Władza i opozycja. „Spektakl”, który grali już w latach II RP, czyli jak sanacja niszczyła Wojciecha Korfantego

Do maja 1926 roku Wojciech Korfanty cieszył się opinią niekoronowanego króla polskiego Górnego Śląska. Jego wpływy w województwie śląskim były przemożne. Po zamachu majowym Józefa Piłsudskiego i objęciu władzy przez sanację uległo to zmianie. A na Korfantego, jednego z liderów opozycji, rozpoczęła się nagonka. Bo niedemokratyczna władza nie przebiera w środkach - tak było, jest i będzie.

NAC
Wojciech Korfanty

Korfantemu wypominano i brano pod lupę jego biznesy, tych zaś nie brakowało. Obok wielkonakładowego i opiniotwórczego dziennika „Polonia”, który zbudował od podstaw zakupił też od Ignacego Paderewskiego ogólnokrajową „Rzeczpospolitą”, płacąc za nią pieniędzmi Górnośląskiego Związku Przemysłowców Górniczo-Hutniczych.

Był w stanie je pozyskać dzięki swej pozycji w górnośląskim wielkim przemyśle. Korfanty zasiadał na licznych stołkach zarządów i rad nadzorczych. Przede wszystkim był prezesem „Skarbofermu”, największego koncernu górniczego w Polsce. Na dłuższą metę krok ten zdecydowanie mu zaszkodził, przede wszystkim wizerunkowo. Górnośląski Związek Przemysłowców Górniczo-Hutniczych zrzeszał kapitał niemiecki, stąd też Korfantego obrzucano epitetami niemieckiego jurgieltnika i sprzedawczyka. Jego – byłego dyktatora III powstania śląskiego i posła Reichstagu, z którego trybuny domagał się oddania Śląska Polsce. Domniemane machlojki Korfantego przebadała specjalnie powołana komisja, nie dopatrując się zresztą winy z jego strony. Ale to było przed Majem.

Śmiertelny wróg sanacji

Po zamachu majowym Korfanty został przez zwolenników Piłsudskiego uznany za śmiertelnego wroga. Skądinąd nie bez racji. W 1927 roku ruszył do ataku, nie wahając się publicznie oskarżać sanacyjnego wojewodę Michała Grażyńskiego o inspirowanie pobicia przez nieznanych sprawców Władysława Zabawskiego, redaktora naczelnego „Polonii”. A „Polonia” opublikowała zdobytą przez redakcję pisemną instrukcję dla członków prosanacyjnego Związku Powstańców Śląskich, wskazującą im, w jaki sposób ochraniać swoje propagandowe manifestacje, a jak zakłócać opozycyjne i dyskredytować opozycyjnych mówców. Nie poprzestając na wojnie wypowiedzianej Grażyńskiemu w Sejmie Śląskim (gdzie jego staraniem powołano nadzwyczajną komisję do zbadania sprawy pobicia Zabawskiego), wytoczył przeciwko niemu najcięższe działa, stawiając w Sejmie RP wniosek o odwołanie wojewody.

W obydwu Sejmach nie starczyło Korfantemu sił, by dopiąć swego. Co gorsza dla siebie, rozwścieczył tylko swoich wrogów i wkrótce miał doświadczyć odwetu.

Jakoś tak dziwnie się złożyło, że pierwsi odwrócili się od Korfantego Niemcy, z którymi jakoby był w zmowie. Niemieccy przemysłowcy za pośrednictwem prasy wysłali rządowi RP sygnał, że interesy w Polsce są dla nich ważniejsze od dotychczasowego, a kłopotliwego już partnera. Jedna z niemieckich gazet w niewybredny sposób posądzała Korfantego o korupcję. Temat błyskawicznie podchwyciły polskie media. Ogólnopolski dziennik „Kurier Poranny” i śląska „Polska Zachodnia” (nieoficjalny organ sanacji) zaatakowały Korfantego, do wcześniejszych posądzeń (tych, z których Korfantego dawno już oczyszczono) dodając nowe – o pobieranie kolejnych hojnych subwencji od niemieckich biznespartnerów. Co zdumiewałoby nawet dziś, dziennikarze dysponowali nadzwyczaj szczegółowymi informacjami. Z jakich źródeł je czerpali, tego dokładnie nie wiadomo, lecz istnieje domniemanie, że były nimi tajne służby RP. Wskazuje się tu na Wojciecha Stpiczyńskiego, znaczącą postać w szeregach polskiego wywiadu okresu powstań i plebiscytu, a później redaktora naczelnego sanacyjnego dziennika „Głos prawdy”, czołowego ideologa sanacji (tu ciekawostka – to właśnie Stpiczyński jest ojcem terminu „sanacja”).

Na medialnej burzy się nie skończyło, Korfanty stanął przed Sądem Marszałkowskim. Po części zresztą na swój własny wniosek – stawiając go, uciekał do przodu, bo podobny wniosek wpłynął już od innego posła na Sejm RP. Sąd uwolnił go od zarzutów podatkowych machlojek. I choć potwierdził branie pieniędzy od niemieckich przemysłowców, to uznał zarazem, że Korfanty nie był w tym odosobniony – identycznie postępowały inne tytuły prasowe. W wyroku potępiono go jedynie za naruszenie w ten sposób „norm etycznych i dobrych obyczajów” – co jednakowoż nie pociągało za sobą nijakich konsekwencji prawnych.

Nie przebierając w środkach

Korfanty pozostał jednak na celowniku sanacji. Śladów zakulisowych działań przeciwko niemu można dopatrywać się w wystąpieniu przeciwko niemu grupy redaktorów „Polonii”. Poróżnił się z nim sam Zabawski. W rezultacie musiał odejść, a oświadczenie stojących po jego stronie dziennikarzy „Polonii” wydrukowała „Polska Zachodnia”. Z niejaką zapewne satysfakcją, zwłaszcza że atakowali w nim i samego Korfantego, do którego – jak podkreślali – nie mają zaufania. Zdumiewające, nieprawdaż? Atmosfera wokół Korfantego zgęstniała tak, że odsuwało się odeń coraz więcej ludzi – by wspomnieć tylko o Stanisławie Ligoniu, którego rysunki zagościły na łamach „Gustlika”. Ten satyryczny cotygodniowy dodatek „Polski Zachodniej”, wzorowany na plebiscytowym „Kocyndrze”, którego jak gdyby reaktywowano głównie w tym celu, by dopiekać Korfantemu. Usiłowano nawet zmarginalizować go w śląskiej chadecji – której był głównym filarem i twarzą, i bez potencjału której Chrześcijańska Demokracja w Polsce praktycznie się nie liczyła.

Kolejny etap wojny sanacji z Korfantym rozpoczął się rankiem 26 września 1930 roku, gdy do jego domu wkroczyli policjanci z nakazem aresztowania. Prokurator postawił mu zarzut oszustwa – chodziło o 20 tys. złotych, na które Korfanty podpisał czek, będąc prezesem Banku Śląskiego i których zwrotu bank w swoim czasie się domagał. Mimo iż sąd oddalił roszczenia, prokurator okazał się teraz innego zdania. Cała sprawa ewidentnie była efektem znalezienia paragrafu na opozycjonistę. Ktoś zlecił prokuraturze znalezienie haka na Korfantego i taki hak wyszukano. Niewygodnego władzy polityka kosztowało to uwięzienie w twierdzy brzeskiej, poniżenia i szykany.

Identyczny chwyt zastosowano wobec Korfantego w 1935 roku, gdy wygasała jego kadencja jako posła Sejmu Śląskiego i senatora RP. Tym razem zamierzano zarzucić mu wyłudzenie 35 tys. złotych od niemieckich przemysłowców. Ostrzeżony Korfanty zbiegł przed aresztowaniem za granicę. Gdy powrócił do kraju wiosną 1939 roku, mając nadzieję, że w obliczu nadciągającej wojny sanacja zaniecha wojennej ścieżki, spotkało go rozczarowanie. Tuż po przybyciu do Katowic ponownie przyszła po niego policja. Wendeta się nie przedawniła i – jak się okazało – miała mu towarzyszyć do bliskiej już śmierci.

Czego uczy nas historia

Historia uczy nas, że media i służby specjalne stanowią potężną broń. A także, że władza nieraz korzysta z nich, by walczyć z opozycją. Cały arsenał, wykorzystany przez sanację przeciwko Korfantemu – kontrolowane przecieki, inspirowane publikacje, fake newsy – jak byśmy je dziś nazwali, zakulisowe naciski, nienawistna propaganda, nadgorliwa prokuratura – nie zestarzał się ani nie zardzewiał. Jest gotów do użycia także dziś. I nadal może być wykorzystywany. Również na Śląsku. Atakowi takiej machiny sprostać może jedynie kryształowo uczciwy polityk. Zaś Przemysław Gintrowski mawiał, że „uczciwy polityk” to oksymoron.

Wojciech korfanty w piekarach 5

Może Cię zainteresować:

Wymazany Korfanty. Wyretuszowali fotografię, na której był razem z Grażyńskim. Historia jednego zdjęcia

Autor: Tomasz Borówka

23/08/2022

Korfanty zajawka filmu

Może Cię zainteresować:

Wojciech Korfanty i Katowice. Co miasto mu zawdzięcza i co łączy z nim wybitnego Ślązaka, Polaka i polityka.

Autor: Tomasz Borówka

04/09/2022

Wojciech Korfanty

Może Cię zainteresować:

Historycy domagają się przekształcenia Willi Korfantego w muzeum. W Katowicach mówią: nie

Autor: Teresa Semik

18/03/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon