał. Jak popatrzymy na to z dzisiejszej perspektywy, to po czterech latach wojny nastąpiły - nie chcę powiedzieć cztery lata powstań, bo to oczywiście nie jest prawda - ale co najmniej prawie cztery lata ciągłych niepokojów społecznych, przerywanych zbrojnymi konfliktami, dłuższymi lub krótszymi. Był to czas niepewności. Trudno było przewidzieć co stanie ze mną i z moją rodziną za rok, dwa, trzy czy cztery. Ta sytuacja zaczęła się dopiero stabilizować po podziale Górnego Śląska i to też nie od razu. W 1923 roku nadszedł przecież po obydwu stronach nowej polsko-niemieckiej granicy kolejny głęboki kryzys gospodarczy. To były bardzo trudne czasy dla tych, którzy pamiętali warunki życia przed 1914 rokiem.
Wcześniej było lepiej?
Przede wszystkim to był czas wielu dziesiątków lat bez wojny na Górnym Śląsku. Wojny, które Prusy i Niemcy prowadziły w drugiej połowie XIX w. z Austrią czy Francją były daleko, a przede wszystkim nie powodowały kryzysów gospodarczych obniżających poziom życia. Przełom XIX i XX w. był czasem awansu społecznego i ekonomicznego, nawet tych, którzy żyli w rodzinach robotniczych. Po I wojnie światowej nastąpił zaś najpierw gospodarczy kryzys, a potem stagnacja, przełamane dopiero w drugiej połowie lat 20. XX w., zresztą na krótko. Już na początku następnej dekady rozpocznie się wieloletni światowy kryzys gospodarczy.
Może Cię zainteresować: