Rozmowa z Sonią Kmiecik, szefową EkoTargu w Mikołowie-Kamionce
Może
zacznijmy od początku. Jak
wyglądała
pani młodość
na
Kamionce?
Wychowałam
się tutaj, na Kamionce, w domu jednorodzinnym z dużym ogrodem i
sadem. Mieliśmy swoje warzywa, owoce, a także zwierzęta – kury,
świnie, króliki. Były też barany,
które zastępowały
kosiarkę.
Wspólnie z rodzicami dbaliśmy o gospodarstwo. Było to życie
bardzo bliskie naturze. Wszystko było uprawiane w sposób naturalny,
a gleba była odpowiednio odżywiona dzięki zwierzętom, które
hodowaliśmy. W tamtych czasach żywność była swojska, co miało
ogromne znaczenie.
Wszystko
to miało wpływ na pani
późniejsze decyzje dotyczące zdrowej żywności, szczególnie
jeśli chodzi o życie ekologiczne?
Myślę,
że tak. Później wyjechałam do Holandii i spędziłam tam dwa
lata. Kończyłam szkołę średnią. To były czasy jeszcze przed
Unią Europejską, więc wyjazd dla mnie, jako nastolatki, był
ogromnym przeżyciem. Mieszkałam z rodziną, która żyła w sposób
bardzo eko – nie mieli samochodu, poruszali się rowerami. Mama
rodziny przygotowywała wszystkie posiłki samodzielnie, nie jedli
przetworzonej żywności. To też miało ogromny wpływ na moje
późniejsze decyzje żywieniowe i styl życia.
Jak
wyglądało pani życie po powrocie do Polski?
Kiedy
wróciłam do kraju, zauważyłam, jak ludzie w miastach traktują
jedzenie – często brakowało szacunku do żywności. Pracowałam w
dużej korporacji, banku, gdzie zauważyłam, że ludzie często
wyrzucali jedzenie ze wspólnej lodówki, które było jeszcze dobre.
Regularnie
sprzątałam tę
lodówkę udowadniając, że to jedzenie nadaje się nadal do
spożycia.
Zmiana
w pani życiu zawodowym była również związana z korporacyjnym
światem. Jak wyglądała pani droga zawodowa od
korporacji do
EkoTargu?
W
korporacji pracowałam 15 lat. Praca była bardzo stresująca, ciągłe
spotkania, negocjacje kontraktów. W końcu, zostałam zwolniona w
ramach zwolnień grupowych. To może zabrzmieć dziwnie, ale poczułam
ulgę. Nawet podziękowałam mojej szefowej za
to, że mnie zwalnia. Zdjęła ze mnie presję Katowic,
dużego miasta i jego chaosu. Wtedy mój brat powiedział „Siostra,
dobrze, że już w końcu nie pracujesz w tej korporacji. Zrobimy
wspólnie coś fajnego”. To był początek mojej
nowej drogi zawodowej.
Jak
wyglądały początki Państwa działalności?
Mój
brat już
wtedy piekł
ekologiczne pieczywo. Wypowiedział wojnę wszystkim gotowym mixom,
syntetycznym dodatkom i spulchniaczom. Głośno krytykował to w
social mediach, przez co narobił sobie wrogów. No,
ale utrzymał się i
przetrwał najgorsze. Zaczął piec
ekologiczne pieczywo. Ja zaczęłam pomagać. Kiedy jeszcze
pracowałam w banku, jeździliśmy
w soboty na targi ekologiczne, żeby sprzedawać pieczywo. Po moim zwolnieniu otwarliśmy własny targ tutaj – na Kamionce. Na
który zaprosiliśmy fajnych etycznych twórców, rolników i
producentów
Nie
bała się pani takiego wyzwania?
Jestem
dziewczyną ze Śląska. Potrafię wiele zrobić! Mówię po
holendersku, angielsku. Znam trochę niemieckiego. Odnajduję się
wśród ludzi. Jeśli chodzi o techniczną stronę prowadzenia
biznesu, wykorzystuję moje doświadczenie z korporacji, a
studia w kierunku marketingu i zarządzania, które kończyłam też
trochę pomogły
Zawsze
lubiłam organizować różne wydarzenia. Na targu czułam się,
jakbym robiła coś naprawdę wartościowego – pomagałam promować
zdrową, ekologiczną żywność i łączyć ludzi, którzy
podzielają podobne wartości.
Brat
w końcu zostawił biznes pani...
Brat
mieszkał
dosyć daleko, bo
w województwie
opolskim. Tam też piekł.
Pewnego
razu
moja
bratowa,
wioząc
pieczywo,
miała poważny wypadek samochodowy.
W związku z tym nie było nikogo, kto mógłby się
tym zajmować.
Brat,
w
pewnym sensie
„musiał
zaopiekować się żoną” i zostawił biznes w moich rękach.
Co
było największym wyzwaniem?
Przede
wszystkim trzeba było nauczyć się wielu rzeczy, których wcześniej
się nie znało. Dodatkowo klienci
są bardzo wymagający
w tych czasach. I
nie, nie nie tylko w ekskluzywnych butikach, ale także na EkoTargu.
Musimy, więc, mocno się zmieniać i urozmaicać ofertę. Często
trzeba walczyć z wystawcami, którzy nie chcą nic zmienić w swojej
ofercie.
Co
jest najprzyjemniejsze?
Najprzyjemniejsze
w tej pracy są
niewątpliwie spotkania z ludźmi – poznawanie pasjonatów, którzy
robią coś wyjątkowego. Klienci, którzy z entuzjazmem dzielą się
swoimi historiami, są
dla mnie bardzo inspirujący.
Targ
to również miejsce, gdzie można odkrywać ukryte talenty. Czasami
ludzie podczas
rozmów na EkoTargu ujawniają, że zajmują się rękodziełem.
Czasem
sami klienci zamieniali się w wystawców.
Najważniejsze
jest to, że przez te wszystkie lata budujemy relacje z klientami i
wystawcami.
Z niektórymi zaprzyjaźniliśmy się przez te ponad
10
lat, znamy się nawzajem, śledzimy swoje życie. Niektóre
klientki zaczęły tu przychodzić w ciąży, a teraz przychodzą z
8, 9-letnimi dziećmi.
Jeśli
chodzi o wystawców, jako kobieta
spotyka się Pani z oporem wobec zmian? zwłaszcza wśród rolników,
którzy często są
bardziej konserwatywni...
Tak,
zdarza się, że rolnicy są bardziej oporni na zmiany, zwłaszcza na
nowoczesne technologie, jak media społecznościowe. Mam ogromny
szacunek do nich, bo wiem, ile pracy wkładają w swoje gospodarstwa.
Jednak, niestety, niektórzy nie chcą się przekonać do mediów
społecznościowych. Wydaje mi się, że boją się tych nowości i
nie wierzą, że to może przynieść korzyści. Staram się ich
wspierać, robię zdjęcia ich stoisk i wrzucam je na nasze profile,
bo wiem, jak ważne jest, by być obecnym w sieci. Choć nie radzę
sobie z tym idealnie, to nie wykluczam ich, a raczej staram się
pomóc w miarę swoich możliwości.
Zauważyłem
że Pani dzieci pomagają
w prowadzeniu działalności.
Czy cieszy Panią ich zaangażowanie?
Tak,
moja córka jest już dorosła i pracuje ze mną na pełen etat.
Cieszę się, bo widać, że zaczęła żyć tym biznesem. Rozmawiamy
o tym w domu, zmieniamy różne rzeczy, a ona prowadzi także naszego
Instagrama, robi relacje. Choć wiem, że to nie jest jej największa
pasja, to cieszy mnie jej zaangażowanie i to, jak realizuje się w
tym wszystkim. Syn ma dopiero 17 lat, ale jest uczniem szkoły
handlowej. Tam uczy się systemów, które mamy w sklepie, i może w
przyszłości będzie nam częściej pomagał. Na razie ma swoje
pasje i życie, ale też uczestniczy w naszych rodzinnych rozmowach o
pracy.
Mąż
również
pomaga
mi w technicznych sprawach. Jest
stolarzem, co
się bardzo przydaje, ale mamy również prywatną pasiekę.
Cała rodzina żyje ekotargiem.
Dzieci
nie czują presji kolegów jeśli chodzi o przekąski i napoje? Jak
wygląda sytuacja z ich nawykami żywieniowymi?
Tak,
rzeczywiście, młodsze pokolenie często ulega pokusom, bo wokół
nich jest pełno łatwo dostępnych, sztucznych produktów –
niebieskich napojów czy innych niezdrowych przekąsek. Mam syna,
który jest w technikum i, mimo że wie o
szkodliwości tych rzeczy, to często nie chce się wyróżniać
i czuje presję rówieśniczą. Wielu z nich
pije te napoje, więc on też ma na to ochotę. Myślę jednak, że
świadomość o szkodliwości tych produktów jest kluczowa Mam
nadzieję, że w przyszłości, gdy dorośnie,
ta wiedza zaowocuje.
Zmieniając
temat, chciałabym zapytać o sprawę CPK i jego potencjalny wpływ
na okolicę. Co Pani o tym sądzi?
Z
jednej strony rozumiem potrzebę rozwoju, zwłaszcza transportu, bo
teoretycznie przekierowanie tirów na tory to byłby dobry pomysł.
Ale tu mówimy o kolei pasażerskiej. Jeżeli pociągi zatrzymywałyby
się w naszej okolicy, byłoby to fajne – ułatwiłoby komunikację,
szczególnie w rejonie, gdzie teraz mamy ograniczoną dostępność
transportu. Z drugiej strony rozbudowa infrastruktury kolejowej może
dotknąć mieszkańców, a zwłaszcza domy, które są blisko torów.
To na pewno będzie miało duży wpływ na naszą lokalną
społeczność. Czas realizacji takich projektów to lata, więc
zanim to wszystko zostanie zrealizowane, dostęp do naszego targu
byłby mocno ograniczony. Dodatkowo, jest jeszcze kwestia pobliskiego
leśnego pogotowia. To bardzo ważne miejsce. Jest domem dla wielu
dzikich zwierząt.
Jakie
są
Pani odczucia związane są z tym
projektem, biorąc pod uwagę lokalną
społeczność?
To
jest bardzo delikatna sprawa. Z jednej strony chcę wspierać rozwój,
ale z drugiej strony myślę o tym, jak ten rozwój może wpłynąć
na nasze sąsiedztwo, na ludzi, którzy tu mieszkają. Osobiście mam
duży szacunek dla ludzi, którzy tu żyją i pracują, dlatego
wszelkie zmiany muszą być dobrze przemyślane. Każda inwestycja
powinna uwzględniać nie tylko rozwój, ale również dbałość o
mieszkańców i ich codzienne życie.
Co
robi pani w wolnym czasie?
Jeśli
chodzi o moje hobby, to uwielbiam chodzić na pchle targi i zbierać
starocie, szczególnie porcelanę. Odwiedzam też moich rolników,
choć nie wszędzie jeszcze dotarłam. Odwiedziłam gospodarstwa w
różnych miejscach – pod Piotrkowem, w Mogielnicy pod Warszawą, w
Gliwicach-Brzezince.
Kocham
też książki. Organizuję tutaj wymianę, gdzie można przynieść
swoje książki i zabrać inne. Niestety, ludzie często chcą tylko
przynieść, ale nie chcą zabierać starych książek. Kiedyś
książki były szanowane, a teraz często traktuje się je jak
jednorazowy towar. Ja nie chcę pozbywać się swoich książek –
są dla mnie ważne i mam ich naprawdę sporo.
A
jakie są pani plany na przyszłość?
Jeśli
chodzi o przyszłość, to mam w planach odwiedzenie moich dalszych
rolników, także chciałabym zacząć nagrywać z nimi wywiady,
pokazywać ich, bo nie wszyscy prowadzą media społecznościowe.
Niestety, brakuje mi czasu. Marzę o tym, żeby mój sklep i to
miejsce były idealne – żeby parking był dobrze zorganizowany,
drogi były w lepszym stanie, a komunikacja bardziej dostępna.
Chciałabym, żeby Mikołów bardziej docenił to, co robimy, bo na
razie nie mamy żadnego wsparcia ze strony miasta.

Może Cię zainteresować:
Dzień Zwierząt Bezdomnych. Schronisko Psitul mnie w Zabrzu zaprasza do pomocy

Może Cię zainteresować: