Pisali książki, kręcili filmy, wystawiali sztuki. Na Śląsku tworzony był prawdziwy świat robotniczej kontrkultury. „W pracy swej nie idziemy do Was z doskonałością teatru zawodowego”

Robotnicy na Śląsku pisali książki, kręcili filmy, zakładali teatry. Walka o dostęp do kultury i udział w jej tworzeniu były ważnym elementem dawnego robotniczego świata.

Narodowe Archiwum Cyfrowe
Huta Zgoda w Świętochłowicach (1946-48)

Olga Tokarczuk niedawno wywołała burzę swoim stwierdzeniem, że nie chce, żeby jej książki szły „pod strzechy”, gdyż „literatura nie jest dla idiotów”. Przypomnijmy więc te doświadczenia ludzi spod śląskich strzech, którzy tworzyli prawdziwy świat robotniczej kontrkultury.

Kultura dla godności

Oczywiście trudno wymagać od ludzi harujących 100 lat temu po 9-10 godzin dziennie wielkiego zainteresowania kulturą. W rachunku wydatków chleb wygrywał z książką. Historyczka Maria Wanatowicz zwróciła jednak uwagę, że „w dużych skupiskach łatwiej rodziła się solidarność robotnicza, (…) wcześniej kształtował się wspólny model zachowań społecznych, obyczajów, kultury duchowej i materialnej, świadomość wspólnej pozycji społecznej, wspólnych interesów, własnej siły”. Badacz kultury robotniczej Edward Pietraszek pisał: „Uznanie dla wartości pracy łączyło się z robotniczym poczuciem godności, opartym na ogólnoludzkiej potrzebie uznania godności każdego człowieka”.

Szczególną rolę do kultury przywiązywał ruch robotniczy, w którego prasie cały czas przewijały się hasła o potrzebie „oświecenia”. Stąd organizowano pogadanki naukowe, ale też powstawały amatorskie zespoły artystyczne. W broszurze poświęconej teatrowi robotniczemu z Karwiny pięknie pisano: „W pracy swej nie idziemy do Was z doskonałością teatru zawodowego. (…) Jesteśmy tylko robotnikami, którzy poza swoją pracą zawodową poświęcają swój skromny czas dla wyszukiwania prawdy i piękna, jakie mieści w sobie pieśń, sztuka i teatr”.

Na Śląsku Cieszyńskim działały tzw. biblioteki wędrowne, trafiające do różnych miejscowości. W instrukcji przedstawienia miejscowym działaczom tej idei czytamy: „Jeden ze starszych powinien powiedzieć kilka serdecznych słów o potrzebie oświaty, samokształcenia i zatem czytania oraz o konieczności szanowania książek, które są najcenniejszym skarbem dobra społecznego”.

Z kolei w Zabrzu i Bytomiu w 1929 roku prezentowano amatorską rewię polityczną, która odwoływała się do wzorców zaczerpniętych z berlińskiego teatru eksperymentalnego. Jej scenarzystą był młody robotnik Wilhelm Tkaczyk, a występowali w niej: chór robotniczy z solistami, sympatyzujący z lewicą zawodowi artyści oraz dwudziestoosobowy zespół taneczny złożony z… młodych bezrobotnych dziewcząt. Sam Tkaczyk organizował zresztą w Zabrzu górnośląski oddział Związku Proletariackich Pisarzy Niemiec, którego hasło brzmiało: „Kunst ist Waffe!” (Sztuka jest orężem!)

Wantuła i Marchwitza

Byli jednak i tacy robotnicy, którzy sami też chcieli tworzyć, sięgać po pióro. Taką niesamowitą postacią był Jan Wantuła z Ustronia (obecny patron tamtejszej biblioteki). W dzieciństwie często musiał zaniedbywać naukę szkolną, aby pomagać rodzinie. Był jednak twardy, zawzięty i miał pęd do wiedzy. To w szkole zrodziła się w Wantule miłość do słowa pisanego, a praca w ustrońskiej kuźni przyczyniła się do ukształtowania jego charakteru i jego losów. Mimo wyczerpującej pracy – od 10 16 godzin na dobę – zawsze potrafił znaleźć czas na naukę. W artykule „Czytajcie” z początku ubiegłego wieku wzywał: „Bierzcie do ręki dobre książki i czytajcie. Gdy to zrobicie, znikną spośród was zabobony, przesądy, a umysły jaśniejsze będą. Dowiemy się o naszych prawach, wykorzystamy je i nie pozwolimy się wyzyskiwać tym, którzy tuczą się naszą krwawicą tylko dzięki ciemnocie. Czytajcie!”.

Założone przez Wantułę Stowarzyszenie Młodzieży Robotniczej szczyciło się biblioteką złożoną z trzech tysięcy tomów. Jego osobisty księgozbiór liczył dwa tysiące trzysta książek.

Z typowo przemysłowego świata wywodził się inny śląski pisarz-robotnik, Hans Marchwitza z Szarleja. „Nie umiem określić swej narodowości” – mówił o sobie Marchwitza. „Rodzice moi chodzili do polskiej szkoły, w domu mówiono po polsku, oczywiście górnośląską gwarą. Na Śląsku byłem górnikiem. W Zagłębiu Ruhry byłem górnikiem”. Jego debiut literacki, „Szturm na Essen”, poświęcony był rewolucyjnym wydarzeniom w Zagłębiu Ruhry. Pisał: „Już w czasie mojej pracy w kopalni czułem pociąg do pisania. Dobrym mówcą nie byłem nigdy, ale nadmiar przeżyć wywoływał we mnie silną potrzebę podzielenia się nimi z innymi”.

Na emigracji w latach 40. ubiegłego wieku napisał autobiograficzną powieść „Moja młodość”, w której stworzył ciekawą panoramę społeczną Górnego Śląska z początków XX wieku. I która po polsku ukazała się tylko raz.

Rewolucja w kulturze

Na masową skalę świat sztuki otwarł przed robotnikami dopiero PRL.

„Było to może w 1953 albo w 1954 r. Podaję te lata nie bez przyczyny. Przecież to były krótko mówiąc nieciekawe lata. Pamiętam pewnego sobotniego wieczoru zostałem zaciągnięty przez kolegę na spektakl teatralny grany przy fabrycznym domu kultury przy hucie Bobrek. Już tego domu kultury nie ma i huty także. Zespół teatralny stanowili robotnicy, nauczyciele, urzędnicy i inni. Amatorzy w całej pełni, ale jacy amatorzy!” – wspominał Maksymilan Bart-Kozłowski, artysta związany później z ruchem Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury.

W tym czasie na niebywałą skalę robotnicy zaczęli się angażować w działalność artystyczną. Młodzi twórcy mogli liczyć na wsparcie władz, choć ta narzucała ideologiczne kajdany. Przeszkodą był też dystans ze strony inteligenckich środowisk artystycznych.

Bardzo silne było środowisko robotniczych artystów na Śląsku, które mocno rozwinęło się już w latach 60. Były górnik Jan Pierzchała został zwycięzcą w konkursie Wydawnictwa „Śląsk” na powieść górniczą, którą potem przeniesiona na ekran pt. „Gorąca linia”. Dojrzewała wtedy twórczość literacka górnika z kopalni „Chwałowice” Leona Wantuły. Na łamach katowickich „Poglądów” debiutował inny górnik – Stanisław Janota. W samych Katowicach aktywnie działał Klub Robotników Piszących, które w przekształcił się w 1978 roku w Robotnicze Forum Literackie z siedzibą w Zabrzu.

Fotoamatorzy z fabryk

W latach 60. i 70., w pobliżu śląskich kopalń i fabryk, obrodziło z kolei w kluby skupiające domorosłych filmowców. Działało tu około 40 amatorskich klubów filmowych, a same ich nazwy mówiły wszystko: AKF „Biprohut”, AKF „Huta Kościuszko”, AKF „Rybnicka Fabryka Maszyn”, AKF „Nakrętka” przy żywieckiej Fabryce Śrub. W Rudzie Śląskiej organizowano cyklicznie Festiwal Amatorskich Filmów Górniczych.

Przypomnijmy losy Franciszka Dzidy z Chybia, który posłużył za wzór filmowca-amatora Krzysztofowi Kieślowskiemu. Pracował w wiejskim kinie oraz w dziale technicznym tamtejszej cukrowni. Jak wspominał w rozmowie z dziennikarzem: „Wokół mnie byli ślusarze, elektrycy, z którymi pracowałem. Zaproponowałem im, że założymy klub filmowy, który dla nas wszystkich byłby oknem na świat, wyjściem z tego zaścianka”. I udało się – wielu współpracowników stworzonego przez niego klubu filmowego Klaps zmieniło swoje życie, „zrobili kursy, część ukończyła studia”. Sam Dzida też stał się zawodowcem: plastykiem, fotografem i... reżyserem. Nie było wtedy pożeraczy czasu: telewizji, internetu, więcej pozostawało na pasję dostępną nawet, a może zwłaszcza robotnikom. „Kręcę, bo to jest moja pasja” – mówił Leon Wojtala, jeden z nestorów tego ruchu.

Kombajn kultury masowej

W 1980 roku, podczas karnawału „Solidarności”, zapanował inny klimat dla robotniczych twórców. Przyszła nawet moda na robotników w środowiskach inteligenckich. 5 lutego 1980 roku formalnie zarejestrowano pierwsze Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury w Warszawie. Ruch RSTK zaczął się szybko rozwijać. Do stanu wojennego udało się zarejestrować nowe ogniwa m.in. w Wodzisławiu Śląskim i Bielsku-Białej. Najwięcej kół RSTK powstało w latach 1983-85, bo to był okres szoku po stanie wojennym i w tym ruch robotnicy widzieli pewną enklawę wolności.

„Pamiętam, jak jeździłem na zebrania założycielskie kół RSTK, które gromadziły po 30, 50 osób. To byli ludzie twórczy, najczęściej poeci, zdarzali się prozaicy, plastycy, ale też grupy teatralne czy muzyczne” – wspominał Paweł Soroka, współtwórca RSTK.

Przemiany po 1989 r. przyczyniły się do kryzysu ruchu. Zamykano bowiem zakłady, a przymiotnik „robotniczy” zaczął być traktowany jako coś deprecjonującego. Tymczasem, co podkreślał Soroka: „Czy postulat podmiotowości i poszanowania godności robotników jest dzisiaj nieaktualny? Powiem więcej: dopiero dziś widzimy, jak ważny był – i jest – postulat dostępności do dóbr kultury”.

Sto lat temu Alojz Bonczek, śląski robotnik i działacz, pisał we wspomnieniach: „Temat ujęty w moim ,,Pamiętniku” zadaje kłam twierdzeniom, że człowiek bez stosownego wykształcenia, nieinteligent obok wykonywania pracy fizycznej, nie posiada zdolności do pracy umysłowej”.

„Obecnie stara, węższa, ale też i autentyczniejsza kultura klasowa jest wytrawiana, żeby ustąpić miejsca masowej opinii, masowemu produktowi rozrywki i ogólnikowej reakcji emocjonalnej” – zjawisko to zauważył Richard Hoggart ponad pół wieku temu w klasycznej pracy „Spojrzenie na kulturę robotniczą w Anglii”.

Czy kultura masowa ostatecznie zniszczyła ten świat oddolnej kontrkultury?

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon