Dariusz Zalega
„Republika Węglowa”
Wydawnictwo Naukowe „Śląsk”
Królewska Huta
John Reed odłożył notatnik.
– Muszę to poprawić – uznał. – Broniewski w końcu uciekał też przed swoimi miłostkami, a z Jadaschem dopiero się spotkam. Dość jednak pisania na dziś.
Spojrzał przez okno hotelu Graf Reden. Zapalił papierosa. Miał zaplanowane spotkanie z Antonem Jadaschem. Widział go już na zdjęciu w „Czerwonym Sztandarze – Die Rote Fahne”, dwujęzycznym dzien niku górnośląskich komunistów. Ten robotnik z Lipin – Reed przyjrzał się jeszcze raz na mapie gdzie są te Lipiny – był jednym z twórców kompartii Górnego Śląska i faktycznym przywódcą Węglowej Republiki Rad.
Tak sobie Reed wyobrażał działacza. Widział takich już w Rosji. Żaden tam teoretyk, twardo stąpający po ziemi. Ponoć dużo palił, ale w tym smogu, to i tak mniej groźne. – Syn swojej klasy – jak mówił o nim młody wysłannik niemieckich komunistów na Śląsk, Ernest Thälmann.
Ktoś zapukał do drzwi.
– Towarzyszu, czekamy. W drzwiach pojawiła się twarz młodego chłopaka w czapce pilotce.
– Ludwik Wilczek jestem. Auto już czeka. W kotle już buzuje – powiedział gość z łobuzerskim uśmiechem.
– Mamy jeszcze trochę czasu. Czy gdzieś obok siedziby Rady jest telegraf? Muszę wysłać korespondencję do nowojorskiego dziennika.
– Telegraf jest przy samej siedzibie Rady na Hajdukach. Pod konsulatem Meksyku.
– To Meksyk nawiązał z wami stosunki dyplomatyczne? – zdziwił się Reed nakładając palto. – Pisałem o rewolucji meksykańskiej.
– To co się dziwicie, że mają u nas konsulat?
Wyszli z hotelu Reden. Szarość. Przed budynkiem stał dziwaczny pojazd. Reed widział takie, choć bardziej eleganckie, w Nowym Jorku. Jeździły na gaz drzewny i zaczęto zmieniać je na te z silnikami benzynowymi. Na Śląsku nie mieli jednak skąd wziąć benzyny. A samochody jeździły nie na drewno, którego też brakowało, a na węgiel – śląskie czarne złoto. Wilczek coś tam mieszał pod kotłem i w końcu rzucił:
– Wsiadajcie. Pojadymy przez Wolności, dawną Kaiserstrasse, samo centrum Królewskiej Huty.
Zadymiło i powoli ruszyło. A Wilczek opowiadał:
– O tu widzicie, po prawej, to gmach Inspekcji Górniczej. 3 stycznia 1919 roku żołnierze zastrzelili tu z dwadzieścia ludzi. No i potem się zaczęło. Oni nie mieli litości, to my też nie. Wygoniliśmy ich ze Śląska.
A Reed notował: „Ulicami płynęły w mroku wieczornym ogromne tłumy, które przelewały się w górę i dół. O gazety walczono... Dookoła ogonków, w których kobiety przez długie godziny wystawały po chleb i mleko, krążyły jakieś tajemnicze indywidua, które szeptały, że Żydzi chowają zapasy żywności, a członkowie rad opływają w dostatki, podczas gdy lud przymiera głodem...”
Reedem szarpnęło, aż ołówek wypadł mu z dłoni.
– Jesteśmy – zakrzyknął Wilczek. W szarówce majaczył duży budynek.
– To siedziba rady, były ratusz. Wcześniej rada była w Katowicach, ale to zbyt blisko granicy – Wilczek po prowadził go jednak do mniejszego budynku naprzeciw.
Stał przed nim wartownik w charakterystycznej niemieckiej czapce wojskowej, z czerwoną kokardą. Wilczek pokazał mu jakiś papierek i mogli wejść.
W małej sali znajdowało się tylko kilka osób. Cze kali. Wilczek podszedł do okienka, znowu podał jakiś papierek:
– Towarzyszu John, możecie nadać depeszę.
Na otrzymanym formularzu Reed zaczął wpisywać to, o czym przeczytał jeszcze w warszawskich gazetach. „Jestem w Węglowej Republice Rad na Górnym Śląsku. STOP W lipcu 1919 po podpisaniu traktatu wersalskiego wojna domowa objęła Niemcy STOP Na Śląsku Rady robotnicze przejęły władzę STOP Fabrykanci wspierający pucz uciekli STOP Polska toczy walki na wschodzie i nie ma sił do podjęcia interwencji STOP Czechosłowacja boi się wpływu tej rewolucji, gdyż walczy z Czerwonymi Węgrami. STOP Kontakt za 3 dni STOP Reed”.
– Ile się należy za przesłanie tego do Nowego Jorku?
– W dolarach, czy notgeldach?
– A jak wolicie?
– Jasne, że dolary lepsze – usłyszał z okienka.

Z poczty było kilka kroków do siedziby rady. Przed korytarzem, gdzie mieściło się biuro Jadascha, wartownik zatrzymał Reeda i Wilczka, który nerwowo zaczął szukać przepustki po kieszeniach. System przepustek zmieniano po kilka razy dziennie, w obawie przed szpiegami.
– Mniejsza o to – powiedział w końcu poddenerwowany Wilczek. – Wy mnie przecież znacie – zwrócił się do wojaka.
– Nie macie przepustki – odpowiedział żołnierz uporem. – Nie wpuszczę was, nazwiska nie mają dla mnie znaczenia.
– Ależ ja jestem pomagierem przewodniczącego Rady!
– No – powiada żołnierz – jeżeli jesteście tak ważny gość, to powinniście mieć papierek.
Na szczęście z drzwi na końcu korytarza wyłonił się postawny mężczyzna, którego Reed pamiętał ze zdjęcia w gazecie.
– Kuc, wpuść ich – zakomenderował.
Żołnierz przepuścił gości, mrucząc pod nosem o regulaminie.
– Ot, służbista – uśmiechnął się Jadasch – ale takich też nam potrzeba. Wchodźcie do gabinetu.
– John Reed. Pisałem już o rewolucji meksykańskiej, rosyjskiej, a teraz waszej – na Śląsku – wyrecytował Amerykanin podaję dłoń słynnemu Jadaschowi.
– Nasza rewolucja nie ma nawet roku, no i to tylko jeden region, więc gdzie nam się równać – zaśmiał się Ślązak. – Siadajcie, no i mówcie czego wam trzeba?
Reed ogarnął wzrokiem pustawy salon, w którym go przyjęto: na ścianach parę plakatów – jakieś z Liebknechtem i Luksemburg, szafa z książkami, wygasły kominek. No i biurko zawalone papierami, z popielniczką z której wysypywały się wypalone papierosy.
– Chciałbym napisać książkę o waszym Śląsku. Regularnie pisuję też do amerykańskiej prasy. Prosiłbym o pomoc w pokazaniu tego, co się u was dzieje.
– Też mamy w tym interes. Jesteśmy objęci blokadą informacyjną, a dzieją się tu naprawdę ciekawe historie.
Nagle do sali wtargnął przystojny, dobrze ubrany mężczyzna.
– Co wy towarzyszu Korfanty z taką kwaśną miną? Lepiej byście się w Polsce mieli? Rady nadzorcze, premierostwo? – zaśmiał się Jadasch.
Elegancki mężczyzna żachnął się:
– A wy znów z tymi kiepskimi dowcipami. A jest chaja na komisji oświaty.
– A przepraszam, nie przedstawiłem was – przewodniczący rady zwrócił się do Reeda. – Poznajcie się: Johna Reed amerykański dziennikarz, który w końcu może jakąś prawdę o nas napisze, a to Wojciech Kor fanty współodpowiedzialny za szkolnictwo w naszej węglowej republice. Był polskim posłem w Reichstagu, a teraz sprawnie organizuje u nas szkolnictwo. Wojtku, jeszcze raz przepraszam za ten głupie dowcipy – tak już mam.
– Przyzwyczaiłem się. Słuchajcie, Ondra Lysochorski chce w południowych powiatach wprowadzać kolejny język do szkół – laski.
– A co to za dziwadło?
– Twierdzi, że to oryginalna godka z tamtych stron.
– Widzicie towarzyszu Reed, bo u nas dziecia ki w szkołach uczą się i polskiego, i niemieckiego, a w gimnazjach wprowadziliśmy nawet esperanto. Trudno tu każdemu dogodzić – Jadasch tłumaczył zmęczonym już głosem. I do Korfantego rzucił: – Towarzyszu Wojciechu, zaraz podejdę do waszej komisji oświaty, tylko parę chwil pogadam jeszcze z naszym gościem.
Jadasch odprowadził Korfantego wzrokiem i znacząco mrugnął do Reeda:
– Nie wierzyłem, że do nas przystanie, bo z zupełnie innej tradycji – polski narodowiec. Trzeba jednak przyznać, że sprawny i lojalny organizator. Sprawdza się. A wracając do was. Młody Wilczek przedstawi już plan waszego pobytu. Wszystko za planowaliśmy po waszym liście. Dostaniecie samochód, przepustki, no i zapasy wódki – bo to czasem lepsze od tych notgeldów, naszej tymczasowej waluty opartej na węglu.
Tym razem głośne pukanie do drzwi przerwało monolog Jadascha.
– Pola, co tam znowu? – szef rady już wyraźnie zdenerwował się.
– Towarzyszu przewodniczący, delegacja robotników z Hindenburga. Powiedzieli, że natychmiast macie ich przyjąć.
– Wpuszczaj.
Grono umorusanych, postawnych mężczyzn weszło do pokoju. Kaszkietów nie zdjęli (tego się już nie praktykuje, jak potem powiedział Wilczek). Jeden z nich wyjął zmiętą kartkę i zaczął czytać: „Z imieniem Hindenburga wiążą się najsmutniejsze wspomnienia niemieckich robotników, a przede wszystkim robotników Górnego Śląska. Imię to przypomina robotnikom i warstwie średniej ciągle od nowa ich nędzę, wdowom – poległych na wojnie mężów i żywicieli, dzieciom–sierotom – ich ojców, wychowawców. Dlatego proponujemy zmienić nazwę naszego miasta na Leninburg. Pod znakiem Leninburg klasa robotnicza stworzy warunki do zbudowania lepszej przyszłości”. Robotnik chrząknął, skończył czytać i spojrzał na Jadascha.
– Towarzyszu Sieroń, czyście powariowali? Przecież Lenin jeszcze żyje – widać było, że Jadasch powstrzymuje irytację. – Zapewniam was, że Włodzimierz Ilicz nie byłby zachwycony tym pomysłem. Nie zachowuj my się jak co, którzy ino czcili i pomniki stawiali. Zostawcie w sekretariacie u Poli Maciejewskiej pismo, a przedyskutujemy je na radzie robotniczej. Ja sam po prostu bym przywrócił nazwę Zabrze. Wybaczcie jednak, bo mam gościa.
– Trzymamy za słowo – rzucił ten z gości, który czytał rezolucję. Jadasch odprowadził go wzrokiem:
– I z takimi rzeczami, trzeba się zmierzyć. Tu nie daleko jest huta imienia Bismarcka i też chcielibyśmy zmienić nazwę. No ale trzeba tak, co by ani co bardziej niemieccy, ani ci bardziej polscy towarzysze nie poczuli się urażeni. A przede wszystkim mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Dobra, idźcie coś zjeść. Wszystko wam objaśni Wilczek.
To do zobaczenia za parę dni.

Może Cię zainteresować:
„Republika Węglowa”, czyli alternatywna historia Górnego Śląska. Nowa książka Dariusza Zalegi
Może Cię zainteresować:
