Katowice zawodzie2

Zbigniew Rokita: Zawodzie? Co to za nazwa? Próbowałem nawet wywołać powstanie, ale poniosłem porażkę

Zbigniew Rokita: Zawodzie? Co to za nazwa? Próbowałem nawet wywołać powstanie, ale poniosłem porażkę

autor artykułu

Zbigniew Rokita

Trzy lata temu wróciłem z Krakowa na Śląsk. Po kilkunastu latach spędzonych w Galicji zamieszkałem na katowickim Zawodziu. Wydaje mi się, że nigdy wcześniej tu nie byłem, Katowic nie znałem zbyt dobrze. Trafiłem do świata, którego w moich rodzinnych Gliwicach nie było zbyt dużo – familoki, przemysł, Śląsk taki, jakim wyobrażają sobie go wszyscy, którzy Śląska nie znają. Na Zawodziu śląski stereotyp pokrywa się z rzeczywistością.

Ale początkowo Zawodzie wydało mi się żadne. Był styczeń, leżał brudny śnieg, powietrzne woniało kominami, poszatkowaną drogami szybkiego ruchu dzielnicę musiałem przemierzać ciemnymi tunelami.

Wiedziałem jednak, że spędzę tu trochę czasu i że Zawodzie muszę sobie jakoś umoić – lubię identyfikować się w pierwszej kolejności z dzielnicą, w których mieszkam, dopiero później z miastem. W jednych dzielnicach łatwiej o takie zakorzenienie – na gdańskim Wrzeszczu, legnickim Zakaczawiu, opolskiej Pasiece, łódzkim Bałutach czy krakowskiej Nowej Hucie – a w innych trudniej. Na Zawodziu musiałem dać z siebie dużo. Musiałem je wymyślić, bo każdy ma swoje Zawodzie, a ja potrzebowałem Zawodzia wspaniałego, bo miało być moim nowym domem.

Między Furtokiem i Korfantym

Moje Zawodzie zaczęło się od chopów pod blokiem, w którym zamieszkałem. Pod blokiem był sklep, pod sklepem ławka, a na ławce zawsze rano schodziły się chopy. Lubiłem oglądać ich przez okno. Po kilku tygodniach wpatrywania się w nich wyłapałem, że jednym z zastosowań chopów jest pomiar ciepła, służyli mi za termometr: zrozumiałem, że jeśli liczbę chopów danego dnia pomnożę przez cztery to wyjdzie mi liczba stopni na zewnątrz i będę wiedział jak się ubrać. Naprawdę tak było, a wkrótce z chopami zaczęliśmy się sobie kłaniać.

Żeby umoić sobie miejsce, do którego trafiłem, musiałem też wytyczyć sobie granice mojego Zawodzia – mojego, bo moje granice niekoniecznie pokrywały się z granicami administracyjnymi. Były to rubieże mojej nowej domowiny, przestrzeni intuicyjnej, intymnej.

Moje Zawodzie na zachodzie zaczyna się tam, gdzie kończy się prohibicja i zakaz sprzedaży alkoholu po 22 – na czwórstyku ulic Granicznej, 1 maja, Dudy-Gracza i Warszawskiej. Początkiem jest odcinek między dwoma muralami tworzący wielką bramę – to murale z jednej strony Jana Furtoka z GKS Katowice, z drugiej Wojciecha Korfantego. Tu zaczyna się część Katowic, do której trzeba chcieć przyjść, żeby tu przyjść, nie trafia się tu przypadkiem. To mój biegun zachodni.

Na wschodzie moje Zawodzie kończy się na innej bramie, tuż przed centrum przesiadkowym – z jednej strony zamyka ją wielki mural Erwina Sówki i jego dziwów, z drugiej strony zaś ulicy jego i jego żony Irmgardy mieszkanie w bloku przy Łącznej. To tu Sówka musiał wymalować sobie swoje własne zaświaty, aby móc następnie do nich trafić. To mój biegun wschodni.

Ile koszulek trzeba, żeby nie dostać po zębach?

Moje Zawodzie jest nanizane na kilka nitek, które rozciągnięte równoleżnikowo stanowią jego kręgosłupy. Na południu to linia kolejowa, przez którą przechodzi moja święta nitka S1 z Gliwic do Szopienic. To wzdłuż torów rozciąga się cywilizacja przytorska, którą lubię oglądać z okien pociągu i z wiaduktu nad Paderewskiego – te wszystkie podwórka familoków zwrócone twarzą do kolei, leżaki, krzesła i stoliki poustawiane kilkanaście metrów od torów, ludzie odpoczywający w krzakach, rozbrykane dzieci, szczęśliwe psy. Nasze zawodziańskie perony to mój biegun południowy, za którym rozciąga się już inna kraina – przemysłu i Sztauwajerów.

Na północy granicą, o którą opiera się moje Zawodzie, jest deteeśka, część wielkiego duktu łączącego dawną Rosję i Niemcy, biegnąca od Warszawy do Bytomia. Biegunem północnym mojego Zawodzia jest brama bogucicka – wiadukt z napisem „KWK Katowice” prowadzący na ulicę Markiefki. Za bramą rozpościerają się Bogutki, a prowadzi do nich tunel pod deteeśką, w którym Bogucianie wymalowali swoich świećkich patronów strzegących ich przed naszym, zawodziańskim plemieniem: Jerzego Kukuczkę i Magika z Paktofoniki.

Ale pomiędzy deteeśką i koleją są jeszcze inne kręgosłupy Zawodzia. To symbol antropocenu, brutalnie poskromiona w betonie Rawa, która czeka na uwolnienie. Ścieżkę wzdłuż niej ktoś żartobliwie nazwał nawet bulwarami rawskimi i teraz słowa czekają aż dorówna im rzeczywistość. To też tory tramwajowe wzdłuż nazwanej na chwałę zawodziańskich robotników ulicy 1 maja i pięć moich najdroższych przystanków banki: Graniczna, Paderewskiego, Uniwersytet Ekonomiczny, Ośrodek Sportowy i Łączna. Tędy też kilka razy na godzinę jeździ królowa wszystkich śląskich tramwajów, siódemka. Ktoś mi ostatnio nawet mówił, ile różnych koszulek piłkarskich trzeba by zakładać, żeby na całej jej trasie – od Zawodzia przez Katowice, Chorzów, Świony do Bytomia – nosić obowiązujące w danej dzielnicy barwy i nie dostać po zębach. Nie pamiętam, ile tego było, ale sporo.

Społeczeństwo. W Duecie

Kiedyś chciałem nawet wywołać na Zawodziu insurekcję. Na miejscowej grupie „Zawodzie jest w modzie” ogłosiłem, że czas zerwać kajdany bogucickiej niewoli i zrezygnować z postkolonialnej nazwy. Chyba miałem rację, bo Zawodzie to część historycznych Bogucic, a nazwa dzielnicy oznacza obszar za wodą (chodzi o Rawę). A za wodą jesteśmy tylko z perspektywy dawnej metropolii, Bogucic, natomiast z naszej własnej perspektywy jesteśmy Przedwodziem, a Zawodziem są Bogucice. Nikt z 10 tysięcy Zawodzian za mną jednak nie poszedł, skończyłem jak wielu innych marnych budzicieli narodowych. Na pocieszenie dostałem kilkanaście lajków, a my dalej nosimy tę upokarzającą nazwę.

I tak buduję sobie swoje Zawodzie z okruszków, które tu znajduję. Z osiedla Gwiazdy, które obok Spodka czy kina Kosmos przypominają o nadziejach ich budowniczych w latach 70. na rychły podbój wszechświata. Z moich ulubionych kadrów: ulicy Nad Potokiem oglądanej wiosną czy oglądanych jesienią najpiękniejszych familoków – czterech przy Reja, placów między familokami przy Hałubki i przy Czecha czy najsłabiej pewnie znanych, tych przy Czarnieckiego. Uwielbiam też ulicę Cynkową, jedną z okrytych najgorszą sławą w mieście. Choć prawda, że gdyby spełniła się choćby połowa gróźb pod adresem Ruchu Chorzów, które wymalowano na murach przy Cynkowej, do jakiegoś powstania na Zawodziu jednak musiałoby dojść.

Cynkowa wpada w Racławicką, małą uliczkę. Racławicka to dla mnie symbol dobrego miejsca w mieście – nie przestrzeni zassanej przez anonimowe, odczłowieczone galerie handlowe z międzynarodowymi markami, a przestrzeni lokalnej, z twarzą znajomego piekarza, oswojone przystanie. Na stu metrach są tu: warzywniak, fryzjer, mięsny, kiosk, piekarnia, apteka, sklep z jajkami, Społem i klub osiedlowy „Trzynastka” z zajęciami dla młodszych i starszych. To Polis w bocznej uliczce. Bo na Zawodziu znalazłem to, co niemal zniknęło już z mojej gliwickiej Wójtowej Wsi: miejsca, gdzie tworzy się lokalna społeczność. Na Wojtuli w dzieciństwie były to dla mnie przede wszystkim bar „Bartosz” (zwany też „U Farorza”) i trzy sklepiki: u Bogusi, Morelka i Okrąglak. Bar zmienił się w drogą restaurację na chrzciny i stypy, a wszystkie trzy sklepiki upadły, gdy przy pętli powstała Biedronka. Na Zawodziu zaś wciąż ta lokalność pozostała.

Jej symbolem jest dla mnie drink bar Duet. To mój ulubiony bar w Katowicach. To nie jest sklep z alkoholem i stolikami, ale prawdziwy bar – ze stałymi bywalcami z dzielnicy jak ta para, która przychodzi bodaj każdy wieczór i siada przy oknie wpatrując się w tramwaje, z sympatycznym małżeństwem właścicieli, z bilardem, ogródkiem z małym placem zabaw i popisowymi „bułeczkami szefa”. Przychodzi tu cały przekrój społeczny Zawodzia – starsze panie, które przy flaszce grają w kości, śmiejąca się młodzież, rodziny z dziećmi, no i chopy. Przychodzi tu społeczeństwo – to najlepsze słowo. A ja wiem, co mówię, bo w niejednym miejscu przesiadywałem, ale takich miejsc jak Duet w całej Aglo znalazłem raptem kilka.

I jest jeszcze ten garaż, mój ulubiony garaż w całej Aglo – pomiędzy blokami, mniej więcej na przeciwko Duetu. Na garażu ktoś wypisał zaś: „Księstwo Zawodzie Felix”.

Szczęśliwe Księstwo Zawodzia.

Zbigniew rokita fot arek gola 01

Może Cię zainteresować:

"Odrzania" Zbigniewa Rokity. "Tu szwy, którymi Polski pozszywano, a które na złość zszywającym nie chciały się wchłonąć"

Autor: Zbigniew Rokita

30/12/2023

Zbigniew rokita kajs teatr slaski

Może Cię zainteresować:

Zbigniew Rokita: Trzy lata "Kajś". Od swoich czytelników dowiedziałem się chyba więcej niż oni ode mnie

Autor: Zbigniew Rokita

07/07/2023

Zbigniew Rokita

Może Cię zainteresować:

Zbigniew Rokita: Życzę placu Szewczyka i Kaczyńskich. Syren dla ofiar Wujka. Horroru po śląsku. A co z tą godką?

Autor: Zbigniew Rokita

24/12/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon