Wszystko zaczyna się w latach pięćdziesiątych XX wieku. W sercu Górnego Śląska, na terenie (jeszcze wtedy) Stalinogrodu – dzisiejszych Katowic – powstaje Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku, monumentalne założenie, które miało być zielonym antidotum na „Czarny Śląsk”, wyjałowiony latami eksploatacji przemysłowej. Władza komunistyczna promuje kolektywny wypoczynek, skierowany do klasy robotniczej, a rozległe przestrzenie parkowe mają dawać wyraz tej ideologii.
W 1952 roku zostaje oddane do użytku pierwsze monumentalne założenie w WPKiW: tereny festynowe, których sercem jest zespół trzech Kręgów Tanecznych. Duży Krąg to faktycznie wielki amfiteatr, stwarzający miejsce dla masowej rozrywki. Oprócz koncertów i imprez tanecznych imprez odbywać się tam będą również masowe spędy na zamówienie politycznej propagandy. Ale projektantom z Władysławem Niemirskim na czele marzą się też innej natury, bo subtelniejsze, bardziej kameralne obszary Parku. I jak się okaże, takie też zaprojektują i zrealizują.
Kiedy Kaskada była Kaskadą
W prasie z 1954 roku pojawiają się entuzjastyczne wzmianki o nowym zakątku WPKiW. To tereny kaskadowe. Ich urok zgodnym chórem podkreślały śląskie gazety tamtych czasów.
I tak Dziennik Zachodni Wieczór 13 kwietnia 1954 informował:
Już na ukończeniu jest najpiękniejszy zakątek parku – tzw. teren kaskadowy, na którym wśród licznych rozłożystych drzew, spadają kaskadami strumienie wodne. W pobliżu kaskad ustawiane są obecnie wygodne ławki.
Zaś Trybuna Robotnicza już 5 kwietnia 1954 podawała, że budowa kaskad została już zakończona i prowadzi się prace porządkowe. Nie było to chyba do końca prawdą, gdyż z kolei w wydaniu na 17, 18 i 19 kwietnia 1954 gazeta donosiła:
Na ukończeniu znajduje się najpiękniejszy zakątek Parku tzw. teren kaskadowy, na którym wśród licznych rozłożystych drzew spadać będą kaskadami strumienie wody.
I zapowiadała też: Nowozbudowany most ponad kaskadami zaprowadzi nas do grobli, gdzie będziemy mogli rozłożyć się na wygodnych leżakach pod barwnym dachem parasola.
Na tropie zapomnianej nazwy
Ale gdzie są te „tereny kaskadowe”? W każdym razie współcześni pracownicy Parku Śląskiego w ogóle nie znają tej nazwy – jakby rozpłynęła się w mrokach historii. Czyżby mimo szumnych zapowiedzi, Kaskad ostatecznie nigdy nie ukończono, tak jak nigdy nie powstał w WPKiW wielki teatr na wolnym powietrzu? Czy może ich zapomnianej lokalizacji doszukiwać się należy np. gdzieś w rejonie dzisiejszego polderu powyżej stawu Perkoz?
Ja jednak coraz mocniej utwierdzam się w podejrzeniach, że Kaskadą okaże się pewien bardzo mi dobrze znany parkowy zakątek (a raczej... Zakątek). Jest tylko jeden problem: wypadałoby to udowodnić. I pozostaje tylko jedno miejsce, gdzie mógłbym odnaleźć odpowiedź: archiwa Parku Śląskiego. Dowiaduję się, że na kilku starannie tam przechowywanych, lecz nieotwieranych od dziesięcioleci teczkach widnieje tajemnicza nazwa: „Teren Kaskady”. Czy będzie to właśnie zapomniane parkowe założenie? Intuicja podpowiada, że tak jest, więc warto przyjrzeć się bliżej. I rzeczywiście! Zawartość teczek okazuje się sensacją na miarę Parku Śląskiego. To pierwotne, do tej pory uważane za zaginione, plany... Tak! Cichego Zakątka! Szczęśliwie odnaleziona dokumentacja szybko rozwiewa wątpliwości – techniczne opisy, rysunki i schematy jednoznacznie potwierdzają, że Kaskada to dzisiejszy Cichy Zakątek. Miejsce, które należy do najbardziej malowniczych w Parku Śląskim. To dyskretne ustronie nie znajduje się na jakimś zupełnym uboczu, ale tuż obok najbardziej ruchliwych parkowych arterii, nieopodal restauracji „Przystań”. Mimo to z jego istnienia wiele osób odwiedzających Park nie zdaje sobie w ogóle sprawy. Jak i z tego, że historia Cichego Zakątka została zapomniana, a prawdziwa nazwa tego miejsca wymazana. Do tego stopnia, że nawet personel Parku nie kojarzył Kaskady z Cichym Zakątkiem. W rezultacie do jego spoczywającej w archiwum dokumentacji nikt nie zaglądał przez kilkadziesiąt lat.
