Mateusz Bałwas
Adam Michnik w Bytomiu

Adam Michnik: Miałem startować z Zagłębia, ale tam komuniści pokombinowali, więc Bytom. Pomógł mi Kutz

W Warszawie nie rozumieją Śląska i niewiele o nim wiedzą - mówi Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" - Czas najwyższy, żeby reszta Polski poznała ten region i jego tożsamość, która jest zupełnie inna niż tożsamość Podlasia czy Mazowsza. Tu po prostu inaczej toczyła się historia. Klasyczny przykład - w innych częściach Polski nikt sensownie nie potrafi wskazać, pod jakim zaborem był Śląsk. Prusy czy Austria? A trzeba powiedzieć wprost, że tutaj nie było żadnego zaboru, bo Śląsk w 1772 roku nie należał do Polski.

W bytomskim Teatrze Tańca 12 kwietnia 2023 roku odbyło się kolejne spotkanie z cyklu Debat Senackich. Udział wziął w nim m.in. Adam Michnik - redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", jeden z represjonowanych działaczy opozycyjnych z czasów PRL-u, uczestnik obrad Okrągłego Stołu, a także... poseł na Sejm RP z Bytomia w latach w latach 1989-1991. Przed debatą rozmawialiśmy z o wynikach Narodowego Spisu Powszechnego, dążeniach do uznania godki za język regionalny oraz Kazimierzu Kutzu.

***

585 tys. Ślązaczek i Ślązaków. Dużo czy mało?
Dla jednych dużo, dla drugich mało. Przyznam szczerze, że mnie ta liczba w ogóle nie zaskoczyła. Uważam, że to kolejny przyczynek do dyskusji i rozmów na temat Śląska. Czas najwyższy, żeby reszta Polski poznała ten region i jego tożsamość, która jest zupełnie inna niż tożsamość Podlasia czy Mazowsza. Tu po prostu inaczej toczyła się historia. Klasyczny przykład - w innych częściach Polski nikt sensownie nie potrafi wskazać, pod jakim zaborem był Śląsk. Prusy czy Austria? A trzeba powiedzieć wprost, że tutaj nie było żadnego zaboru, bo Śląsk w 1772 roku nie należał do Polski.

585 tys. to pojemność 10 Stadionów Narodowych w Warszawie. Mimo to, państwo polskie nie dostrzega tych ludzi. Formalnie nie istnieją. Jak to możliwe?
Niedawno na półce księgarni w Warszawie widziałem książkę Szczepana Twardocha przetłumaczoną na język śląski, więc język - jak widać - istnieje i jest w użyciu. Bardzo trudno przychodzi ludziom akceptacja tego, że ich sąsiad jest nieco inny. Z tym problem ma nie tylko Polska, ale również inne kraje. Oczywiste jest dla mnie to, że jeżeli Ślązacy uważają się za odrębną grupę etniczno-narodową, to trzeba to zaakceptować. Nie tylko społecznie, ale przede wszystkim formalnie, czyli poprzez rozwiązania ustawowe. To nie jest dobre dla kraju i demokracji, jeśli prawie 600 tys. ludzi czuje się dyskryminowane.

Część polityków w Warszawie uważa Ślązaków za zagrożenie? Do znudzenia można przypominać o "zakamuflowanej opcji niemieckiej".
To raczej szantaż i kompletna ignorancja, ale mam wrażenie, że od lat zmierza to w dobrą stronę. Wiele dobrego zrobił mój nieżyjący już przyjaciel Kazimierz Kutz. Teraz wiele dobrego robi Szczepan Twardoch. To fantastyczna literatura, a jego felietony, często skrajnie brutalne, pokazują odrębność perspektywy śląskiej od polskiej.

Ostatnie lata to ciągle napędzanie strachu przed mniejszościami. Seksualnymi, religijnymi, narodowościowymi. Nastąpiło otrzeźwienie, czy nadal w Polsce można zbijać na tym kapitał polityczny?
To antydemokratyczne, a przede wszystkim nieludzkie. Nie wiem, czy tym razem będzie tak samo, ale boję się, że PiS znów sięgnie po tego rodzaju retorykę. Kartą polityczną PiS jest granie na nieufności do tego, co odmienne. Liczę jednak nadzieję, że tym razem im się nie powiedzie. Mam nadzieję, że PiS przegra najbliższe wybory, a Polacy zrozumieją, że w ich interesie jest budowa kraju pluralistycznego i różnorodnego, a częścią tej różnorodności są oczywiście Ślązacy.

Sprawa języka śląskiego wybrzmiała w Parlamencie Europejskim. Pan miał w tym swój udział. Dlaczego obywatele Polski o swoje prawa muszą upominać się w Brukseli, a nie mogą tego załatwić w Warszawie?
Ślązacy powinni ubiegać się o swoje prawa w Brukseli, Warszawie, Katowicach i gdzie tylko się da. Problem leży w tym, że swego czasu Jarosław Kaczyński wyznaczył linię, zgodnie z którą mówienie o śląskiej odrębności to zakamuflowana opcja niemiecka. To nadal czuć w debacie publicznej. Do tego pamiętamy oczywiście "dziadka z Wehrmachtu" Donalda Tuska, choć człowiek, który to wypromował, czyli Jacek Kurski (późniejszy szef TVP), sam miał w rodzinie dwóch wujków z Wehrmachtu. To nic złego, taka jest część historii ludzi, którzy pochodzą ze Śląska czy tzw. ziem odzyskanych.

Rozmawiamy w Bytomiu, więc wrócę do wyborów w 1989 roku. Jak to było startować w wyborach z miejsca, o którym nic się nie wie?
Przyjechałem wtedy po raz pierwszy w życiu do Bytomia. Śląsk znałem przede wszystkim dzięki korepetycjom Kazimierza Kutza i ks. Stanisława Tkocza, który był naczelnym "Gościa Niedzielnego". Wtedy było to zupełnie inne pismo niż dzisiaj. Miałem wiele obaw, bo to była moja terra incognita - ziemia nieznana. Pamiętam jedno spotkanie, gdzie nasłany funkcjonariusz bezpieki krzyczał do mnie, co ja w ogóle mam wspólnego z Bytomiem. Nie wiedziałem do końca, co odpowiedzieć, więc wycedziłem, że mój ojciec był ze Lwowa, a tam sala pełna lwowiaków, którzy przyjechali po II wojnie światowej. Rozległ się aplauz.

Skradł pan serca mieszkańców, czy sukces był wliczony w poparcie dla bloku solidarnościowego?
Nie marzyłem o polityce, nigdy nie chciałem startować w wyborach, ale czasy były takie, że wszyscy musieliśmy iść w kamasze i spróbować. Pamiętam, że zawołał mnie Lech Wałęsa i zapytał, w jakim okręgu chcę być kandydatem. Dla mnie wszystko jedno, bo byłem przekonany, że i tak nie wygram. Zaproponował Zagłębie i to przyjąłem. Okazało się jednak, że jest tam tylko jedno miejsce dla kandydata solidarnościowego, bo komuniści kombinowali z ordynacją wyborczą, więc nie mógł to być spadochroniarz. Tak, z kilkoma innymi osobami, trafiłem do Bytomia. Wtedy poprosiłem aktorkę i moją przyjaciółkę Joannę Szczepkowską, aby skontaktowała mnie z Kazimierzem Kutzem, którego słabo jeszcze znałem. Umówiła nas na spotkanie. Przyjechałem i spędziłem u niego cały dzień. Pytałem, robiłem notatki i tak zostałem wyposażony w elementarną wiedzę na temat tego, czego mam nie robić. Najważniejsze, co mi przekazał: "Ślązacy to są fajni ludzie, niech pan po prostu będzie sobą".

Kazimierz Kutz uczył Polaków o Śląsku i śląskości?
Zdecydowanie. Myślę, że jego filmy ("Sól ziemi czarnej", "Perła w koronie", "Paciorki jednego różańca") pokazały Polakom inny wizerunek Śląska i Ślązaków. To zapoczątkowało nowy sposób myślenia o tym regionie, ale nie tylko. Jestem optymistą i myślę, że to wszystko idzie w dobrą stronę. Przyznanie Ślązakom wszystkich praw, których sami się domagają, będzie wzmocnieniem dla Polski i demokracji, a nie zagrożeniem. Do tej świadomości nie dochodzi się jednak w ciągu minuty. To proces. Miałem to szczęście, że w wyborach wystartowałem z okręgu bytomskiego. Gdyby nie to, prawdopodobnie dłużej uczyłbym się śląskości, ponieważ w Warszawie nie rozumieją Śląska i niewiele o nim wiedzą.

Adrian Goretzki

Może Cię zainteresować:

Adrian Goretzki: Język śląski przestał pełnić funkcję wyłącznie kabaretową. Wolny rynek już to zweryfikował

Autor: Maciej Poloczek

07/04/2023

Robert Talarczyk na tle kopalni "Wujek"

Może Cię zainteresować:

Robert Talarczyk o wynikach spisu: "Co mnie obchodzi, kto i jak liczy. Bycie Ślązakiem jest za**biste i już"

Autor: Redakcja

12/04/2023

Slask 2049 zbigniew rokita

Może Cię zainteresować:

Zbigniew Rokita: Według spisu z 2054 roku Polacy są w Polsce mniejszością, a ta rejestracja Sosnowca...

Autor: Zbigniew Rokita

09/04/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon