Bismarck otto

Dariusz Zalega: Polska powinna postawić pomnik Bismarckowi. Bo dzięki niemu dostał się jej Śląsk

Dariusz Zalega: Polska powinna postawić pomnik Bismarckowi. Bo dzięki niemu dostał się jej Śląsk

autor artykułu

Dariusz Zalega

W polityce często działania mające przynieść sukces władzy odnoszą zupełnie odmienny skutek. Tak było choćby ze słynnym Kulturkampfem Otto von Bismarcka.

Dajcie więcej religii, młodzież wytrzyma – być może pamiętacie te memy nawiązujące do serialu „Czarnobyl”. Dokładnie taki musiał być schemat myślenia największego niemieckiego męża stanu XIX wieku, czyli Otto von Bismarcka. Problem w tym, że w swej pragmatycznej duszy krył jednak też sporo nienawiści – do Polaków. I na tym się przejechał, mówiąc kolokwialnie.

Walka o kulturę

Bismarckowi chodziło oczywiście nie o religię, a o walkę z instytucjami powiązanymi z jedną z niemieckich religii – katolicyzmem. Kulturkampf, „walka o kulturę”, wpisywał się zresztą w ogólnoeuropejski trend odgórnej laicyzacji, mającej równocześnie ograniczyć autonomię Kościoła. Chodziło w niej m.in. o ograniczenie wpływów kościelnych w szkolnictwie (gdzie dotychczas dominowały). Główną siłę opozycyjną w Reichstagu reprezentowała też partia Centrum, deklarująca się jako głos niemieckich katolików, która zazwyczaj głosowała wbrew Bismarckowi.
W 1871 roku Reichstag uchwalił tzw. paragraf kazalnicy – zakazujący nadużywania posług duszpasterskich, jak kazania do celów politycznych. 11 marca 1872 roku w pruskim Landtagu, sejmie prowincjonalnym, uchwalono ustawę o nadzorze szkolnym. Prawo to odbierało duchowieństwu możliwość sprawowania urzędu inspektora szkolnego w szkołach publicznych i prywatnych, co odtąd zarezerwowane zostało dla wyznaczonych przez państwo urzędników. To wszystko wydaje się z naszego punktu widzenia nawet zrozumiałe, ale atak poszedł na szerszą skalę. Rok później przyjęto tzw. prawa majowe mające na celu ograniczenie autonomii Kościoła katolickiego, choćby w zakresie obsadzania stanowisk kościelnych. W maju 1875 roku ustawa o zakonach likwidowała wszystkie działające w Prusach zakony katolickie z wyjątkiem tych, które oddawały się opiece nad chorymi. Cenzura spadła także na katolicką prasę, np. „Schlesische Volkszeitung” miała nałożonych 62 wyroków skazujących za tzw. przestępstwa prasowe. Władze w końcu spuściły z tonu i Kulturkampf zakończył się remisem: państwo wycofało się z większości represji, choć szkolnictwo już zlaicyzowano. No właśnie, ale co to ma wspólnego ze Śląskiem?

Katowice lata 30

Może Cię zainteresować:

Dariusz Zalega: Dlaczego dopiero dziś Górny Śląsk zaczął... grzeszyć inteligencją?

Autor: Dariusz Zalega

30/09/2022

Kulą w płot

Oczywiście wszyscy słyszeliśmy o antypolskim wymiarze Kulturkampfu. Bismarck obejmował urząd kanclerza Rzeszy z przekonaniem, że polska ludność Prus podzielona jest na „wichrzycieli”: szlachtę i duchowieństwu oraz na lojalnych wobec władz polskich chłopów. Do pruskiego posła przy Watykanie pisał, że katolickie duchowieństwo w zaborze pruskim (ale w domyśle i na Górnym Śląsku) nadużywa swego wpływu „dla celów świeckich, a przede wszystkim polskości”. W 1873 roku wprowadzono język niemiecki jako wykładowy we wszystkich szkołach ludowych w klasach średnich i wyższych. Ustawą wprowadzono język niemiecki jako jedyny urzędowy na wszystkich szczeblach administracji.

I na tym Bismarck się przejechał. Represje dotknęły bowiem przede wszystkim ludzi dotychczas lojalnych wobec rządu pruskiego. Wśród setek tysięcy polskich parafian, którzy pozbawieni byli przez wiele lat opieki duszpasterskiej (bo parafie pozostawały nieobsadzone), większość stanowili właśnie chłopi. W wyniku Kulturkampfu doprowadziło to do ich masowej mobilizacji, a pruski urzędnik, żandarm wyganiający z parafii proboszcza, czy nauczyciel nakazujący w szkole elementarnej mówić tylko po niemiecku stali się synonimem wroga. Jak pisał historyk Grzegorz Kucharczyk „uderzenie przez rząd pruski w Kościół katolicki było jednym z istotnych impulsów wiodących do odrodzenia polskości na ziemiach, które formalnie nie wchodziły w skład zaboru pruskiego (np. Górny Śląsk)”. Sam Bismarck zdawał sobie z tego sprawę, gdy w 1881 roku pisał: „w ciągu ostatnich dziesięciu lat odniosłem kilkakrotnie wrażenie, że na Śląsku i Prusach zachodnich, sprawa polska poczyniła znaczne postępy”. Efekt był zupełnie odmienny od tego zamierzonego.

Zmarnowane miliony

Przykłady podobnie kontrproduktywnych działań ze strony władz można jednak mnożyć. Dawnym Prusom wystarczało, aby Polacy byli lojalnymi poddanymi króla pruskiego. Teraz mieli zostać zgermanizowani. W 1886 roku powołano Komisję Osadniczą mająca wspierać niemiecką kolonizację na wschodzie Prus. Rok wcześniej Eduard Hartmann napisał głośny artykuł „Cofanie się niemczyzny”, w którym stwierdził, że „skoro Słowianie tępią niemczyznę w swoich granicach, musimy odpowiedzieć represjami, musimy wykorzenić słowiańszczyznę w naszych granicach”. I popłynęły miliony marek na osadzanie niemieckich rodzin. Do 1918 roku Komisja Osadnicza osiedliła w zaborze pruskim (Wielkopolska i Pomorze Zachodnie) 22 tysiące niemieckich rodzin. Problem w tym, że ponad 70% nabywanej przez Komisję ziemi pochodziło od... niemieckich właścicieli. Jak wytłumaczyć ten paradoks? Otóż dzięki dotacjom z Berlina poszybowały w górę ceny ziemi (o 300 procent!), a dotychczasowi niemieccy mieszkańcy woleli szukać szczęścia na zachodzie kraju, więc odsprzedawali swym pobratymcom ziemię za solidną kasę. Kolejny strzał w płot.

Granica

Może Cię zainteresować:

Dariusz Zalega: Śląsk polski i Śląsk niemiecki. Jedna ziemia, dwa różne światy

Autor: Dariusz Zalega

28/10/2022

Podobnie paradoksalny był efekt ustawy kagańcowej z 1908 roku, która przewidywała, iż „rozprawy na zgromadzeniach publicznych powinny być prowadzone w języku niemieckim”. Nie dotyczyła ona kościołów, będących ostoją nurtów konserwatywnych i propolskich, ale przykładowo uderzała w możliwości propagandy socjaldemokratów na Górnym Śląsku. Franciszek Hawranek pisał: „W kołach niemieckiej socjaldemokracji potraktowano nowe ustawy antypolskie jako cios w dziedzinie pozyskania polskiej ludności górnośląskiej. Była to bowiem woda na młyn radykalnej roboty endeckiej Korfantego”.

Zwrot na lewo

Obok Polaków i katolików Bismarck miał jeszcze jednego, najniebezpieczniejszego wroga: socjaldemokratów. W 1878 roku Reichstag uchwalił prawo delegalizujące socjaldemokrację, a to na obszarze państwa pruskiego, gdzie znajdowały się główne centra przemysłowe Rzeszy (Ruhra, Saara, Berlin, no i Śląsk), koncentrowała się aktywność niemieckiej socjaldemokracji. W ten sposób miano też uderzyć w powiązany z socjaldemokratami ruch związkowy. Tymczasem w czasie obowiązywania tych ustaw liczba członków związków wzrosła kilkukrotnie. Gdy zniesiono ustawy antysocjalistyczne ich kompletne fiasko było oczywiste. W wyborach do Reichstagu Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) uzyskała 3,2 % głosów w 1871 roku, a już 20% w 1890 roku. Równie spektakularnie wyglądało to na Górnym Śląsku. W 1881 roku SPD w rejencji opolskiej zdobyła zero procent poparcia, ale już w 1898 roku – 13,8 procent, w tym aż jedną trzecią głosów w okręgu Katowice – Zabrze (w samym Zabrzu i Bielszowicach kandydat SPD wygrał z katolickim Centrum, a w Lipinach zdobył prawie połowę głosów). Paradoksem tej historii jest to, że w wypadku wcześniejszej możliwości zakorzenienia się socjaldemokracji na Górnym Śląsku, prawdopodobnie podkopała by ona możliwości rozwoju obozu Korfantego.

Każda historia powinna mieć teoretycznie morał, a jak w tym przypadku? Więcej propagandy sukcesu, więcej prania mózgu – ale ludzie jednak mogą tego nie wytrzymać. I zamordystyczne działania przynoszą odwrotne skutki. To w sumie dość optymistyczne i aktualne. A poza tym w Warszawie powinien stanąć pomnika Bismarcka.

Niemiecka Republika Demokratyczna

Może Cię zainteresować:

Dariusz Zalega: Ślązacy w NRD budowali „nowe" Niemcy. To mało znana historia

Autor: Dariusz Zalega

08/07/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon