Jak wojewoda Grażyński ściągnął archeologów na Śląsk. Mieli udowodnić polski rodowód śląskich ziem

Województwu śląskiemu II RP brakowało polskich naukowców. W chwili objęcia go przez polską władze, miejscowe elity naukowe były przecież niemieckie. Nie inaczej było z archeologami. Na Śląsku działały prawdziwe sławy tego fachu, jak np. Georg Raschke. Ale z chwilą włączenia jego części do Polski zostali oni praktycznie pozbawieni możliwości badań archeologicznych na tym obszarze (co nie znaczy zresztą, że nie mieli w związku z tym nic do roboty). Z drugiej strony, do polskiej części Górnego Śląska zawitali czołowi archeologowie z Polski. Prowadzone przez nich badania zaowocowały m.in. wydaniem "Atlasu grodzisk i zamczysk śląskich".

Ściągnęły do nas nie byle jakie archeologiczne tuzy i to z wszystkich trzech powstałych w odrodzonej Polsce ośrodków badań archeologicznych - z Poznania, Krakowa i Warszawy. Z Krakowa przyjechał profesor Józef Żurowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który mimo kierowania głośnymi badaniami kopca Kraka, znalazł też czas na prowadzenie szczegółowej inwentaryzacji grodzisk i zamczysk Śląska. Dzieło to po przedwczesnej a niespodziewanej śmierci Żurowskiego kontynuował jego warszawski kolega, Roman Jakimowicz. Dzięki temu tuż przed wybuchem II wojny światowej mogła ukazać się pierwsza część "Atlasu grodzisk i zamczysk śląskich".

Prastare śląskie grodziska

Znalazły się w niej bezcenne dla całych pokoleń badaczy plany sytuacyjne i szkice ważnych stanowisk archeologicznych województwa śląskiego, z wczesnośredniowiecznymi grodami w Lubomi i Międzyświeciu na czele. A oprócz nich grodziska w Starym Bielsku, Mikołowie, Bieruniu Starym i Kochłowicach. Stare Bielsko to również grodzisko z okresu wczesnego średniowiecza, młodsze od Lubomi i Międzyświecia z okresu plemiennego (dziś uważa się, że należały do plemienia Golęszyców, zamieszkującego Śląsk Cieszyński i Opawski oraz południową część Górnego), niemniej również ciekawe. Zaś te mikołowskie, kochłowickie i bieruńskie to pozostałości późnośredniowiecznych gródków rycerskich. Późno nie późno - i tak liczących sobie po kilkaset lat, starszych niźli Grunwald.

Nie ograniczono się do inwentaryzacji. Archeologowie przystąpili też do badań na wspomnianym grodzisku w Lubomi, które okazało się największym na Górnym Śląsku.

Polscy naukowcy bacznie też obserwowali to, co dzieje się po drugiej stronie dzielącej Śląsk granicy.

Jak już przed pewnym czasem donosiliśmy w naszej prasie o wykopaliskach, które odkryto przy budowie nowego gmachu rejencyjnego dowiadujemy się, że tenże wypadek zainteresował tak samo wybitnych archeologów polskich. W tym celu przybyli wczorajszego dnia (2.VII) do Opola sławni polscy archeolodzy pp. dr. Roman Jakimowicz, dyr. państwowego muzeum archeologicznego w Warszawie i dr. Józef Żurowski, docent uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Przybycie tych panów ma charakter czysto naukowy - informowały w 1931 roku "Nowiny Codzienne", polska gazeta ukazująca się w Opolu.

To niemieccy badacze jako pierwsi, jeszcze w latach 20., przystąpili do inwentaryzacji i badań grodzisk wczesnośredniowiecznych, położonych w niemieckiej części Śląska. Analogiczny program polski był odpowiedzią na te działania. W śląskiej archeologii okresu międzywojennego działał podobny, a właściwie ten sam mechanizm, co w dziedzinie gospodarki, kultury, czy może zwłaszcza architektury - Polska i Niemcy rywalizowały na tych i innych polach, pragnąc jak najkorzystniej zaprezentować "swój" Śląsk tak własnym społeczeństwom, jak i światu.

Rywalizacja także w archeologii

Temu celowi miała więc służyć także nauka. Z inicjatywy wojewody śląskiego Michała Grażyńskiego i rektora UJ (oraz sekretarza Polskiej Akademii Umiejętności prof. Stanisława Kutrzebay, w Katowicach powstał w 1933 r. Instytut Śląski. W jego 3-osobowym kuratorium zasiadał sam wojewoda, a prócz niego marszałek Sejmu Śląskiego (Konstanty Wolny, następnie Karol Grzesik) i prof. Kutrzeba. Zaś na czele zarządu stał wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski, kolejna znana osobistość sanacyjnej II RP.

Instytut Śląski prowadził badania naukowe i popularyzował wiedzę o Śląsku. A miał za co. Badania prowadzone na Śląsku w okresie międzywojennym przez archeologów (zarówno niemieckich jak i polskich) nie wypływały wyłącznie z zawodowej chęci poznania. Miały też podłoże polityczne. Polsce zależało na podkreśleniu słowiańskości tych ziem i słowiańskiego rodowodu ich mieszkańców. Szczególnie gorącego rzecznika i obrońcę "sprawa słowiańska" (a więc i polska) miała w profesorze Uniwersytetu Poznańskiego Józefie Kostrzewskim. Archeolog ten nie tylko badał pradzieje Śląska (nawiasem mówiąc, to on natrafił na pierwsze ślady człowieka na terenie Katowic - w Piotrowicach; badał także osadę wczesnośredniowieczną w Syryni, nieopodal grodziska w Lubomi), ale też był ich popularyzatorem, publikując wiele artykułów na łamach codziennej prasy i wygłaszając rozmaite publiczne prelekcje - np. "Przedhistoryczne związki Śląska z innemi ziemiami polskiemi". Odczyt ten odbył się w roku 1935 w sali wykładowej modernistycznego Domu Oświatowego w Katowicach przy ulicy Francuskiej 12 (czyli w późniejszej pierwszej siedzibie Biblioteki Śląskiej) pod auspicjami Instytutu Śląskiego. W ramach tej samej serii odczytów, zatytułowanej "Polski Śląsk" wygłosił swoją prelekcję "Rola grodzisk pierwotnych w dziejach Śląska" także Jakimowicz, podówczas dyrektor Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie.

Śląskie zainteresowania Kostrzewskiego uwieńczyło wydanie - pośmiertne już, bo w roku 1970 - jego książki "Pradzieje Śląska". Ale to już inna historia.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon