Tyszanka Katarzyna Otrębska wygrała 24-godzinny wyścig wrotkarski w Le Mans. „Dwie pierwsze noce po wyścigu były najcięższe. Strasznie puchły nogi, bolały plecy”

Pochodząca z Tychów Katarzyna Otrębska wygrała 24-godzinny wyścig wrotkarski w Le Mans, we Francji. Pokonała w tym czasie 380 kilometrów. – To była bardziej walka samym ze sobą i z własnymi słabościami, niż z przeciwnikiem – mówi wrotkarka o swoim największym sukcesie w karierze.

O 24-godzinnym wyścigu samochodowym w Le Mans zapewne słyszeli wszyscy. Ale o wyścigu wrotkarskim?
Zawody wrotkarskie w Le Mans odbywają się właśnie na słynnym torze, gdzie normalnie odbywają się 24-godzinne zawody samochodowe. Zawody wrotkarskie też trwają 24 godziny. Start był o godzinie 16.00 w sobotę i koniec o godzinie 16.00 w niedzielę. Były różne konkurencje, był podział na drużyny trzyosobowe, sześcioosobowe, ośmioosobowe, duety, miksty i konkurencja solo. Zdecydowałam się na konkurencję solo.

Zasady?
Kto w ciągu 24 godzin przejedzie największy dystans, ten wygrywa. Oczywiście nie było nakazu przebywania na torze 24 godziny. Każdy sam decydował, ile jest w stanie przejechać. To był wolny wybór.

Jak wygląda start do wrotkarskiego wyścigu w Le Mans?
Na podobnej zasadzie, na jakiej odbywają się 24-godzinne zawody samochodowe. Start był w skarpetkach bez rolek, które były ułożone po przeciwnej stronie toru. Na sygnał biegliśmy do rolek, zakładaliśmy je i ruszaliśmy w trasę. Okrążenie miało 4,1 km. Łącznie pokonałam 4500 metrów przewyższeń. Samą mnie to zdziwiło, ale z drugiej strony było to czuć w nogach.

380 kilometrów w 24 godziny. To wielkie wyzwanie, nie tylko fizyczne...
Tak, miałam obawy. Że jazda będzie nużąca, że te 24 godziny będą się strasznie dłużyć. Także dlatego, że te zawody były na okrążenia, co zapowiadało monotonną jazdę. W którymś momencie mogło przyjść znużenie i myśl, że nie ma się już ochoty dalej jechać. Wydawało mi się wręcz, że podczas tych zawodów zdążę przemyśleć całe życie. Muszę jednak przyznać, że była taka adrenalina i atmosfera, że nie miałam nawet czasu zastanawiać się nad rzeczami, nad którymi spodziewałam się, że będę w tym czasie myśleć. Naprawdę te okrążenia były tak przyjemne, tak przyjemnie się jechało, że absolutnie nie miałam żadnego momentu znużenia. Czy takiego momentu: „Rany, ile jeszcze?”. Tak szybko zleciały mi te 24 godziny, że nigdy bym się tego nie spodziewała.

Nocna jazda też nie była kłopotliwa?
Noc wydawała mi się najtrudniejszym momentem, ale zleciała tak szybko, że nawet nie zauważyłam. Sama się sobie dziwię, że nie było to nużące, a tego się najbardziej obawiałam. Tego, o czym przez 24 godziny będę myśleć i jak zrobić, żeby nie było takiego załamania.

Co z przerwami na odpoczynek?
Oczywiście przerwy można robić. W moim przypadku było tak, że od godziny 16.00 do 6.00 rano jechałam bez przerwy. Po każdym okrążeniu był przejazd przez boksy, gdzie można było wziąć wodę, jedzenie i każdy miał swojego partnera, który mu pomagał. Większą przerwę zrobiłam dopiero po godzinie 6.00, kiedy bardzo zaczęły boleć mnie plecy i wiedziałam, że nie jestem w stanie dalej jechać i muszę zrobić przerwę. Potem miałam zapas okrążeń nad drugą zawodniczką i drugą część zawodów jechałam już zachowawczo, bo też był upał. Zawodnicy jadący solo byli nastawieni na wolniejszą jazdę, ale najważniejsze było, żeby cały czas być w ruchu. Każda przerwa powodowała, że dużo trudniej było znowu wprowadzić się w ruch.

Co jeść podczas takich wyczerpujących zawodów?
Każdy musi być przygotowany i wiedzieć, co najbardziej mu służy. Każdy organizm reaguje inaczej. W moim przypadku to były takie rzeczy jak banan, batony, żele, izotoniki. Niektórzy robili specjalne przerwy, żeby coś zjeść, natomiast ja nie miałam nawet ochoty jeść jakiegoś większego posiłku.

Walka na torze była zacięta?
Te 24 godziny to jest bardziej walka samym ze sobą i z własnymi słabościami, niż z przeciwnikiem. W jakiś sposób na pewno była to też walka z innymi, ale wszyscy skupiali się na sobie, żeby samemu pokonać te zawody. W kategorii mężczyzn solo walka była bardziej zacięta, oni przez 24 godziny jechali cały czas, ale też jeździli ze sobą i się wspierali nawzajem. Jechałam z nimi przez pewien czas wspólnie w grupie. Każdy z uczestników wiedział, że walka na torze w Le Mans to bardziej walka ze swoim organizmem. Wyglądało to tak, że przez całe zawody wspieraliśmy się, łączyliśmy się w grupki. Dużo raźniej i łatwiej było jechać z kimś i wspólnie pokonywać te kilometry. Więc na pewno rywalizacja była inna, niż na takich typowych zawodach, gdzie pojawia się taktyka.

W jaki sposób przygotowuje się do takich wyjątkowych zawodów?
Mój organizm był już wytrenowany. Zdawałam sobie z tego sprawę, że jest to ogromny wysiłek i do wyścigu zaczęłam przygotowywać się w styczniu. Biegałam, jeździłam na rowerze. Raczej skupiałam się na wyjeżdżeniu dłuższych dystansów bez zmian tempa. Skupiłam się na długich i spokojnych treningach, ale przeplatałam ćwiczenia, żeby uniknąć monotonii.

Długo „dochodzi się do siebie” po 24-godzinnym wyścigu?
Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie, jak szybko się zregenerowałam. Wcześniej czytałam na temat regeneracji po ultrawyścigach i wiedziałem, że będzie trwać dłużej i w ogóle będzie trudniejsza, niż po zwykłym maratonie. Istotne było nawodnienie organizmu. Podczas regeneracji jadłam też lekkostrawne posiłki. Ostatecznie regeneracja była szybka, trwała dwa dni. Dwie pierwsze noce były najcięższe. Strasznie puchły nogi, bolały plecy. Na szczęście trzeciego dnia zaczęłam już powoli wracać do siebie.

Jak to wszystko się zaczęło?
Jeździć zaczęłam, kiedy jeszcze byłam dzieckiem. Zaczęłam od jazdy na łyżwach, a rolki pierwszy raz założyłam, jak byłam w trzeciej klasie podstawówki. Jakoś od razu mi się to spodobało, udało się nawet namówić rodziców, żeby kupili mi własne rolki. Na początku jeździłam na parkingu przy Piramidzie w Tychach. Potem zawsze miałam rolki przy sobie. Nawet jak gdzieś jechałam, to też brałam ze sobą rolki. W 2010 roku, jak byłam w Berlinie, to po raz pierwszy zobaczyłam rolki do szybkiej jazdy. Jak wracam do Polski i mam możliwość to umawiam się ze znajomymi ze Stowarzyszenia Silesia Skating i razem jeździmy. Więc można powiedzieć, że te rolki są cały czas ze mną, czy to w Polsce, czy w Niemczech, a nawet na wakacjach.

Gdzie w naszym regionie można pojeździć na rolkach do szybkiej jazdy?
Jest coraz więcej takich możliwości i szkoda tylko, że nie w Tychach, na przykład przy Paprocanach. Ubolewam na tym, bo Tychy i Paprocany są takim miejscem, gdzie najchętniej wracam i tego mi tam trochę brakuje. Natomiast mamy możliwości jazdy po asfalcie w Kobiórze, w lesie. Oczywiście także w Katowicach, w Dolinie Trzech Stawów, można pojeździć, ale raczej rano i wieczorami, ze względu na duży ruch w ciągu dnia. No i Pogoria to jest na pewno miejsce, gdzie można pojeździć na rolkach i tam też można bardzo często spotkać osoby ze Stowarzyszenia Silesia Skating. Jak ktoś ma ochotę pojeździć razem z nimi, to można śmiało napisać na nasz facebookowy fanpage.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon