31 października to dzień, w którym Słowianie świętowali Dziady, wspominając zmarłych i wzywając ich dusze, by zapewnić im spokój. Tradycja została już dawno porzucona, lecz powraca. Tyle że w formie Halloween, czyli celtyckim odpowiedniku Dziadów, w strywializowanej, skomercjalizowanej wersji, wprost z Ameryki. Tego wieczora królują upiory, czarownice, szkielety, pająki, nietoperze i inne straszydła. Strach ten jest jednak na niby i mało kto się boi. Ale wiemy, gdzie udać się po dreszczyk prawdziwej grozy i być może obcowania ze zmarłymi naprawdę.

Estakada grozy w Sosnowcu?
Letniego ranka we wtorek, 8 lipca 2025 roku, udałem się w okolice sosnowieckiej estakady celem zebrania materiałów do artykułu na temat jej stanu technicznego. Ten w istocie budzi grozę, co dokładnie opisałem 2 dni później. Napotkałem tam jednak coś jeszcze, co mnie zaskoczyło jedynie trochę mniej, niż pęknięcia na betonowych podporach nośnych. To… urna.
Metalowe naczynie z krzyżem nie pozostawia wątpliwości co do tego, po co zostało stworzone. Ale co urna robi tuż pod płytą najruchliwszej estakady w mieście, tuż u jej północnej nasady? Stoi między belkami nośnymi olbrzymiego przęsła, które zgrzyta żelazem w rytm ruchu odbywającego się na jego powierzchni. Nie zdecydowałem się sprawdzić, czy jest to naczynie pełne. Zniczy brak, innych przedmiotów brak. O co tutaj chodzi? Nie jestem strachliwy, lecz ciarki mnie przeszły. Trudno się nie poczuć nieswojo.

Zatelefonowałem do Sanepidu. Moje rozmówczynie były bardzo zaskoczone. Instytucja ta bowiem ma w swych kompetencjach pilnowanie, by zwłoki nie stanowiły zagrożenia dla czyjegokolwiek zdrowia oraz by nie znajdowały się poza miejscem pochówku. Ale spopielone prochy to już przecież nie zwłoki. Panie pierwszy raz słyszały o czymś podobnym i poradziły, bym skontaktował się z Policją.
Funkcjonariuszka, z którą wielokrotnie miałem okazję wcześniej rozmawiać i z którą współpraca przebiega jak najlepiej, była nie mniej zaskoczona. Wszystko jej dokładnie opisałem – co i w którym miejscu, a policjantka poinformowała mnie, że przekaże to dalej.

Sprawa jednak nie dawała mi spokoju. Niecałe trzy tygodnie później udałem się tam znowu. Wspiąłem się po śliskim od piasku nasypie pod samo przęsło. Urna wciąż stała, dokładnie w tym samym miejscu. Nie było przy niej żadnych oznak ludzkiej obecności, choć wokół praca przy budowie nowych łącznic z ulicą Piotrkowską w pełni, a robotników w zasięgu wzroku – kilkudziesięciu. Przy urnie jednak – całkowity spokój.
Nasunąłem na dłonie rękawiczki. Zapierając się plecami o przęsło, by nie stracić równowagi na śliskim zboczu nasypu, uniosłem delikatnie naczynie. Ciężkie. Na pewno nie było puste. Nie odważyłem się jednak zajrzeć do środka.
Dlaczego tam było i jak się tam znalazło? Co było w środku? Czy stoi tam nadal? A jeśli tak, to czy ktoś przyjdzie dziś doń w odwiedziny?

Może Cię zainteresować:

