Nie śpię, bo czytam prognozy
demograficzne. Białystok wyprzedza Katowice.
Negatywne
trendy demograficzne dotyczą niestety prawie całej Polski. Wśród
66 miast na prawach powiatu – 10 wyprzedza Katowice, a my
wyprzedzamy 55. Białystok jest jedynym dużym miastem na Podlasiu.
Stąd ciążenie młodych do centralnego ośrodka regionu.
Katowice
też próbują ciążyć. I faktycznie: każde mieszkanie w mieście
sprzedaje się błyskawicznie. A mimo to Katowicom spada liczba
mieszkańców. Taka zagadka.
Powiedzmy
precyzyjniej. Spada liczba osób zameldowanych. Zakładamy, że
realnych „użytkowników” miasta jest co najmniej o 60 tys.
więcej niż pokazują wskaźniki GUS. W ewidencji mamy ponad 156
tys. adresów gospodarstw domowych. Jeśli przyjmiemy średnią ponad
2 osób na gospodarstwo, wychodzi prawdopodobna liczba mieszkańców
Katowic – ponad 300 tys. Dlatego uważam, że warto zastanowić się
nad nową metodą liczenia ludzi w miastach.
Ludzie
mogą się meldować w Katowicach. Ale?
W
pewnym stopniu decyduje wygoda – bo zamiast załatwiać urzędowe
sprawy każdy woli iść na spacer lub do kina. Nie każdy wie, że
można zameldować się elektronicznie - nie wychodząc z domu.
Jesteśmy
jedyną formalną metropolią w Polsce i jedyną ze wszystkich,
której radykalnie ubywa mieszkańców. Co z tym zrobić?
Ubywa
i wbrew pozorom, to nie jakość życia, a bardziej stereotypy o tym
decydują. Po drugie, nasz policentryczny układ i fakt, że wszędzie
blisko powoduje, że nie trzeba mieszkać w Katowicach, by w 30 minut
dotrzeć do centrum Katowic z sąsiednich miast.
Stereotypy?
We Wrocławiu i Krakowie nie żyje się lepiej?
Mierzymy
się ze stereotypami, że Śląsk i miasta naszej aglomeracji są
brudne i szare. Dopóki ktoś sam nie przyjedzie i się nie przekona,
to takie przekonania pokutują. Naszą metamorfozę dobrze pokazują
decyzje biznesowe: kiedyś wielkie firmy omijały Katowice, a gdy ich
przedstawiciele wizytowali miasto i przypadkiem trafili na złą
pogodę, mówili: „Zadzwonimy, ale później”. I nie dzwonili.
Dziś Katowice są atrakcyjnym dla międzynarodowych korporacji, bo
zapewniamy wysoką jakość życia. Połowa Katowic to tereny zielone
– lasy, parki, stawy, mamy blisko 200 km dróg rowerowych czy też
wiele możliwości atrakcyjnego spędzania czasu wolnego podczas
wydarzeń kulturalnych i sportowych. Eksperci z ONZ podczas
Światowego Forum Miejskiego ocenili transformację Katowic jako
wzorcową. Oczywiście wciąż mamy wiele do zrobienia, ale znamy też
swoje atuty. Potwierdzają to rankingi plasujące Katowice wysoko
jako miasto dla młodych, czy też miasto w którym dobrze się żyje.
Ale
ci ludzie, którzy z Katowic i innych miast wyjeżdżają – na
przykład na studia do Krakowa czy Warszawy – też ulegają
stereotypom?
A
jak często sami uświadamiamy sobie, że nie doceniamy zmian, które
zachodzą w naszym sąsiedztwie? Jakość życia na Śląsku zmienia
się na lepsze, to nie podlega dyskusji. Z drugiej strony,
zrozumienie młodych ludzi, ich postaw, przyczyn ich decyzji, również
o wyborze Krakowa zamiast Katowic, jest kluczowe dla przyszłości
całej Metropolii. Musimy przekonywać sami siebie, że Śląsk jest
dobrym miejscem do studiowania, życia, pracowania, mieszkania i
zakładania rodziny. Zwłaszcza to pierwsze, to priorytet. Mamy
ogromny potencjał naukowy, który jesteśmy w stanie pokazać jako
Europejskie Miasto Nauki. Wielkie doświadczenie inżynierskie jako
region z tradycjami przemysłowymi. Walczymy o Europejską Stolicę
Kultury, razem z Zagłębiem. Wierzę, że jesteśmy w stanie
wyzwolić podobną energię jak podczas starań o ESK 2016. Na
przykładzie Katowic wiemy, że to daje duże możliwości. Warto je
wspólnie wykorzystać.
Piękna
historia z tym Zagłębiem. Bez złośliwości.
Choć
różna historia Śląska i Zagłębia w pewien sposób determinowała dalszy rozwój tych obszarów,
to jednak dziś patrzymy na to, co nas łączy. Na to, co możemy
osiągnąć współpracując, a nie rywalizując. A stereotypowe
animozje i żarty traktujemy dziś z przymrużeniem oka – bo
przecież o tańszych mieszkaniach od siódmego piętra wzwyż śmieją
się wszyscy – dowcip różni się tylko tym, z której strony
Brynicy jest opowiadany. Przecież kilka lat temu wspólnie z
prezydentem Sosnowca Arkadiuszem Chęcińskim uruchomiliśmy w
Katowicach możliwość otrzymywania… paszportów do Sosnowca!
Gorole z Sosnowca? Tak, ale nasi.
Jest
taki temat, również w związku z tym. Jedno miasto. Czy to ma sens?
Ma
sens. Jedno miasto jako finałowy etap integracji wszystkich gmin
Metropolii to moje marzenie. Bez zagłębiania się w szczegóły,
jakimś drogowskazem dla nas jest ustrój Warszawy – z autonomią i
burmistrzami dzielnic, ale też nadzorem nad sprawami wyższego
rzędu. Już dziś wiemy, że transport publiczny, ale i sieć
szpitali czy szkół, gospodarka odpadami to zagadnienia, którymi
efektywniej można zarządzać z poziomu metropolii. Z drugiej
strony, mamy dziś problem z rozproszeniem potencjałów, z
dublowaniem funkcji, a przecież jeśli w jednym mieście jest teatr
albo filharmonia, nie trzeba go budować w kolejnym. Do NOSPRu można
przyjechać do Katowic, do aquaparku w Tychach, a egzotarium – do
Sosnowca.
Stadionów
to też dotyczy?
Gdy
w końcu za jakieś 10-20 lat połączymy się w jedno miasto, to ten
temat na pewno będzie wywołany. Ale to już będą się nad tym
zastanawiać na szczęście kolejni prezydenci (śmiech). W sferze
wyobraźni zapewne mógłby powstać jeden bardzo silny klub, który
„lałby” wszystkich w Polsce i liczył się w rozgrywkach Ligi
Mistrzów. Choć przykłady największych miast europejskich
pokazują, że „FC GZM” raczej nie zaistnieje. W Madrycie mamy
Real i Atletico, w Mediolanie AC Milan i Inter, nie mówiąc o
Londynie, gdzie gra m.in. Chelsea, Arsenal czy Tottenham.
Gdybym
mieszkał w Mysłowicach albo Siemianowicach, pewnie bym się nie
zastanawiał, gdyby ktoś powiedział mi, że teraz będzie to miasto
Katowice. Moje mieszkanie od razu zyskuje 100 proc. na wartości.
O
tym rzadko się mówi, a to przecież oczywiste. Adres katowicki i
jego wartość dotyczyłaby wtedy całego dużego miasta.
Mówię
o tym, bo pamiętam Piotra Uszoka, który zdradzał, że w
przeszłości podobne rozmowy toczyły się z prezydentami Mysłowic
czy Siemianowic właśnie. A dziś?
Tak
było, a potem… pozmieniali się ludzie. Rozumiem specyfikę
sytuacji: fajnie o tym mówić facetowi, który jest prezydentem
największego miasta w regionie, które bezpośrednio skorzysta na
fuzji z mniejszym miastem. Ale w pełni rozumiem, że prezydenci
sąsiednich miast muszą się liczyć z reakcją swoich mieszkańców,
swoich środowisk. Pokazywanie korzyści bywa trudne w starciu z
populistycznymi zarzutami o „utracie tożsamości”. To proces
podobny do powiększania się Unii Europejskiej – choć oczywiście
w o wiele mniejszej skali. Okazało się, że stając się członkiem
UE nikt nie stracił swojej kultury, języka, historii. Dlatego moim
zdaniem, kolejna kadencja samorządu będzie kluczowa w tym procesie.
Dla większości prezydentów, ze względu na zmiany w prawie, będzie
ona ostatnią. Dlatego mam nadzieję, że bez presji związanej z
następnymi wyborami możemy usiąść do poważnej dyskusji i
działań na rzecz dalszej integracji.
W
imię jakich korzyści?
Podniesienie
jakości życia mieszkańców – w wielu obszarach to oczywiste. Ale
pamiętajmy też, że większy może więcej. Na pewno wzrosłoby
nasze znaczenie w skali ogólnopolskiej i europejskiej – a tym
samym możliwości rozwoju. Ale by tak się stało musi być jeden
ośrodek. Jestem przekonany, że nasze starania – najpierw o
związek metropolitalny, potem o ustawę i GZM są krokami właśnie
w tym kierunku.
I
kto te kolejne kroki wykona?
Uważam,
że przyjdzie czas, gdy trzeba będzie wprost zapytać o to
mieszkańców. Otworzyć szczerą dyskusję, jakby to jedno miasto
miało wyglądać. Powiedzieć o tym, że tożsamość i historia są
bardzo cenne – ale wcale nie wykluczają się z odważnym
patrzeniem w przyszłość i budowaniem jednego miasta. Kluczowe
znaczenie będzie jasne pokazania, co mieszkańcy mogą na tym
wygrać.
Referendum?
Na
pewno to jedno z najbardziej demokratycznych rozwiązań. Podobne
historie wydarzyły się w Rzeszowie, ale inną drogą, bo tam
prezydent Ferenc dogadał się z Kościołem. W Opolu krytykowano
prezydenta Wiśniewskiego za włączenie ościennych gmin, po czym
okazało się, że mieszkańcy finalnie byli zadowoleni z połączenia.
Wiem, że część prezydentów GZM myśli podobnie. W tej sprawie
zgadzamy się też z przewodniczącym GZM Kazimierzem Karolczakiem.
Moim zdaniem, nasza ostatnia kadencja w samorządzie będzie szansą,
by rozpocząć tę rozmowę na poważnie. Nasi następcy dokończą
coś, co dziś wydaje się niemożliwe.
Pięć,
dziesięć, nawet piętnaście lat temu stworzenie metropolii było
bez wątpienia cywilizacyjnym wyzwaniem miast obszaru, który dziś
tworzy GZM. A dziś? Tu, z regionalnego poziomu?
Dalsza
integracja w monocentryczny ośrodek. Musimy iść własną drogą.
Mamy ten komfort, że jako relatywnie młoda metropolia, możemy się
uczyć na błędach innych. Francuskie metropolie są inne od naszej
z uwagi na odległości pomiędzy miastami. W Niemczech od pół
wieku budują metropolię Ruhry. Myślimy: tyle to trwa. Nie! Oni po
prostu nie potrafią się dogadać. Musimy wyciągnąć wnioski z
tych obserwacji i zacząć działać u nas, by wejść do innej ligi
miast – tam gdzie dziś są Kraków czy Wrocław. Ale kluczowe
znaczenie ma ciągła poprawa jakości życia w miastach. Bez tego
ludzie nigdy nie podniosą ręki za wspólnym miastem. Do tego
potrzebny jest silny ośrodek, w którym zapadałyby decyzje ponad
partykularnymi interesami Katowic, Sosnowca, ale i Siewierza czy
Pilchowic.