Ślązaków rozmowa o polityce?

Roman Balczarek: Czy Ślązacy potrafią rozmawiać o polityce?

Stan debaty politycznej w Polsce nie jest najwyższych lotów, co dobitnie pokazały zarówno ostatnie kampanie prezydenckie, jak i całe zamieszanie wokół wyników wyborów. Elektorat śląski jest intensywnie zagospodarowywany przez różne strony sceny politycznej. Agitatorzy próbują powiązać śląskość z konkretnym wyborem: „Skoro jesteś Ślązakiem, to musisz głosować na X, nie wolno Ci popierać Y, Ślązacy nigdy nie byli za Z” – i tak dalej. Żremy się między sobą, jakby wybory polityczne były testem na bycie echt Ślązakiem albo hadziajem.

Czamu Ślōnzok nie śmi być prawicowcym

Tuż po wyborach prezydenckich, na portalu Wachtyrz, Marcin Szewczyk zamieścił artykuł po śląsku pt. „Czamu Ślōnzok nie śmi być prawicowcym”, komentując w nim wyniki głosowania. Dwa tygodnie temu pojawiła się druga, krótsza część tego tekstu – pewnego rodzaju post scriptum. Szewczyk pisze z jednej strony z poczucia żalu i rozczarowania próbami upolitycznienia śląskości, z drugiej zaś – wychwala rozumianą przez siebie tradycję i pragmatyzm (np. Kościół, Kuchnia, Kołyska), jednocześnie obrażając ludzi o innych poglądach. Autor uważa też, że nie powinniśmy krytycznie oceniać roli ciężkiego przemysłu na Śląsku – w końcu to „nasza tradycja”.

Z reguły unikam polemik. Wydają mi się formą, w której publicystyka rzadko bywa naprawdę dobra – prędzej czy później zamiast merytorycznej dyskusji pojawia się przegląd dziesięciu najpopularniejszych chwytów erystycznych. Kula śnieżna odpowiedzi zaczyna pęcznieć nie od nowych perspektyw, a od złośliwości i prób dopierdolenia adwersarzowi. A potem zostajemy my, czytelnicy, z poczuciem zażenowania i pytaniem, czy z takimi dyskusjami wypada w ogóle wychodzić między ludzi.

No ale przyszedł ten dzień. Długo się nosiłem z tą decyzją, ale jednak chciałbym się trochę odnieść do tego, co pojawiło się na portalu Wachtyrz.

Obrażanie się nic nie da

Szewczyk słusznie zauważa, że nagonka środowisk liberalnych na obóz Zjednoczonej Prawicy niczego nie zmienia na dłuższą metę. Na narracji o „ciemnogrodzie”, pogardzie i nienawiści można co najwyżej zbudować długą, choć pustą karierę polityczną. Im bardziej dzieli się elektorat, tym bardziej staje się on zabetonowany. To szkodzi nam jako społeczeństwu, choć oczywiście pasuje politycznemu duopolowi.

Zastanawiam się, czy publicystyka nie powinna wychodzić temu naprzeciw – szukać dialogu, otwierać się na potrzeby i racje innych? Nie chodzi o przymilanie się czy ucieczkę od własnych opinii. Ale prezentując swoje racje, można nie obrażać innych po drodze.

Tymczasem Marcin Szewczyk – pisząc o obrzydliwych atakach na córkę Karola Nawrockiego czy o pogardzie płynącej z jednej strony sceny politycznej – sam nie ma problemu z używaniem określeń typu „lewactwo” (czymkolwiek to dla niego jest) i nazywaniem młodych ludzi eunuchami. Naprawdę, brakowało tylko Jaszczura, który by krzyknął: „Byłeś w wojsku, kurwo?!”

Zgubiliśmy się bez kompasu

Jako społeczeństwo nie zdaliśmy egzaminu – nie potrafimy poruszać się w przestrzeni politycznej. Pomimo całego pokolenia ludzi uczących się WOS-u w szkołach, mimo dostępności wiedzy i łatwego dostępu do informacji, przeciętny wyborca nie orientuje się w doktrynach politycznych. Zamiast tego funkcjonujemy w modelu binarnym: lewica – prawica. Upraszczamy to sami, robią media i politycy, a najbardziej zyskują na tym ci ostatni.

Doszliśmy do momentu, w którym konserwatywna partia uruchamia największy program polityki prospołecznej po 1989 roku, ale sama określa się jako prawicowa, bo zależy jej na patriotyczno-rodzinnym wizerunku. Jednocześnie inna partia – z umiarkowanie progresywnymi i umiarkowanie konserwatywnymi poglądami – jest wyzywana od "lewactwa", choć jednocześnie próbowała obniżyć wydatki na służbę zdrowia. A na dokładkę partia socjaldemokratyczna zostaje wrzucona do jednego worka z partią komunistyczną.

I tak się zastanawiam – jaki sens ma w tym wszystkim mówienie, że „Ślązak nigdy nie był lewicowy”, albo że „prawicowy Ślązak to jak Żyd głosujący na NSDAP” (tak, naprawdę widziałem takie kwiatki), skoro nie potrafimy nawet dogadać się co do znaczenia tych pojęć? I ja nawet nie postuluję, żebyśmy używali czysto politologicznych terminów – jeśli mamy swoje, codzienne, to niech tak będzie – ale musimy posługiwać się słowami, które znaczą dla nas to samo.

W tym kontekście temat podniesiony przez Marcina Szewczyka – czyli pytanie, czy Ślązak może być konserwatywny – wcale nie dotyczy polityki. To pytanie, czy Ślązak ma odwagę być tradycjonalistą. Czy powinien być dumny ze swojego dziedzictwa, czy ktoś może mówić, że powinien się go wstydzić?

Dziedzictwo to nie skansen, Tradycja to nie monolit

To, co nazywamy tradycją, nie było z nami „od zawsze”. Każdy zwyczaj, potrawa, rytuał – wszystko ma jakiś początek. Często całkiem niedawny. Nawet tak „tradycyjne” gumiklyjzy mają raptem nieco ponad 150 lat. To tylko sama tradycja próbuje udawać, że się nie zmienia. Ale kiedy traktujemy dziedzictwo jak skansen, który trzeba bezrefleksyjnie odtworzyć „bo tak było”, to nie dodajemy do niego nic od siebie. Przestajemy być twórcami tradycji – stajemy się jej odtwórcami. I w ten sposób zdradzamy jej istotę – bo tradycja to proces, nie relikwia.

Dziedzictwo po prostu jest. Czasem jest powodem do dumy, a czasem do wstydu. Nie możemy zakładać, że każdy element dawnego spektrum śląskości jest tak samo wart podtrzymania. Czy człowiek z wierzącego domu ma być przede wszystkim wierny sobie, czy lojalny wobec przekonań przodków? Czy potomek rodziny robotniczej – wykorzystywanej przez dekady w grubie czy hucie – musi z automatu reprezentować ruch robotniczy albo socjalizm? Czy ktoś wychowany w patriarchalnym domu ma odwodzić swoją żonę od pracy, bo tak „kiedyś było”?

Nasze prababki żyły w świecie, w którym politycy powtarzali, że dla kobiet najważniejsze są zasady „3K” – Kinder, Küche, Kirche (czyli Dzieci, Kuchnia, Kościół). To był świat z wyraźnym podziałem ról płciowych. Ale czy dlatego, że wspominamy nasze prababki z czułością, mamy uznać, że taki system społeczny jest godny powrotu

Dlaczego celebrując dawne elementy śląskości, mamy bezkrytycznie odtwarzać świat, którego już nie ma? Dlaczego nie przetwarzać dziedzictwa, nie wchodzić z nim w dialog – także krytyczny? Przecież prawdziwa tożsamość to nie rekonstrukcja, tylko ciągłość. Nie ślepe powtarzanie, ale świadomy wybór. Czy naprawdę mamy stawiać fundament tożsamości w świecie, którego już nie ma?

Górnictwo- święta krowa?

To kolejny filar śląskiej tożsamości – przynajmniej w narracjach politycznych. Ilekroć na Górnym Śląsku pojawia się polityk z zewnątrz, odpala się polityczne bingo, niezależnie od tego, z jakiej partii pochodzi. Zawsze musi paść coś o górnictwie, przemyśle, tożsamości regionu. To już niemal rytuał.

