Moją partią są Katowice?
Co innego jednak rozmowa o ideach. Dlatego niezależnie od moich sympatii nie mam problemu ze stwierdzeniem, że na przykład jestem krytyczny wobec czynnych posłów, którzy ubiegają się o mandaty europosłów. Kilka miesięcy temu zaproponowali umowę społeczną wyborcom: wy oddacie na nas głos, a my przez jedną kadencję będziemy was reprezentować. Następnie zaś tę umowę złamali, ubiegając się o inny mandat i rezygnując z posterunku.
Krytycznie jestem też nastawiony do elastyczności ideowej wielu polityków – od rządzących województwem po rządzących jego miastami i wsiami. Z jednej strony uwodzi mnie postpolityczna logika, według której czyjąś partią są Katowice czy Śląsk, z drugiej dezorientuje, bo nie mogę być pewien jakie są granice samorządowego pragmatyzmu.
Krytyczny jestem wobec niektórych samorządowców czy posłów, dla których kultura jest głównie okazją do zbierania głosów podczas pikników czy odsłonięcia tablic, a śląskie sprawy okazją, by zaistnieć.
Krytyczny jestem wobec polityków, którzy przedkładają partyjny interes i wyborczą arytmetykę nad interes mieszkańców Górnego Śląska.
Krytyczny jestem wobec samorządowców, którzy podczas kampanii chętnie opowiadają o tym jak bardzo przajom godce, a gdy prezydent wetuje ustawę o jej uznaniu, milczą zamiast deklarować wsparcie finansowe w okresie kilkuset dni zanim kolejna głowa państwa ją uzna.
Krytyczny jestem wobec miast, które utrzymują za ogromne pieniądze kluby piłkarskie – a prym w Ekstraklasie wiodą tutaj akurat miasta śląskie. Miasta mają znacznie istotniejsze sprawy do załatwienia niż budowa trybuny na stadionie w Zabrzu czy podpisanie kontraktu z pomocnikiem Michałem Chrapkiem.
Większość z nas nie jest gotowa
Krytyczny jest wobec polityków zupełnie niezwiązanych z regionem, którzy postanawiają wypromować się i zdobyć władzę dzięki tutejszym głosom. Nie dali mi powodów, aby zaufać im, że dobrze będą reprezentować świat, z którego pochodzę.
Krytyczny jestem również – jak każdy – wobec wielu innych działań polityków. Na przykład, gdy są nieskuteczni jednocześnie mogąc odnieść skutek i wywiązać się z obietnic. Dlatego mam nadzieję, że reprezentujący Ślązaków i Ślązaczki zdecydują się na dotychczas deklarowaną metodę małych kroków, po wyborze kolejnego prezydenta ponownie złożą projekt ustawy zakładający uznanie śląskiego za język regionalny i doprowadzą sprawę do końca.
Zacząłem się jednak obawiać, czy wszystko rzeczywiście pójdzie tak gładko. Pojawia się coraz więcej głosów, że po prezydenckim wecie nie ma to już sensu, że należy od razu zażądać mniejszości regionalnej (język zawiera się w mniejszości). Myślę, że postulujący to mylą się, choć mylą się konstruktywnie.
To, że mamy szansę na uznanie godki jest efektem dekad pracy wielu ludzi literatury, teatru, nauki, polityki czy mediów. Śląsk przedstawił się Polsce i przekonał część jej elit do wspólnego ratowania śląszczyzny. Być może nawet owe elity są do tego pomysłu bardziej przekonane niż duża część śląskiego społeczeństwa, ale naturalną dla inteligencji jest walka o to, aby rzeczywistość rzeczywista dorównała rzeczywistości postulowanej. Dziś jednak ani polskie elity ani Śląsk nie mają swojej socjologii, ale zaufam uchu i intuicji – zdecydowana większość śląskiego społeczeństwa nie jest gotowa na uznanie mniejszości. Taki postulat przekracza to, co czują ludzie i byłby w swojej pedagogiczności i budzicielstwie narodowym zbyt asertywny.
Ani języka ani mniejszości
Walka o mniejszość powinna być walką pozytywistyczną, utylitarną orką u podstaw, a nie romantycznym zrywem. Ten ostatni mógłby bowiem sprawić, że Ślązacy nie otrzymaliby w najbliższym czasie ani języka, ani mniejszości. Parlament stałby się zakładnikiem żądań, które przekraczają rzeczywistość, wyborcy sprzyjających śląskim sprawom polityków zaczęliby nieufnie spoglądać na nas po raz kolejny myląc RAŚ z IRA, a Śląsk z Katalonią. Impas trwałby pewnie latami.
Zamiast tego być może lepszym wariantem byłoby powtórzenie drogi walczących o język – spokojne oswajanie Ślązaków i Polaków z pomysłem śląskiej odrębności etnicznej oraz upewnianie się, że postulat ten ma odzwierciedlenie w nastrojach większości Ślązaków.
Polityka jest sztuką możliwego, a dziś możliwy jest język. Śląskość może romantycznie ginąć dwa pokolenia lub pozytywistycznie umierać pięć pokoleń. Wydaje mi się, że lepszym wariantem jest wariant drugi, choć mam momenty, że twierdzę inaczej.