Nasze
wyobrażenia o przeszłości zwykle ograniczają się do kilku
wygodnych haseł – „wielokulturowy region”, „pruski
przemysł”, „powstania śląskie” – i do w miarę znanej
historii od XVIII wieku po współczesność. Dalej rozciąga się
kraina pojedynczych słów-kluczy: Piastowie, kolonizacja niemiecka,
wojna trzydziestoletnia. I ta niepełna pamięć nasuwa pytanie o
sens opowiadania śląskiej historii i o to, komu właściwie jest
ona potrzebna.
"Świat bez historii"
Na esej Topolskiego natrafiłem przypadkiem. Przechadzając się między regałami wolnego dostępu w Bibliotece Uniwersyteckiej w poszukiwaniu książek do wypożyczenia na lato, trafiłem do działu poświęconego historii. Mój wzrok przykuła niewielka książeczka w żółtawej, nieco wyblakłej oprawie (nie ukrywam, zapewne to kolor zadecydował o moim wyborze). Okazało się, że to Świat bez historii Jerzego Topolskiego, wybitnego polskiego historyka i przede wszystkim metodologa historii. Ten esej z 1976 roku to chyba jedna z najbardziej przemyślanych książek, jakie dotąd przeczytałem. Na nieco ponad dwustu stronach Topolski podsumowuje niemalże całą historię ludzkości i cywilizacji. Ale po kolei.
Zapytany kilka dni później przez baristkę, o czym jest książka, którą właśnie czytam, miałem problem z odpowiedzią - jak wyjaśnić, że jest o wszystkim? Topolski, pisząc popularnonaukowy esej, początkowo postawił sobie za cel opisanie świata, w którym nie istnieją historycy ani samo myślenie historyczne. Brzmi to jak pomysł na filozoficzną dystopię rodem z twórczości Huxleya czy Clarke’a, ale jednak Topolski - jak przyznaje we wstępie - szybko uświadomił sobie, że taki świat już istniał. Społeczności pierwotne w końcu spełniają jego kryteria. Gdy Topolski zaczął opisywać przejście ze społeczności pierwotnych w cywilizowane koncentrując się na procesie narodzin historii jako nauki wraz z jej społecznym oddziaływaniem, to doszedł do dość nieintuicyjnego wniosku. Pradawny świat bez historii nie skończył się i jego mechanizmu trwają nadal trwają w świecie z historią.
Czytając więc esej, który z jednej strony kondensuje losy ludzkości, a z drugiej próbuje odpowiedzieć na pytanie „po co nam tak właściwie historia?”, zacząłem zastanawiać się nad tym samym pytaniem w odniesieniu do historii Śląska. Bo — jak ktoś mądry kiedyś powiedział — jeśli dobrze się zastanowić to, każda książka jest ostatecznie o Śląsku.
Historia, czyli co
Zacznijmy od podstaw, czyli od próby odpowiedzi na pytanie, czym właściwie jest historia. To z pozoru proste, a w rzeczywistości cholernie trudne zadanie. Trudność polega także na tym, że to, co przez wieki nazywaliśmy historią, zmieniało się wraz z epokami. Historia starożytnych Greków - Herodota czy Tukidydesa - nie była tym samym, czym zajmował się Leopold Ranke, uznawany za ojca XIX-wiecznej historiografii. A oba te sposoby myślenia o przeszłości różnią się od historii, którą pisze dziś nasz profesor Kaczmarek czy Zbyszek Rokita w swoich reportażach.
Musimy więc ustalić jakiś punkt wyjścia:
Historią nazwiemy narrację o przeszłości, natomiast samą przeszłość - jako to, co się wydarzyło - określamy w polskim dyskursie mianem dziejów. Opisując dzieje, tworzymy historię.
Ta definicja oczywiście jest dziurawa, ale na potrzeby tego eseju wystarczy. A teraz przejdźmy do czegoś bardziej konkretnego i wreszcie śląskiego
Myślenie historyczne
To drugie kluczowe pojęcie z książki Topolskiego. Myślenie historyczne oznacza przekonanie społeczeństwa o zmienności dziejów i przyczynowości świata, w którym żyje. Podstawowym przykładem tego sposobu myślenia może być zdanie: „Śląsk przez wieki był pod wpływem niemieckiej kultury, co sprawiło, że język śląski jest pełen germanizmów”. Mamy więc zmienność państwową Śląska oraz jej wpływ na teraźniejszość.
Społeczności pierwotne z kolei buntowały się przeciw historii. Żyły w poczuciu cykliczności, rozwijały się powoli, a ich świat — dzięki wierzeniom i religii — trwał w przekonaniu, że wszystko się powtarza. Nic nie wydarzało się tylko raz, a rytuały, święta czy pory roku powracały „od zawsze”.
Jak zauważył Topolski, te pierwotne idee wcale nie zniknęły. Współczesnym przykładem „wiecznego powrotu” jest chociażby sytuacja Holocaustu. Gdy dziś obserwujemy nagonkę na społeczność LGBT, wielu komentatorów odwołuje się do podobnych mechanizmów, które poprzedziły antysemityzm w Niemczech i jego tragiczne skutki. Ile razy słyszeliście zdanie: „historia lubi się powtarzać”? W istocie to nic innego jak myślenie w kategoriach cyklu.
W tym miejscu warto jednak postawić grubą kreskę - a nawet dwie - pomiędzy trzema pojęciami: przeszłością, historią i myśleniem historycznym. Myślenie o przeszłości czy popularne wyobrażenie dziejów nie czerpie w końcu z najwybitniejszych książek historycznych. Historycy swoje, a ludzie swoje. O Polsce szlacheckiej wciąż myślimy Sienkiewiczem, a średniowiecze bywa synonimem zacofania, bo w powszechnym wyobrażeniu historia to nieustanny marsz postępu.
Mit
Wróćmy na Śląsk. Ostatnio pisałem o jednym z fragmentów śląskiej mitologii: pobycie Jana III Sobieskiego w drodze na Wiedeń w 1683. To przykład pełnej ewolucji pamięci - od ludowego wspomnienia wydarzenia po heroiczną narrację zaczerpniętą z polskiego mitu husarii.
Historyczne fakty są skromne: najpewniej Sobieski posadził dwa drzewka w gliwickim klasztorze i uczestniczył w kilku ucztach oraz mszach w śląskich miastach. Pamięć jednak uczyniła z niego „króla-leśnika”, który obsadził cały Górny Śląsk drzewami, a jego wojska na trwałe zapisały się w zbiorowej wyobraźni. Początkowo żyło to oddolnie, a późniejsza narracja działaczy propolskich w końcu wymieszała się z pamięcią.
Epos
Współcześnie pojawiły się nowe opowieści o historii Śląska – już nie tyle mity, co raczej eposy. Takie jak na przykład: o królu cynku Goduli, o kopciuszku Gryzikowej, o Szkocie Baildonie, który trafił na Śląsk, oraz o tych wszystkich noblistach, co ich było najwięcej. To nie tylko barwne historie jednostek, ale też próba stworzenia górnośląskiego panteonu, którego potrzebujemy, bo myślenie historyczne odpowiada także na współczesne potrzeby.
Historia jako nauczycielka życia
Ostatnim rodzajem myślenia (a)historycznego jest to, które traktuje historię jako nauczycielkę życia - przekonanie sięgające jeszcze starożytności. W takim ujęciu opisywanie przeszłości ma sens tylko wtedy, gdy niesie ze sobą jakiś cel, na przykład moralną lekcję.
Tak właśnie działa narracja o propolskich działaczach na Śląsku, wyidealizowanych Piastach Śląskich (którzy wcale nie mieli więcej niemieckiej krwi niż „piastowskiej”), czy o powstaniach śląskich. Tego rodzaju historia - i towarzyszące jej myślenie - tka opowieść, która z jednej strony legitymizuje polską władzę na Śląsku, a z drugiej buduje wzorzec „dobrego i prawdziwego Ślązaka”: ofiary Kulturkampfu, uczestnika powstań po polskiej stronie, dezertera z Wehrmachtu, człowieka, który volkslisty nie podpisał (albo zrobił to z jedną nogą w obozie), a przede wszystkim zachował mowę swoich przodków.
Efekt? Współczesne decyzje polityczne, jak choćby decyzja byłego prezydenta Dudy o zawetowaniu ustawy uznającej język śląski za regionalny, bywają uzasadniane właśnie takim sposobem myślenia: „bo były powstania śląskie”.
Czy Śląsk ma swoją historię?
Pytanie z pozoru banalne, a jednak warte namysłu. Bo oczywiście Śląsk ma szereg swoich historii, ale pytanie brzmi jednak: na ile te historie są dziś żywe w świadomości ludzi? I przy okazji: jak bardzo rozwinięte może być popularne wyobrażenie o przeszłości?
Polska tożsamość historyczna - zwłaszcza w porównaniu z niemiecką - wydaje się mieć znacznie większą świadomość dziejową. Wynika to z kilku czynników: z twórczości takich ludzi jak Mickiewicz czy Sienkiewicz, polskiej martyrologii związanej z ich twórczością, współczesnej głazomanii upamiętniającej wszystkie tragedie oraz przede wszystkim ze skostniałego kanonu lektur szkolnych i programu nauczania historii. W skrócie: od najmłodszych lat jesteśmy bombardowani z każdej strony obrazami minionych wieków. Do tego dochodzi jeszcze zamiłowanie filmowców do ekranizowania lektur, co sprawia, że przeszłość pozostaje w Polsce czymś nader żywym.
W Niemczech wygląda to zupełnie inaczej. Program szkolny nie jest tak przeładowany historią - nauczyciele mają większą swobodę w doborze tematów, a do tego nie ma jednej centralnej podstawy programowej: każdy land ustala własną, z naciskiem na aspekty regionalne. Ciekawym przykładem innego podejścia są natomiast szkoły ukraińskie, w których zrezygnowano z chronologicznego nauczania historii na rzecz tematycznego. Przykładowo: omawia się temat „wynalazki” - od sumeryjskiego szkła, przez maszynę parową Jamesa Watta, po Internet. Albo temat „dyktatorzy” - i uczniowie mają sprawdzian z Cezara, Hitlera oraz Castro.
Śląska historia od dwóch wieków nosi w sobie piętno konfliktu między byciem „przedmiotem” a „podmiotem” dziejów. Średniowieczne kroniki śląskie nie odbiegały szczególnie od tych powstających w innych częściach Europy Środkowej. W nowożytności pojawiły się nawet dzieła wyjątkowe, jak choćby Officina ferraria Walentego Roździeńskiego z 1612 roku - poemat historyczno-metalurgiczny, prawdziwy ewenement w skali europejskiej.
Potem jednak sytuacja zaczęła się komplikować. Polska tożsamość XIX-wiecznych elit kształtowała się w poczuciu ciągłej opresji oraz dwóch konfliktów: polsko-niemieckiego/pruskiego i polsko-rosyjskiego. Oczywiście rzeczywistość była o wiele bardziej złożona, ale jak już wspominałem: popularne wyobrażenie przeszłości nigdy nie musi być prawdziwe, a w zasadzie nigdy nie jest. Ten właśnie konflikt został „przeniesiony” również na Górny Śląsk i to wtedy zaczęły się problemy.
Górnoślązacy, wspinając się po drabinie awansu społecznego, mieli wtedy dostęp do dwóch ośrodków intelektualnych: polskiego i niemieckiego. Prawie zawsze jednak ceną za ten awans było wyrzeczenie się języka matczynego i dokonanie wyboru. Elity, które kształtowały świadomość historyczną, funkcjonowały w ramach wspomnianego konfliktu, wzajemnie się nim napędzając.
Jak przekładało się to na samych Górnoślązaków? Historia opowiadana na łamach prasy i książek do których mieli dostęp nasi przodkowie coraz częściej koncentrowała się na akcentowaniu „odwiecznej polskości” albo „odwiecznej niemieckości” Śląska. Dobrym przykładem jest spór o Piastów Śląskich: Polacy dowodzili, że była to polska dynastia, Niemcy - że niemiecka. I tak w kółko Macieju. Ta historia toczy się nieprzerwanie od XIX wieku i dopiero od lat 90. XX wieku zaczyna powoli wygasać.
Historia Śląska
Lata dziewięćdziesiąte były momentem przełomu. Bazując na oddolnych wyobrażeniach, niezaprzeczalnych faktach historycznych i własnych poglądach na przeszłość, zaczęła powstawać historia mimowolnego sprzeciwu. Coraz wyraźniej akcentowano pruskie, przemysłowe dziedzictwo Śląska, mówiono o jego wielokulturowości, stawiano metaforyczne kukły Żydów (polski Żyd zastąpił wizerunek górnośląskiego żyda), coraz głośniej też określano powstania śląskie mianem wojny domowej. Przede wszystkim jednak zaczęto podkreślać skalę represji, jakich doznawali Ślązacy ze strony Polaków.
Nowa historia stała się narzędziem walki o podmiotowość. Ślązacy nie tylko sami zaczęli pisać własną historię, ale też nie musieli już udowadniać odwiecznych zależności z Polską – a przy okazji mogli poszczypać polskość. I wiadomo, niektórzy robili to bardzo świadomie, inni z kolei robili , bo sytuacja była/jest taka, że nie da się inaczej. Tym sposobem na sile nabrzmiał konflikt polsko-śląski. Polska wersja historii Śląska (sięgająca korzeniami XIX wieku, a obecnie wyciągnięta z gomułkowskiej formaliny) już nie stoi w opozycji do niemieckiej wersji tylko do autochtonicznej. Uczestnicy sporu myślą w dwóch różnych historiach. I jak zawsze bywa w tych konfliktach, tu nie chodzi o prawdę tylko o rację.
Po co nam w ogóle ta cała historia Śląska?
Czy naprawdę możemy od niej uciec; przestać się nią zajmować, przestać do niej wracać? A może nie mamy wyjścia – bo nawet jeśli udajemy, że przeszłość nas nie obchodzi, to i tak ona wciąż nami kieruje i tego nie da się zmienić?
Od jakiegoś czasu czuję się zmęczony powtarzalnością polsko-śląskiego sporu. Od ponad trzydziestu lat stoi on w miejscu. Wciąż powracają te same argumenty i te same punkty zapalne. Choć mam wrażenie, że coraz mniej osób to emocjonuje, jednocześnie nic się nie wygasza.
Nasze wyobrażenia o historii Śląska – czy to w głowach Ślązaków, czy Polaków – często mijają się z rzeczywistością. Polskie narracje bywają uproszczone, ale i śląskie też nie są wolne od skrótów myślowych. Ilu z nas wie dziś, jak zmieniała się przynależność państwowa tej ziemi? Kto pamięta, że śląskie księstwa były w praktyce niezależne, a w późniejszej unii z Czechami miały więcej swobody niż Litwa w Rzeczypospolitej? Albo że w literaturze śląskiej kryją się takie perełki jak Eichendorff czy Angelus Silesius? Może jedyne, co trzyma nas przy historii, to fakt, że współczesne książki o Śląsku sprzedają się całkiem dobrze.
I
tak się zastanawiam, czy nie byłoby może lepiej pozostać w
świecie bez historii.