Podczas tegorocznej debaty prezydenckiej ktoś powiedział, że „nie ma śląskości bez górnictwa”. Jedni politycy mówią więc o „sprawiedliwej transformacji” – tylko jakieś 30 lat za późno – a inni grzmią, że „węgiel potęgą jest i basta”.

A przecież wystarczy spojrzeć na fakty. Wydobycie śląskiego węgla jest gigantycznym obciążeniem dla budżetu państwa – dopłaca się do każdej wydobytej tony, by w ogóle dało się ją sprzedać. Importowany węgiel jest niemal dwukrotnie tańszy. Do tego dochodzi problem wyczerpywania się złóż – za 50 lat śląskiego węgla już po prostu nie będzie.

Mimo to politycy zachowują się, jakby Ślązacy nie marzyli o niczym innym jak ino robić na grubie i fedrować aż do śmierci. I zaczynam się zastanawiać: czy Ślązacy, którzy z takim oddaniem bronią górnictwa, nie przypominają trochę rosyjskich chłopów, którzy może i żyli w koszmarnych warunkach, ale za to byli dumnymi członkami imperium? Wiem, że górnictwo było fundamentem wielu rodzinnych historii, ale właśnie dlatego trzeba o nim rozmawiać uczciwie, a nie tylko sentymentalnie. Bo naprawdę nie rozumiem, jak w regionie, w którym tylu mężczyzn zabrała ziemia, tylu mężów, ojców i dziadków nie wróciło z szychty, ktoś nadal widzi w górnictwie potęgę. Dlaczego walące się domy, zapadające się krajobrazy i zatrute gleby nie budzą szerszej refleksji?

Nie potrafimy rozmawiać o polityce

Jako społeczeństwo zaakceptowaliśmy dziwną sprzeczność. Do wielu zawodów – choćby prowadzenie samochodu – trzeba mieć wiedzę, uprawnienia, doświadczenie, a o prowadzeniu państwa może wypowiadać się każdy, nie wiedząc nawet, co oznacza lewica i prawica. I ja wiem, że zaraz ktoś powie, że to w końcu demokracja, ale nie zgodzę się. Istotą demokracji jest równość, a nie ma prawdziwej równości, gdy szanse nie są wyrównane.

I niestety, widzimy jak ten binarny podział świata zawitał do śląskości. Mieszając politykę i tożsamości zaczęły nam wychodzić nam takie babole, jak posługiwanie się gomułkowską propagandą, albo właśnie wiązanie śląskości z konkretnym poglądem politycznym

Śląsk znowu staje się lustrzanym odbiciem Polski – z tymi samymi kompleksami. Politycy prześcigają się, kto jest „bardziej Polakiem”. Jeden mówi, że Polak zawsze był katolikiem, drugi, że Polska zawsze leżała w Europie, a trzeci zaczyna demolować mienie publiczne, naruszać godność osobistą innych ludzi i wszędzie widzi Żydów. Wróćmy jednak na Śląsk.

Przecież Ślązak-komunista jest takim samym Ślązakiem jak Ślązak-liberał. Tak samo katolik z Katowic nie jest bardziej śląski niż ewangelik z Cieszyna, tylko racji na swoją religię. Progresywny i konserwatywny Ślązak mają taką samą wartość – choć patrzą na swoje dziedzictwo inaczej. Inny jest tylko ten, który myśli, że jego prywatna tożsamość jest wzorcowa i jedyna słuszna. Bo taki człowiek nie szuka dialogu – on szuka dominacji.

Jezyk migowy pixabay

Może Cię zainteresować:

Roman Balczarek: Czy istnieje śląski język migowy? Wszystko zaczęło się w Raciborzu, w zakładzie doktora Kuha

Autor: Roman Balczarek

04/05/2025

Brass off film

Może Cię zainteresować:

Krótki przewodnik po dziełach kultury (i nauki), w których można odnaleźć odbicia Śląska. Przygotował: Roman Balczarek

Autor: Roman Balczarek

29/03/2025

Gryfnie slaski

Może Cię zainteresować:

Roman Balczarek: Język śląski nie istnieje - mówią eksperci. To staropolski na sterydach i z germanizmami

Autor: Roman Balczarek

17/02/2024