Marek Twaróg: Po co nam to wyjście z mundialowej grupy? W tym rozpaczliwym wezwaniu piłkarzy „dajcie nam się pocieszyć” jest coś przykrego

Być może wszystko sprowadza się do pytania, czy lepiej ładnie przegrać, czy brzydko wygrać, a jeśli tak, to może od razu uznajmy, że tematu nie ma. Czy jednak Konwicki, Pilch lub Bieńczyk - wszyscy ci nasi poeci futbolu, a po prawdzie także jego zakładnicy - zadowoliliby się takim pytaniem zawieszonym w próżni? Też nie powinniśmy się zadowalać, my - wszyscy kibice z ostatnich rzędów najtańszych sektorów.

Łączy Nas Piłka
Polska Brazylia 1986

Dziś pytać o to wręcz nie wypada. Bo trochę nieeleganckie, trochę podejrzane, a na pewno niepatriotyczne. Bo „kibic na dobre i na złe” i „Polak z Polakiem”. Bo liczy się, że gramy dalej. I w ogóle „dajcie nam się pocieszyć” – terroryzują nas piłkarze i trener, jakby rzeczywiście było się z czego cieszyć.

Cieszą się więc piłkarze i trener, a z nimi próbują kibice – a jedyne co cieszy, to wyjście z grupy. Ma w sobie ten awans coś z magii. Faktycznie jest tylko matematyką, drabinką, kolejnym meczem i kolejnym etapem turnieju, ale w świecie kibicowskich rojeń jest wiktorią, zwycięstwem dobra nad złem, wynagrodzeniem za krzywdy (ostatnich 36 lat), odkupieniem win i ostatecznym potwierdzeniem naszej sportowej wielkości.

Zostanie tylko wynik

Fetysz trzech meczów, które prowadzą do nieba lub – jak częściej w przypadku Polski – strącają do piekła pielęgnujemy czule do tego stopnia, że pytanie o piękno futbolu wydaje się niestosowne, głupawe, niefachowe. Bo wynik, wynik się liczy, awans, wyjście z grupy. Bo „za chwilę nikt nie będzie pamiętał stylu, a zostanie tylko wynik”.

Grecja, która w 2004 roku została najlepszą drużyną Europy, prezentuje się pięknie w książkach statystyków futbolu. Czytamy Grecja, ale widzimy Maraton czy Salaminę, herosów wielkich bitew, także piłkarskich. Czy rzeczywiście? Nie, nikt Grecji nie uznawał i nie uznaje za futbolową potęgę, nikt nie widzi w nich mistrzów, przed oczami mamy za to ciężki, wymęczony futbol defensywny, który trochę mozołem, a trochę przypadkiem doprowadził Greków do finału na Estádio da Luz w Lizbonie.

Bo futbol jest grą zmysłów. Również takich, które zostają z nami na zawsze, wracających do nas, jak smak słonecznika na trybunach, głos Szpakowskiego albo mina Bońka po pierwszej bramce wbitej Belgii w osiemdziesiątym drugim. Futbol zapisujemy w tabelach i opisujemy punktami, metrami i liczbą podań, ale czujemy sercem. „Jestem żebrakiem dobrej gry. Idę przez świat z wyciągniętą dłonią i żebrzę na stadionach o jedno piękne zagranie” – mówił Eduardo Galeano.

Albo weźmy tych Niemców, dzisiaj w depresji, którzy od 20 lat grają dobry futbol, ale kogo nie zapytasz w środku nocy, to zawsze powie ci o topornej grze Magatha w 1982 czy braku finezji Hrubescha, a podleje to przesławnym cytatem z Linekera, czym zamyka wszystkim gęby. Łata niemieckiego ordnungu futbolowego klei się do spoconej koszuli piłkarzy od lat, choć dziś to drużyna inna, niemieckiego ducha też tam zresztą coraz mniej, potrafią grać znakomicie. I wygrywać, choć akurat – nikt nie wie, jak to się dzieje - nie ostatnio.

Gdy piłka siądzie. Jakie to uczucie

Gdy to piszę, Urugwaj znów próbuje podbić świat, bo przecież południowoamerykańska finezja – wiadomo - miła dla oka. I ta cała garra charrua, wyrwą sobie żyły na boisku. Są tak daleko mentalnie od polskich pomocników, że różnicy nie wypada tłumaczyć już tylko myślą szkoleniową znad Wisły. To po prostu inny duch narodowy, inne serce. Choć przecież - początek bierze się tu po prostu z lepszych umiejętności biegania, podawania i strzelania.

Urugwaj opowiada historię, legendę, ma swoich bohaterów i swoje wygrane, ale nie jest drużyną, która regularnie odbiera medale i puchary. Ale to nic. W futbolu trzymilionowego kraju kocha się pół świata i nie ma znaczenia, że od 2010 roku nic nie ugrali ani na mundialu, ani na Copa America.

