Czy Instagram może być sztuką? Magdalena Buk: "Każda epoka miała swoje tematy i swoje środki wyrazu. My dziś żyjemy w świecie obrazów cyfrowych”

Co zostanie po ludziach żyjących w latach 20. XXI wieku? Dawniej możni zlecali wielkim malarzom wykonanie portretów. Po wynalezieniu fotografii ludzie zaczęli zamawiać usługi fotografów, by uwiecznić najważniejsze momenty ich życia. W końcu w drugiej połowie XX wieku zaczęliśmy sami robić sobie zdjęcia, które następnie rzetelnie opisywaliśmy i chowaliśmy w przepasłych albumach. Obecnie w dobie Instagrama i TikToka fotografujemy i nagrywamy każdy aspekt naszego życia - często nasze szczególne chwile przepadają po już 24 godzinach. Gdzie w tym wyjątkowość?
Dostrzega ją Magdalena Buk, katowicka malarka, która z pasją zamienia pozornie zwykłe instagramowe ujęcia w prawdziwe dzieła sztuki. Magda jest absolwentką Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Pięknych w Katowicach oraz Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Pracę magisterską obroniła z wyróżnieniem w Pracowni Interpretacji Literatury pod kierunkiem dr hab. prof. ASP Grzegorza Hańderka oraz as. dr Małgorzaty Szandały. Brała udział w wielu projektach i wystawach w kraju i za granicą. W Ślązagu opowiada o swojej pasji do uwieczniania naszego codziennego życia - od archiwalnych rodzinnych zdjęć do Instagrama.

Wywiad z malarką, Magdaleną Buk:

Jak zaczęło się Twoje zainteresowanie sztuką? Masz jakieś pierwsze wspomnienie związane z twórczością?
Myślę, że to przyszło jakoś samo. Jeszcze w podstawówce mama zapisała mnie na zajęcia plastyczne w osiedlowym klubie. I to chyba jest moje pierwsze wspomnienie, że zaczęłam robić coś więcej niż typowa plastyka w szkole. A potem już jakoś naturalnie to się potoczyło – poszłam do Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Pięknych w Katowicach, a później zdawałam na Akademię Sztuk Pięknych i na Politechnikę Śląską. Ale ostatecznie…

...wybrałaś Akademię?
Tak. Na Politechnice rozważałam architekturę wnętrz, ale ASP była dla mnie takim naturalnym przedłużeniem ścieżki, zwłaszcza po sześciu latach w szkole plastycznej. Politechnika była raczej alternatywą, na wypadek gdyby się nie udało dostać na Akademię – tam jednak konkurencja była spora. Ale ostatecznie się udało.

A jak Twoja rodzina reagowała na ten wybór? Pytam, bo jesteśmy na Górnym Śląsku, gdzie jednak dominują bardziej praktyczne podejścia do życia, zawody techniczne...
Moi rodzice raczej nie ingerowali w moje decyzje. Tak naprawdę to ciocia podsunęła pomysł szkoły plastycznej – nie chciałam iść do rejonowego gimnazjum, więc plastyk był logiczną decyzją. Dowiedziałam się o rekrutacji w marcu, a w czerwcu były egzaminy. Nie miałam teczki, nie byłam specjalnie przygotowana. Miałam wtedy 11 lat :) Chodziłam jedynie na kółko plastyczne, ale tam każdy robił, co chciał. Pomogła mi pani z plastyki w podstawówce. Gdy jej powiedziałam, że chcę iść do plastyka, to usłyszałam: „Magda, tam się ludzie długo przygotowują, może się nie udać.” Ale się udało. I to całkiem dobrze – byłam w środku listy przyjętych.

A potem ASP. I wiem, że na którymś etapie zainteresowałaś się fotografią – Czytałem o dwóch projektach: „Niepamięć”, później „Opowieści w opowieści”. Skąd w ogóle pomysł, żeby pracować z cudzymi zdjęciami?
Na Akademii studiowałam grafikę, choć po drodze było też malarstwo. Przez pierwsze dwa lata przechodzi się przez różne pracownie, a od trzeciego roku wybiera się te kierunkowe. Ja wybrałam na swoją główną Pracownię Interpretacji Literatury. Bardzo odpowiadała mi ta metoda pracy – dostajesz temat, robisz mapy myśli, analizujesz, działasz… To prowadził obecny rektor Grzegorz Hańderek wraz ze swoją asystentką Małgosią Szandałą – świetny duet.

To właśnie tam pojawił się temat zdjęć?
Tak. To było jeszcze na drugim roku studiów, w pracowni. Dopiero zaczynaliśmy się z nią oswajać. Prowadzący rzucili hasło: „człowiek”. Wtedy miałam taki moment, że wszystko googlowałam. Wpisałam to hasło nawet na OLX. No i... niespodziewanie wyskoczyły zdjęcia. Ludzie robili zdjęcia zdjęć, które chcieli oddać albo sprzedać. I to mnie zaintrygowało. Pokazałam to na zajęciach – spodobało się. Postanowiłam pójść dalej. Zaczęłam więc pisać do tych ludzi: kim są osoby na zdjęciach? Dlaczego je sprzedają?

Odpisywali?
Czasami tak, czasem nie. Jedni chcieli się pozbyć tych zdjęć, bo mieli podwójne albo zdigitalizowali cały zasób archiwalny swojej rodziny, inni porządkowali mieszkania po zmarłych. Ktoś znalazł zdjęcia na śmietniku, ktoś dostał od znajomych, inny nie miał sentymentu. Ktoś kupił, żeby odsprzedać, ktoś tam jeszcze tłumaczył się, że nie jest tradycjonalistą, inny że nie jest kolekcjonerem... Historie były bardzo różne. Finalnie, żeby pójść krok dalej postanowiłam kupić większy zbiór i padło na mieszkańca Tychów, który miał wystawioną na aukcji paczkę ponad 2000 zdjęć. Kupiłam je wszystkie za niecałe czterysta złotych.

I to był początek większego projektu?
Tak. Powiesiłam je najpierw na wystawie końcoworocznej. Obok zdjęć umieściłam opisy powodów, dla których ludzie pozbywają się starych zdjęć – to były te powody z olx’a. Potem zaczęłam to wszystko porządkować. Próbowałam układać zestawy zdjęć – coś jak rekonstrukcja pamięci. Ale szybko doszłam do wniosku, że to nie o to chodzi. Bardziej interesowało mnie to, co się wydarzyło naprawdę, a nie moje wyobrażenia.

I wtedy pojawił się pan Sławomir?
Tak. Jedno zdjęcie z całego zbioru miało dobrze opisany rewers – z datą, adresem i nazwiskiem. Szukałam kontaktu do tej osoby. Najpierw próbowałam przez Instagram, ale nikt nie mógł szybko pomóc. W końcu wrzuciłam post na facebookową grupę „Świnoujście Info”. Po czterech godzinach odezwał się wnuczek pani, której szukałam. Potem jego ojciec czyli syn tej kobiety. Ale od razu poczułam, że coś w tej rodzinie jest nie tak – nie rozmawiali ze sobą.

Czyli twoje wejście w życie ich ze sobą skonfrontowało?
Tak. To był przypadek, ale nagle zaczęli ze sobą pisać. Ja też nagle pojawiłam się w ich życiu, więc coś się poruszyło. Ktoś szukał ich babci i matki, a oni nie wiedzieli dlaczego. Jak się później okazało, relacje rodzinne były bardzo skomplikowane.

Czy pan Sławomir zobaczył finalnie projekt?
Finałem projektu było nasze spotkanie w Świnoujściu, w mieszkaniu Pana Sławka podczas mojej obrony dyplomowej, na którą specjalnie tam pojechałam, którego dopełnieniem był mój aneks z rzeźby polegający na zrobieniu sobie zdjęcia Polaroidem – selfie z panem Sławkiem, przed Komisją dyplomową, która w tym spotkaniu uczestniczyła online.
To było jedyne zdjęcie, jakie zrobiliśmy wspólnie. Ale bardzo symboliczne i ważne dla mnie – wyszłam od starej fotografii, która zaprowadziła mnie do żywego człowieka na drugim końcu Polski i jego historii.
Chciałam, żeby pan Sławek przyjechał na moją obronę dyplomową do Katowic, ale to było nierealne – był bardzo schorowany i nie mógł podróżować. Pandemia wszystko opóźniła, więc dyplom został przesunięty. Na szczęście wszystko się udało – obroniłam dyplom, a rok później moja praca została zakwalifikowana na wystawę Najlepszych Dyplomów Artystycznych Akademii Sztuk Pięknych, która – jak co roku – odbyła się w gdańskiej Zbrojowni Sztuki.
Udało się nawet połączyć z panem Sławkiem wideo – wziął udział w tym wydarzeniu. Cztery miesiące później zmarł.

Dyplomowe selfie Magdaleny Buk z panem Sławomirem
Dyplomowe selfie Magdaleny Buk z panem Sławomirem

To bardzo poruszające.
Mam takie poczucie, że coś mu dałam – może nowy sens, może trochę bliskości. Może właśnie to trzymało go jeszcze przez chwilę przy życiu. Utrzymywaliśmy stały kontakt: przez wideo, wiadomości… Myślę, że to było ważne – dla niego i dla mnie.

Czyli Twoja sztuka nie była tylko estetycznym projektem, ale też realnym działaniem.
Właśnie tak rozumiem dzisiaj sztukę – jako coś, co naprawdę działa, co dotyka życia. Ta historia zatoczyła koło i zrodziła się z prawdziwego spotkania. To nie tylko praca dyplomowa – to coś znacznie więcej. Coś, co miało realny wpływ – i na mnie, i na pana Sławka.

Jak pan Sławomir się czuł z tym, że miał wokół siebie tyle atencji?
Jemu to bardzo pasowało. Był typem gaduły – człowiekiem, który wiele przeżył, bo przez lata pracował jako marynarz. Widział dużo, doświadczył jeszcze więcej – i bardzo chciał o tym mówić.
Ciężko było dojść do słowa. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek zapytał mnie: „co u ciebie?”. Raczej to on cały czas opowiadał. Miałam wrażenie, że chciał mi przed śmiercią opowiedzieć całe swoje życie – jakby potrzebował, żeby ktoś to usłyszał.

To ciekawe, że twoje studia były uzależnione od obcej osoby mieszkającej w Świnoujściu...
To był naprawdę długi projekt. Bywały też miesiące ciszy, kiedy pan Sławek się nie odzywał, bo źle się czuł. I wtedy musiałam się czymś zająć, więc szukałam innych projektów. W tamtym czasie trafiłam do Pracowni Rzeźby, gdzie mój prowadzący, Michał Smandek, zasugerował, żebym spróbowała pracować ze zdjęciami rodzinnymi kupowanymi lokalnie. I rzeczywiście, tak zrobiłam. Na OLX znalazłam kilka malutkich zdjęć portretowych tej samej osoby za 10 zł. Umówiłam się na odbiór w Zabrzu, pod Kopalnią Guido. Przyszła pani, podała mi zdjęcia i mówi: „Moja córka też studiuje na Akademii. Może pani ją zna?”. Okazało się, że mijamy się codziennie, ale… do dziś nie miałyśmy okazji się poznać. Droga Justyno – jeśli to czytasz, odezwij się, proszę. Chętnie zwrócę Ci te zdjęcia.

Trochę jak materiał na film.
Naprawdę! Czasem po prostu coś wpada, zwykle w tych momentach przestoju i ciszy – zdjęcie znalezione pod nogami na parkingu, albo ktoś wrzuca post, że znalazł zdjęcie i szuka kogoś, kto się fotografią zajmuje, albo ktoś sam mi daje zdjęcie i prosi, żebym coś z nim zrobiła. Takie znaki, które mnie motywują. Czasem myślę: „Co dalej?”. Ale zawsze coś jest dalej…

A skąd wziął się pomysł, żeby malować zdjęcia z Instagrama?
To się wszystko jakoś połączyło. W Pracowni Interpretacji zajmowałam się archiwalną fotografią i pamięcią – tym, jak pamięć działa, jak nas prowadzi do teraźniejszości. W pracowni malarskiej z kolei szukałam wtedy pomysłu na siebie. Nie chciałam malować niczego z głowy, nie interesowało mnie też malowanie z własnych zdjęć.

Instagram – to był chyba 2018 rok – zaczynał już działać w Polsce na większą skalę - nie tylko jako platforma społecznościowa, ale też jako źródło wizualnych inspiracji, wręcz archiwum współczesności. Fascynowało mnie, jak zmieniło się nasze podejście do fotografii. Było w tym coś intrygującego – fotografia, która kiedyś była czymś cennym, osobistym, zaczęła tracić swoją wagę. Zaczęliśmy się jej pozbywać, handlować nią. Zdjęcia przestały być pamiątką, a stały się przedmiotem rotacji i konsumpcji.

I pojawił się Instagram – współczesna kopalnia zdjęć.
Tak. Dziś ludzie wrzucają wszystko.

Kiedyś zdjęcia były czymś intymnym – przemyślane, układane w albumach, starannie wybrane. Miały wagę, były nośnikami wspomnień. Dziś fotografia stała się ulotna. Publikujemy zdjęcia bez zastanowienia, potem je usuwamy, czasem wracamy do nich, znów publikujemy. Obrazy krążą w sieci, znikają, zlewają się ze sobą. Tracą znaczenie, zatracają się.
Pomyślałam, że może warto je zatrzymać – właśnie przez malarstwo. Bo obraz zostaje. Jest konkretny. Kiedyś portretowano ważne osoby – zlecano to artystom, by utrwalić wizerunek, status, pamięć. Dziś już prawie nikt nie zamawia sobie portretu ot tak. Ale może właśnie dlatego warto przenieść Instagram na płótno – jako znak naszych czasów. Potraktować te codzienne, przypadkowe kadry jak nowe portrety.

Jak wybierasz zdjęcia, które malujesz? Po prostu scrollujesz feed i decydujesz „O! To będzie dobre”?
Zabawne, ale kiedy wpadłam na ten pomysł, sama nie miałam Instagrama. Zainstalowałam aplikację, założyłam konto – przepadłam. Algorytmy od razu zaczęły podsuwać mi zdjęcia. Miałam ochotę malować wszystko naraz. Ale szybko okazało się, że nie każde zdjęcie się nadaje. Musiało jednak mieć w sobie coś więcej – klimat, napięcie, jakiś rodzaj intymności albo światła. Jeśli nic mnie nie poruszało, po prostu go nie brałam pod uwagę.
Zaczęłam przeglądać konta, robiłam screeny, założyłam folder. Szukałam ulotności. Na początku Instagram był bardziej spontaniczny, dziś jest inaczej. Trudniej znaleźć coś naturalnego, bo feedy są teraz mocno skomercjalizowane. Każdy post ma jakiś cel – najczęściej sprzedażowy.

Czy zmiany w Instagramie wpływają na Twoją pracę? Na przykład zmiana formatu zdjęć w aplikacji?
Tak, pamiętam, jak Instagram zmienił układ feedu – przestał być kwadratowy, więc followersi zaczęli do mnie pisać "halo, twoje obrazy już nie pasują". A ja jeszcze nie miałam zaktualizowanej aplikacji i nie wiedziałam, o co im chodzi. Potem dostałam wiadomość od pewnej dziewczyny, która nagrała mi filmik instruktażowy, jak ustawić sobie kwadratowe zdjęcia. Jeszcze korzystam ze starych screenów, ale mam to z tyłu głowy - może kiedyś będę musiała to jakoś uwzględnić.

Jak reagują bohaterowie Twoich obrazów, kiedy widzą siebie na płótnie? Czy ktoś zgłasza się do Ciebie z prośbą "namaluj moje zdjęcie z Instagrama"?
Raczej nie. Dotychczas nie działałam też mocno na Instagramie. Obrazy wrzucam głównie dlatego, że zaczęłam jeździć na targi i pojawiły się pytania o kontakt. Oczywiście, czasem ludzie odzywają się z pytaniem, czy mogliby zamówić obraz – ale wolę malować swoje rzeczy. Czasem wysyłają też zdjęcia, a ja nie wiem, co z nimi zrobić. Więc wolę działać po swojemu…
Reakcje są różne. Ci niezwiązani ze sztuką mówią po prostu „fajnie”. Ci bardziej „wtajemniczeni” doceniają to i czują się wyróżnieni. Bo Instagram też przecież jest dokładnie o tym – o potrzebie bycia zauważonym.

Twoje obrazy – mimo że są ze zdjęć z Instagrama – przywołują na myśl coś zupełnie innego. Ja miałem skojarzenie z malarstwem holenderskim. Vermeer, postacie przy oknie, kobieta czytająca...
To ciekawe, że masz takie skojarzenia – zwłaszcza z Vermeerem. Rzeczywiście, światło, samotność postaci, skupienie na detalu… to wszystko jakoś się pojawia.
Ludzie często porównują moje obrazy też do Hoppera – i rozumiem to. Też interesuje mnie cisza między rzeczami, zawieszenie, takie niedopowiedzenie w kadrze. Ale nie próbuję tego naśladować – to raczej wynik jakiegoś mojego własnego tempa i sposobu patrzenia.
Moje malarstwo stopniowo się zmieniało. Na trzecim roku studiów zaczęłam malować naprawdę „po swojemu” – na początku bardzo niepewnie, trochę po omacku. Teraz pracuję bardziej świadomie, uważniej, z większą precyzją.
Jednocześnie mam w sobie opór – nie chcę, żeby to były po prostu obrazy w stylu: „kobieta przy oknie z książką”. Takie sceny są zbyt gotowe. Ostatnio mam potrzebę zakłócenia narracji – jeszcze nie wiem do końca, co to jest, ale wiem, że warto za tym iść.

Obrazy mają bardzo charakterystyczny klimat. Widać w nich melancholię, pewien rodzaj smutku...
To jest po prostu tak, że maluję, jak czuję. To wszystko, co widzisz, to w 100 procentach ja. Nawet jeśli korzystam ze zdjęć, to kolorystykę zawsze buduję po swojemu, tak jak ja lubię, i tak jak ja to czuję. Mój profesor zawsze mówił, że moje obrazy są najsmutniejsze na całej katedrze i że strasznie brudzę kolor. Ale jak używałam czystych kolorów, to mi się nie podobało. Wszystko musiało być poszarzone i przygaszone. Inaczej to już nie byłabym ja.

To chyba dlatego Twoje obrazy tak kontrastują z typowym obrazem Instagrama – który przecież z założenia ma być kolorowy, komercyjny, pozytywny…
No właśnie. Instagram to często przestrzeń nastawiona na sprzedaż — stylizacji, produktów, idealnego życia. A u mnie tego nie ma. Moje obrazy niosą melancholię, ciszę i spokój. Może też jakąś tęsknotę? Dają wytchnienie i zatrzymanie. A ludzie to zauważają. I może właśnie to jest ważne – wyciszenie w tym całym hałasie, w jakim żyjemy.

To zatrzymanie naprawdę widać nawet na targach?
Tak! Targi to coś, czym teraz głównie żyję. I rzeczywiście jestem jedną z nielicznych osób, które wystawiają tam malarstwo. Zdarza się nawet, że tylko ja je pokazuję. Reszta to raczej ilustracje, plakaty, rzeczy szybkie w odbiorze. I właśnie wśród tego szybkiego przechodzenia od stoiska do stoiska, ludzie nagle zatrzymują się przy moich obrazach. Patrzą. Milkną. Myślą. I ja to naprawdę widzę. Jakby na moment łapali oddech.

Gdzieś czytałem, że używasz jednego pędzla do jednego obrazu. To prawda?
Tak, zazwyczaj tak jest. Mam swój ulubiony numer i rodzaj pędzla – bardzo mały, i niemal cały obraz nim maluję. Po jednym obrazie jest już często zużyty. Czasem go zostawiam, bo może się jeszcze przydać – jestem z tego pokolenia, które niczego nie wyrzuca. Ale zwykle po prostu trzeba kupić nowy pędzel do nowego obrazu.

A co z formatem obrazów? Instagram to przecież małe kwadraty...
Tak, moje obrazy to zazwyczaj niewielki format – 30x30 cm – z jednej strony to oczywiste nawiązanie do formatu Instagrama, z którym pracuję, ale z drugiej... to też format bardzo bliski tradycji malarstwa. W dawnych wiekach małe obrazy funkcjonowały jako coś osobistego, prywatnego – do oglądania z bliska, w skupieniu. Czasem były to portrety, sceny rodzajowe, a czasem obrazy do kontemplacji – takie, które towarzyszyły człowiekowi na co dzień. Miałam taki moment, kiedy próbowałam przeskalować Instagrama – zrobić ogromny obraz, mojego wzrostu, żeby widz mógł dosłownie w niego „wejść”. Ale jednak ten kameralny format jest bliżej człowieka i wydaje mi się, że to właśnie ta skala pozwala widzowi się zatrzymać.

A jak odpowiadasz na zarzut, że malowanie zdjęć z Instagrama to „nic takiego”?
Dla mnie to jest forma upamiętnienia i próba uchwycenia codzienności naszych czasów. Każda epoka miała swoje tematy i swoje środki wyrazu. My dziś żyjemy w świecie obrazów cyfrowych – szybkich, filtrowanych, ulotnych. Ja je spowalniam. Zatrzymuję. Daję im nowe życie w medium malarskim, które z natury jest ciche, fizyczne, trwałe. I to właśnie w tym połączeniu – obrazu z ekranu i farby na płótnie – jest dla mnie coś prawdziwego.

Jeśli chcecie zobaczyć więcej twórczości Magdaleny Buk, możecie odwiedzić jej Instagram lub stronę www.magdalenabuk.pl.

Pobierowo, dom Evy Braun

Może Cię zainteresować:

Marian Piegza: Pobierowo: tajemniczy dom nad klifem i cienie historii

Autor: Marian Piegza

20/07/2025

„100 pereł na 100-lecie” to publikacja o duchowym dziedzictwie Śląska

Może Cię zainteresować:

„100 pereł na 100-lecie” Archidiecezji Katowickiej, czyli śląskie dziedzictwo wiary w 100 odsłonach. Recenzja

Autor: Maciej Mischok

20/07/2025

Namioty na Rysiance

Może Cię zainteresować:

Macie ochotę na legalny biwak w górach? Blisko, w Śląskiem i z łatwą trasą? Nie ma sprawy

Autor: Aleksandra Szlęzak

20/07/2025

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon
Reklama