Na szczęście odnalezione plany ujawniają prawdziwe piękno tej kompozycji: strumień wody wypływa z kamiennego rzygacza, opadając kaskadami z głazów ułożonych w sposób przypominający ogrody romantyczne XIX wieku. Wijący się strumień podziwiać można zarówno spacerując wzdłuż niego wśród zieleni, jak i z góry, z platformy widokowej. Od razu budzą się skojarzenia ze ścisłą czołówką europejskich parków, gdzie można znaleźć podobne rozwiązania. Do tego kamienne schody, zacienione ścieżki, staw otoczony roślinnością… Wszystko zaś zaplanowane na 1,2 ha w duchu kameralnej elegancji. Perfekcyjnie i z precyzją co do każdego drzewa, krzaku, rabaty, kwiatu... Projektanci stworzyli istne parkowe cacko.

Tylko że Kaskada nie pasowała do monumentalnej wizji parku dla robotniczych mas. Może właśnie dlatego jej nazwa szybko zniknęła. Zbyt subtelna? Zbyt indywidualna? Zbyt sprzeczna z ideologią? A może...
Pijacy i wandale?
Przypomnijmy, że Jerzy Ziętek, twórca PWPKiW, miał konkretną wizję parkowej przestrzeni rekreacyjnej. Miała ona służyć rozrywce, ale – jak to ujmował Jorg – „rozrywce godziwej”. Co dokładnie miał na myśli? Nie wiadomo, ale jego podejście do kultury picia alkoholu jest dobrze udokumentowane – owszem pił i to dużo, ale w sposób kontrolowany: w lokalu, przy stole, bez upijania się do nieprzytomności.
W latach 50. w Polsce popularne było wino musujące „Kaskada”. Mogło być tak (choć oczywiście to tylko spekulacja), że zestawienie tej nazwy z (za przeproszeniem) rzygaczem w Kaskadzie mogło wywoływać niepożądane skojarzenia, które Ziętek uważał za niezgodne z wizją Parku. Na pewno też nie byli jej częścią pijaczkowie raczący się alkoholem na ławeczkach w ustronnej kotlince (bo mogło być i tak). Może Ziętek uznał, że nazwa prowokuje pewne interpretacje, które nie pasowały do jego koncepcji „godziwej rozrywki”? Być może to nazbyt śmiała hipoteza na pograniczu groteski, ale w realiach PRL podobne decyzje miewały jeszcze bardziej absurdalne uzasadnienia.
I jeszcze coś. Park Kultury od początku był miejscem masowego wypoczynku, a w latach 50. problemem były niekontrolowane tłumy, które niszczyły parkową zieleń. Wspominał o tym w roku 1959 Aleksander Baumgardten: niszczeją klomby, deptane nieposkromioną nogą niektórych bardziej krewkich „zwiedzających”.
Kaskada była niewielkim i delikatnym założeniem. Jeśli tłumy rzeczywiście ruszyły na jej teren, mogły go zadeptać, a nawet zdemolować. Czyżby Ziętek, widząc, jak finezyjne dzieło nie wytrzymuje naporu ludzkich mas, stracił przekonanie do wyrafinowanej wizji architektów? Może zamiast walczyć o przetrwanie Kaskady, uznał, że łatwiej będzie pozwolić jej „rozpuścić się” w większej strukturze Parku?
Żadna z tych hipotez nie jest potwierdzona, ale obie pokazują możliwe mechanizmy, które mogły doprowadzić do wymazania nazwy Kaskady. Może jednak stało się to w sposób inny i całkowicie prozaiczny.
Autorzy Kaskady: Mistrz z Wisły...
Za tym wyjątkowym projektem stoi sam Władysław Niemirski. Mistrz architektury krajobrazu, który terminował w zawodzie jeszcze przed II wojną światową (m. in. pod kierunkiem Franciszka Krzywdy-Polkowskiego uczestniczył projektowaniem zieleni miejskiej swojej rodzinnej Wisły, a studia ukończył w 1948 roku na Politechnice Warszawskiej. 1950 rok żegnał już jako adiunkt w Katedrze Kształtowania i Zdobienia Krajobrazu na Wydziale Ogrodnictwa Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego oraz – co dla nas tu najważniejsze – główny projektant Parku Śląskiego.
W oficjalnych wypowiedziach i publikacjach Władysław Niemiec (bo takie nazwisko nosił Niemirski do 1960 roku) nie stronił od hołdów wobec systemu komunistycznego. Czysty pragmatyzm czy rzeczywiste poparcie dla ideologii? Trudno rozstrzygnąć, ale w czasach komunizmu, a już zwłaszcza w najgorszych latach stalinowskich, w swym zawodowym środowisku Niemiec nie był odosobniony. Wielu architektów, urbanistów i twórców przestrzeni publicznych dostosowywało język swoich publikacji do obowiązującej ideologii. Nie zawsze oznaczało to przekonanie o słuszności komunistycznych założeń – często było to po prostu konieczność, aby móc dalej pracować i realizować projekty. Jedno jest pewne: Niemiec był fachowcem. I po obowiązkowych, a co najmniej mile widzianych przed decydentów serwitutach w stylu Rząd Polski Ludowej w trosce o człowieka pracy postanowił zmienić i naprawić tragiczną spuściznę kapitalizmu, w swoich pracach szybko przechodził do konkretów. Choć więc jego wypowiedzi mogą brzmieć jak hołd dla komunistycznej ideologii, to patrząc na jego dorobek, widać raczej profesjonalizm i pragmatyzm niż polityczne zaangażowanie.
O tym, co naprawdę myślał, świadczy m. in. projekt Kaskady. Dzisiejszy Cichy Zakątek zdaje się być zupełnie inną opowieścią niż cała idea Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku. Park miał służyć masom, podkreślając kolektywny wypoczynek, wielkie przestrzenie, wspólne aktywności. Tymczasem Kaskada to kameralne, niemal intymne miejsce, które sprzyja refleksji, wyciszeniu i kontemplacji natury. W sercu monumentalnej wizji parku znalazł się ukryty fragment romantycznej filozofii ogrodowej, bliższy tradycji angielskiego ogrodu krajobrazowego niż socrealistycznym koncepcjom przestrzeni publicznych. Może właśnie dlatego jej pierwotna nazwa „Kaskada” przepadła – bo nie wpisywała się w dominującą narrację o parkowej przestrzeni dla „mas”?

... i architektka „Baśka” z Powstania
Obok Niemirskiego pojawia się równie fascynująca postać: Barbara Kuszell-Jełowicka. Wywodząca się z ziemiańskiej rodziny z Lubelszczyzny uczestniczka Powstania Warszawskiego, podczas którego była sanitariuszką, w sierpniu 1944 przeżyła zasypanie w zbombardowanym szpitalu, a później dramatyczną ewakuację kanałami ze Starówki. Po wojnie dystansowała się od komunistycznej rzeczywistości.
W swojej relacji, udzielonej po latach Muzeum Powstania Warszawskiego, wspominała:
Byłam tym obywatelem drugiej kategorii. Pewne rzeczy miałam niedostępne. Nie zapisałam się do żadnej organizacji. Ani do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, ani nawet do Ligi Kobiet.
Sanitariuszka „Baśka” z Powstania komentowała to z humorem. Choć dodając: – Miałam jakieś kłopoty z awansem. Takie dokuczliwe, ale nie jakieś…
Kiedy studiuję dokumentację projektową, zauważam, że częstokroć czegoś tu brakuje. Czyżby ten drobny na pozór szczegół nie był bez znaczenia i zdradzał coś ważnego? Niemiec! Przecież nie ma tu jego podpisu... To Barbara Kuszell parafowała projekt. Nie zawsze, czasami nie podpisywała go i ona. Ale w przypadku Niemirskiego (wtedy jeszcze Niemca) jest to permanentne. Co więcej, to Kuszell nanosiła odręczne poprawki, to jej ręka dopisywała szczegóły. Niewykluczone zatem, iż projekt Kaskady jest w większej mierze jej właśnie dziełem, bo a nuż Niemirski miał w tym czasie ważniejsze sprawy na głowie. Możliwe, że jako szef wymyślił ideę, lecz wykonanie zostawił już podwładnej. Ale równie dobrze idea mogła wyjść od niej. Tak czy inaczej, z realizacji wywiązała się wzorowo.

Czar Kaskady po latach
Nazwa „Kaskada” szybko zanikła. Już w 1960 roku pojawia się w dokumentacji wzmianka nie o Kaskadzie, a o „stawie przy rzygaczu”. Według Piotra Zielińskiego, najstarszego stażem pracownika Parku Śląskiego, w latach siedemdziesiątych termin „Kaskada” w ogóle nie był już używany. Do naszych czasów modernizacje i rewitalizacje Cichego Zakątka (konieczne zresztą nie tylko w związku z upływem czasu, ale i zalaniem podczas katastrofalnej Powodzi Stulecia w 1997 roku) przekształciły oryginalne założenie. Przykładowo, kiedyś kamienie tworzące kaskady były układane naturalnie, dziś progi są murowane. Kiedyś kaskad w Cichym Zakątku było też więcej, niż pozostało ich do naszych czasów. Dróżki mają nawierzchnie z kostki i żwiru, w miejsce żużla i luźno układanych kamieni, których spoiwo stanowiły ziemia i mech. Podobnie łączone były kamienie obmurowań schodów, teraz zastąpiła je bardziej pospolita zaprawa.
Ale osie widokowe w zasadzie przetrwały. W pewnym stopniu nawet ta główna – z platformy nad murem z rzygaczem, skąd wciąż można zachwycić się czarem, rzuconym przed laty na Kaskadę przez jej projektantów. Cichy Zakątek pozostaje też ustronnym miejscem odpoczynku dla tych, którzy chcą w nim przysiąść w poszukiwaniu spokoju i harmonii. Warto wsłuchać się w jego ciche opowieści i wspomnieć tam zaginione imię Kaskady.