Sport to walka o wynik - owszem, jakoś trzeba rozstrzygać, kto lepszy, ustawiać te tabele, organizować rozgrywki - ale profesjonalny sport to spektakl, który uwodzi nas emocjami, zarządza tłumami, decyduje o nastrojach, a jak wiemy z historii – nawet rodzi zamieszki i wojny. Nędzna statystyka, rząd liczb na kartce, protokół meczowy jest tylko sposobem zapisania tych dreszczy, z którymi musi uporać się każdy kibic. Bieńczyk mówił w rozmowie z „GW: „Nie da się pisać o futbolu bez pewnej przesady, bez pozasportowych kontekstów, ograniczając się do technicznych opisów spotkań. Bo po co? To w końcu tylko gra”. I tak jest też z oglądaniem meczu. Nie oglądamy go jedynie dla prostej gry, ale dla kontekstów. „Traktuję sport jako swój osobisty narkotyk. Po prostu sport mnie w jakiś sposób zagłusza, izoluje od rzeczy przykrych, które mnie codziennie spotykają” – mówił ponoć Konwicki.

A Pilch dodawał: „Kto nie zna uczucia, jakie ogarnia jestestwo ludzkie, gdy piłka siądzie na podbiciu i po chwili zatrzepocze, obok rozpaczliwie interweniującego bramkarza, w siatce, ten może i jest człowiekiem. Ale częściowym. Ani świata, ani drugiego człowieka w pełni nie zrozumie nigdy”.

Brazylia w 1986

A zatem liczy się wynik, powiadacie? Liczy się, bez niego wszystko by się posypało, może Polska grałaby z Brazylią, a Górnik Zabrze z United; kto pierwszy, kto trzeci, nikt by nie wiedział.

Ale dajcie spokój, do cholery, na takim turnieju jak mundial liczy się piękno, a nie tylko wyjście z grupy. I – wbrew temu, co nam wmawiają – styl pamiętać będziemy zawsze.

Gdy dziś wspominamy osiemdziesiąty szósty i ostatnie nasze wyjście z grupy, to nie dlatego, że sam fakt pokonania pierwszego szczebla mistrzostw był znaczący, ale z powodu nie do uchwycenia w liczbach rozczarowania tym, co wydarzyło się potem - w meczu z Brazylią. Kiedy byliśmy słabsi, wbili nam cztery gole, ale był słupek, była poprzeczka, było przewrotka Bońka, było granie, była wiara, przecież jechaliśmy tam jako trzecia drużyna świata.

W tym rozpaczliwym wezwaniu piłkarzy „dajcie nam się pocieszyć” jest coś przykrego. Jakby czuli, że powodów do radości w zasadzie nie ma. I jakby zapomnieli, że grają dla kibiców. Można jeszcze sto razy powtórzyć, że wyszliśmy z grupy i sto razy uznać, że liczy się wynik. Co nie zmienia faktu, że radość kibicowi przynosi coś innego: duma z walecznej drużyny, obcowanie z pięknem zagrań, podań i ruchu zespołowego, utożsamianie się z drużyną, a co za tym idzie - z krajem. Piłka to lekcja wzruszeń i podniet, radzenia sobie z emocjami. A może i więcej: „Pamiętam pierwszego strzelonego gola. Już wcześniej wiedziałem oczywiście, co trzeba zrobić z piłką, ale ten impuls nie przechodził z mózgu do nogi. I nagle wyszło. Zatrzepotała siatka (…). To była lekcja na całe życie. Wiedziałem już, że można się przeistoczyć z ofermy i nieudacznika w faceta, który jest dobry, że to się robi metodą treningu i że to sprawia dziką satysfakcję, że ta satysfakcja musi być okupiona pewnym trudem” – wspominał kiedyś Jerzy Pilch.

Wielu kibiców w ten sposób czuje piłkę. Wtedy nie myśli się tak bardzo o miejscu w tabeli.

Polska reprezentacja

Może Cię zainteresować:

Marcin Musiał, śląski pisarz i bloger: Mistrzostwa świata w Katarze zbudowane są na kłamstwie wielkich i cierpieniu małych

Autor: Arkadiusz Nauka

26/11/2022

Jan Benigier

Może Cię zainteresować:

Legenda Ruchu Chorzów wspomina mecz z Argentyną na Stadionie Śląskim. „Robili co chcieli, a kibice klaskali"

Autor: Arkadiusz Nauka

30/11/2022

Katarjpeg

Może Cię zainteresować:

Marcin Nowak: Krynica Morska, Chorzów, Katar i złote polonezy w Zabrzu. Sentymentalna podróż z “Duchem Tamtych Mundiali”

Autor: Marcin Nowak

20/11/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon