Wojciech korfanty

Józef Krzyk: Dalej bracie, marsz do urny, bo tu idzie o Śląsk Górny. Jak rozczarowały I wybory do Sejmu Śląskiego

Józef Krzyk: Dalej bracie, marsz do urny, bo tu idzie o Śląsk Górny. Jak rozczarowały I wybory do Sejmu Śląskiego

autor artykułu

Józef Krzyk

Dalej bracie, marsz do urny, bo tu idzie o Śląsk Górny – agitowała sto lat temu największa siła polityczna. A potem był kubeł zimnej wody, bo się okazało, że wyborcy inaczej ten Górny Śląsk sobie wyobrażali niż ona.

Pierwsze wybory do Sejmu Śląskiego przeprowadzone 24 września 1922 roku pod wieloma względami przypominały to, co dzieje się teraz na naszych oczach. Były bezpardonowe ataki na przeciwników, pretensje o to, że wybory nie są uczciwe oraz utyskiwanie na bałagan organizacyjny. Ot, w niektórych miejscowościach ostatni głosujący swoją kartę wrzucili do urny dopiero o piątej rano – dziewięć godzin po tym, gdy zgodnie z regulaminem lokale wyborcze zostały zamknięte. Było też kilka takich rzeczy w tamtych wyborach, które dzisiaj raczej by się nie mogły zdarzyć, choć gdy się bliżej im przyjrzeć, to również one wyglądają nam znajomo.

Cisza wyborcza? Gdzie tam

Przykładem może być agitacja prowadzona nawet w dniu głosowania, w dodatku tuż przed lokalami wyborczymi. Było to możliwe, bo o ciszy wyborczej nikt wówczas nie słyszał. Wszyscy więc z okazji do przekonywania wyborców korzystali, ile wlezie. I prawie wszyscy zaraz po ogłoszeniu wyników głosowania obwieścili swój sukces.

Tak naprawdę żadna z trzech dużych sił politycznych, które zwarły się z sobą w pierwszych wyborach do Sejmu Śląskiego nie miała jednak powodu do radości.

Najwięcej głosów (jedną trzecią wszystkich) i mandatów poselskich (18 spośród 48) zdobył Blok Narodowy Wojciecha Korfantego. Dla niedawnego polskiego komisarza plebiscytowego i dyktatora powstańczego była to swego nagroda pocieszenia po tym, jak zaledwie dwa miesiące wcześniej Józef Piłsudski wyrzucił do kosza jego marzenia o odegraniu pierwszoplanowej roli w polskiej polityce. W lipcu 1922 roku Korfanty został desygnowany przez sejmową większość na stanowisko premiera, ale „chytry Litwin”, jak sam o sobie mówił Piłsudski, nominacji nie potwierdził. Cierpliwie poczekał, aż w stojącej za Korfantym sejmowej większości dojdzie do rozłamu. Gdy zaś to się w końcu stało, Wojtek jak niepyszny musiał wracać na Śląsk. Blok Narodowy, na czele którego stał, był kolosem na glinianych nogach. Jego największą siłą, ale też – jak się wkrótce miało pokazać – źródłem słabości była osoba lidera.

Owszem, za Korfantym ciągnęła się jeszcze w tamtym momencie sława człowieka, który porwał Niemcom kawałek najbogatszego regionu przemysłowego, ale już jednocześnie coraz mocniej ciążyła mu opinia politycznego awanturnika i karierowicza, który dla swoich interesów zwiódł Ślązaków na manowce. (Interesujesz się Śląskiem i Zagłębiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)

"Nie wolno na lewicę"

On sam zresztą argumentów do ataków i krytyki dostarczał bezustannie. Prostych ludzi zrażał do siebie, bo on – syn robotnika nosił się po pańsku, a polityków tym, że łajał wszystkich niczym uczniaków. Choć więc z pierwszych wyborów do Sejmu Śląskiego wyszedł z największą liczbą głosów, to nie miał szans na to, by swoją wolę innym narzucić. Pozostałe ugrupowania, które też wprowadziły swoich przedstawicieli do tej izby, z Korfantym darły koty. Ba! Blok Narodowy stanowił zaledwie luźną zbieraninę osób i organizacji.

Problem polegał na tym, że choć z Korfantym nikt nie miał ochoty współpracować, to bez niego trudno było zebrać w jakiejś sprawie większość głosów. 30 pozostałych mandatów Sejmu Śląskiego (oprócz tych osiemnastu, które przypadły blokowi Korfantego) prawie po równo podzieliły między siebie dwie skłócone z sobą polskie partie socjalistyczne (Polska Partia Socjalistyczna i Narodowa Partia Robotnicza) oraz ugrupowania mniejszości niemieckiej. To te ostatnie były największym wygranym wyborów, choć i tak nie miały szans na udział w rządzeniu.

W gruncie rzeczy dla nikogo taki wynik śląskich wyborów nie powinien być zaskoczeniem, ale oczadziali wzajemnymi antagonizmami politycy PPS, NPR i bloku Korfantego tak bardzo byli pochłonięci toczoną przez siebie wojną, że w ogóle nie pomyśleli, co o tym wszystkim sądzą zwykli ludzie.

W przeddzień wyborów prasowy organ Korfantego dorzucił jeszcze słomy do ognia takim apelem:

"Nikomu nie wolno głosować na lewicę, tj. socjalistów, NPR i Witosowców, bo są to partie wrogie Polsce praworządnej, a wysługują się żydom, Niemcom i komunistom. Socjaliści są wrogami stanu robotniczego, Kościoła i państwa. NPR-owcy mają takich przywódców którzy prowadzą robotników do nieszczęścia żywiąc się jego kosztem i krwawicą. Kierownicy NPR-u mają szczególną słabość do pieniędzy, bo brali dolary, sprzedawali mandaty, a dla przypodobania się żydom paskarzom wywołali strajk rolny w Poznańskiem” – wypominał „Goniec Śląski”.

„Dalej bracie, marsz do urny, bo tu idzie o Śląsk Górny” – agitował za Korfantym satyryczny „Pyrlik”.

Śląski wyborca patrzył i wyciągał wnioski

A przecież wystarczyło, by toczący polsko-polską wojnę politycy przypomnieli sobie, że zaledwie półtora roku wcześniej w plebiscycie zdecydowana większość mieszkańców Katowic czy Królewskiej Huty głosowała za pozostawieniem Śląska w granicach Niemiec. Między wiosną 1921 a jesienią 1922 roku nie mieli powodu do zmiany zdania, bo polskie rządy na Górnym Śląsku kojarzyły się nie tylko miejscowym Niemcom przede wszystkim z chaosem, podwyżkami cen i tabunami klientów zza Brynicy panoszącymi się w katowickich sklepach i restauracjach.

Kubeł zimnej wody, którym dla zwartych w klinczu polskich partii były wyniki pierwszych wyborów do Sejmu Śląskiego nie podziałał na ich przywódców trzeźwiąco. W „Gońcu Śląskim” postawiono diagnozę, że dobry wynik list niemieckich to wina NPR-u i wojewody Józefa Rymera. „Polak” – organ NPR-u (jak na ironię założony kilkanaście lat wcześniej przez Korfantego) odbijał piłeczkę w przeciwną stronę, a PPS-owska „Gazeta Robotnicza” cieszyła się przede wszystkim z tego, że wyborów nie wygrała Narodowa Partia Robotnicza.

Cała ta nieświęta trójca polskich ugrupowań doszła do wniosku, że niemiecki sukces wyborczy był wypadkiem, który się już nie powtórzy, więc przez następne lata dalej się okładała bez opamiętania. Śląski wyborca patrzył i wyciągnął wnioski: do Sejmu Śląskiego II kadencji weszło jeszcze więcej przedstawicieli bloku niemieckiego, zaś Korfanty, PPS i NPR dużo stracili. Potem zaś, jak w dowcipie o gajowym, który z lasu przegonił Niemców i partyzantów, przyszła sanacja, ale konia z rzędem temu, kto zaprowadzony przez nią zamordyzm nazwie porządkiem.

Gdyby więc komuś dziś przyszła ochota narzekać na naszych dzisiejszych polityków i przeciwstawiać ich tym rzekomo wspaniałym sprzed stu lat, powinien być nieco ostrożniejszym w sądach.

Jedno się tylko nie zmieniło – apel „Pyrlika” warto wziąć sobie do serca: „Dalej bracie, marsz do urny, bo tu idzie o Śląsk Górny”.

Otto von bismarck1

Może Cię zainteresować:

Józef Krzyk: Już jedna ustawa kagańcowa nie dała nam rady. Nową odmianą też nie ma co zawracać sobie głowy

Autor: Józef Krzyk

29/03/2024

Józef Piłsudski

Może Cię zainteresować:

Jak Wojciech Korfanty nie został premierem. Kandydatura była oczywista, ale... Piłsudski Korfantego nienawidził

Autor: Tomasz Borówka

03/11/2023

Wojciech korfanty w piekarach 5

Może Cię zainteresować:

Wymazany Korfanty. Wyretuszowali fotografię, na której był razem z Grażyńskim. Historia jednego zdjęcia

Autor: Tomasz Borówka

23/08/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon