- Wyszedłem do piwnicy o drugiej w nocy sprawdzić poziom wody, wszystko było w porządku. O czwartej nie było już co zbierać. Możliwe, że gdyby Goczałkowice opróżniały wcześniej, po pierwszych prognozach opadowych, to być może u nas sytuacja wyglądałaby inaczej. W sobotę już było wiadomo, że Iłownica się podnosi. Chodziliśmy i obserwowaliśmy wodę, ale nikt ze sztabu kryzysowego nie reagował – mówi jeden z właścicieli domu przy ulicy Grabowiec w Czechowicach-Dziedzicach.
Według danych Instytutu Meteorologii, w gminie Czechowice-Dziedzice spadło ok. 170 litrów deszczu na metr kwadratowy. Pod wodą znalazły się Ligota, Miliardowice, Ochodza. Ulice Waryńskiego, Wierzbowa, Robotnicza. Łącznie kilkaset domów.
- Kiedy zobaczyliśmy wodę, to chcieliśmy razem z zięciem wyciągnąć piec centralnego ogrzewania gazowego. Niestety, nie udało się. Woda wlewała się ze wszystkich stron: przez drzwi, okna, spod fundamentów i posadzek. Zostalibyśmy minutę dłużej, to musielibyśmy nurkować, żeby wyjść z tej piwnicy – relacjonuje pan Jarosław, mieszkający przy ulicy Grabowiec
W czwartek 19 września strażacy wypompowali zalegającą wodę.
Teraz czas na wielkie sprzątanie i remonty, które trzeba wykonać
jeszcze przed nadchodzącą zimą. Na szczęście wiele osób po
powodzi w 2010 roku ubezpieczyło swoje domy, a rząd odmroził specjalny fundusz dla powodzian.
- W 1997 roku też była tutaj powódź. W 2010 roku mieliśmy jeszcze więcej wody, bo na parterze domu sięgało do 1,50 m. Teraz jest jej trochę mniej lub porównywalnie. U nas woda się rozlewa, bo mieszkamy w zagłębieniu. W niedzielę przyszła woda i obudziliśmy się w jeziorze – podsumowuje Jarosław.
Rodzina Mariusza ledwo zdążyła nacieszyć się remontem po ostatniej powodzi, teraz czeka ich kolejny
Teraz do zerwania jest ogrzewanie podłogowe i cała podłoga. Należy
wyrwać też futryny drzwiowe. Wynieść wszystkie meble, sprzęt
AGD, telewizor, wymienić grzejniki. Później wszystko wysuszyć.
Następnie skuć i na nowo wykonać wylewkę. W głosie pana Mariusza słychać już kilkudniowe zmęczenie.
- Po godz. 4 wyszedłem przed dom i zobaczyłem wodę niemal na progu mieszkania, brakowało kilku centymetrów. Od razu próbowałem wywozić samochody, ratować to, co się jeszcze dało, czego woda jeszcze nie przykryła. Ale przed tą falą trudno było się bronić. W ciągu 10 minut przybrało ok. 30 centymetrów. W 2010 roku nie było czegoś takiego, bo woda się wlewała powoli – relacjonuje nam mieszkaniec ulicy Wierzbowej.
Służby stanęły na wysokości zadania
Po przyjeździe do Czechowic w
środę 18 września pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy była wysoka jakość organizacji służb. Na drogach prowadzących
do terenu zalewowego ustawiono prowizoryczne rogatki, na których
policjanci sprawdzali tożsamości osób wjeżdżających. Z daleka
słyszeliśmy jedynie pracujące strażackie pompy i wiszącego na niebie
policyjnego drona. Dzięki temu na terenie powodziowym nie odnotowano działań szabrowników.
Jedna z mieszkanek dzieliła się z nami swoimi pozytywnymi wrażeniami z akcji pomocowej. - Pomoc pojawia się ze wszystkich stron. Strażacy całą dobę wypompowują wodę, a panowie wolontariusze pomagają mi ogarnąć piwnicę. Wszystko przebiega sprawnie – opowiada Agata.
Po każdej powodzi przychodzi fala obietnic
W 2010 roku cała Polska widziała ogromną wodę w
Czechowicach-Dziedzicach. Na zalanej DK-1 plenerowe studio
rozbił TVN, a specjalne wydanie „Faktów” na zamkniętej
drodze poprowadził Kamil Durczok. Nie było już odwrotu, samorządowcy musieli przedstawić plan ratunkowy dla regularnie podtapianej gminy.
Wszyscy mówili wówczas jednym głosem o konieczności podjęcia odpowiednich działań. Burmistrz Błachut opowiadał o planach podnoszenia
wałów. Inni samorządowcy proponowali budowę polderu zalewowego
lub zbiornika retencyjnego. W wypowiedziach polityków z tamtych lat można się
natknąć nawet na apele o przywrócenie planu tzw. małej
retencji w gminie.
Działali również sami mieszkańcy, którzy pisali w tej sprawie do premierów i posłów reprezentujących region w parlamencie. W 2014 roku poseł z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, Paweł Szwed, wystosował zapytanie do ówczesnego ministra w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa
przeciwpowodziowego w dorzeczu rzeki Iłownicy, powołując się na
uchwałę w tej sprawie przyjętą przez Radę Miejską w
Czechowicach-Dziedzicach w lutym 2014 roku. Niestety nie dotarliśmy do odpowiedzi ministerstwa.
Po wyborach samorządowych w 2014 roku wszystkie plany wylądowały w
koszu. Przed wyborami w 2014 rok temat modernizacji wałów i budowy infrastruktury
przeciwpowodziowej był istotnym elementem polityki
lokalnej i mocny punktem w kampanii Mariana Błachuta. Po ogłoszeniu wyników stał się niepotrzebnym wydatkiem w budżecie gminy.
Mieszkańcy musieli zaufać starym wałom i starym politykom, a ponadto modlić się, żeby do
kolejnych wyborów samorządowych nie nawiedziły ich ulewy.
Wały, które nie wytrzymały
Niestety, woda kolejny raz ujawniła fasadowość działań burmistrza w kwestii bezpieczeństwa przeciwpowodziowego. Marian Błachut w rozmowie w TVP Katowice przyznał, że winę za zalanie
Czechowic po części ponoszą bierna postawa Wód Polskich, które nie
zdecydowały się na modernizację infrastruktury przeciwpowodziowej
oraz wały, które nie wytrzymały fali powodziowej.
- Z gór, z Beskidów woda wpływa do Wisły, zasilając coraz bardziej rzekę Iłownicę. Coraz bardziej miasto się rozwija, zabudowujemy te tereny, ale powstały wały przeciwpowodziowe, które miały zapobiegać różnym zalaniom. Okazuje się, że nieskutecznie. Wały nie wytrzymały – tłumaczy Marian Błachut.
W tej samej rozmowie z Marcinem Zasadą burmistrz Czechowic-Dziedzic stwierdził, że jego gmina nie ma tytułu prawnego do tego, żeby wydatkować środki publiczne do działania na rzekach i wałach. Trudno zgodzić się tą opinią, bo gminy w Polsce regularnie wydają publiczne środki na budowę lub modernizację infrastruktury wodnej. Tak było chociażby w przypadku gminy Bierawa w woj. opolskim, która w 2021 roku wnioskowała o budowę i samodzielne sfinansowanie całej inwestycji. Albo Marian Błachut celowo mija się z prawdą w telewizyjnym studiu, albo zwyczajnie nie jest świadomy zakresu kompetencji na swoim stanowisku, choć w to ciężko uwierzyć, patrząc na imponujący staż na stanowisku burmistrza.
Kto jest winny?
Mieszkańcy, z którymi rozmawialiśmy na miejscu, powtarzali, że woda napłynęła od strony nasypu kolejowego, który służy również za wał przeciwpowodziowy, a dokładnie przez wypust pod torami. Pytaliśmy o tę kwestię Marka Wójcika, wojewodę śląskiego, jednak stwierdził, że jest jeszcze za wcześnie, by odnosić się do tego typu plotek.
Wersję tę potwierdził Mikołaj Siemaszko, mieszkaniec dzielnicy Ochodza, którego dom również został uszkodzony w powodzi; a on sam wraz z żoną wykazali się czujnością, ratując z zalanych terenów działkowych pozostawione tam zwierzęta, m.in. psa, koguta, króliki oraz gołębie.
- Wystarczyło posłuchać jednego z mieszkańców, za którym, mówiąc delikatnie, burmistrz nie przepada. Dlaczego? Bo ten od 2010 roku regularnie wytyka mu błędy. Chodzi o przebudowę linii kolejowej na terenie Czechowic. Przed remontem wypust miał niewielką średnicę i wystarczyło kilka worków, by uszczelnić wał. Po modernizacji przez ten sam przepust może przejść kilka osób obok siebie. Jest to w zasadzie betonowa rynna, bez żadnych zabezpieczeń: klap lub śluz, którą woda napłynęła pod nasze domy – mówi Ślązagowi Mikołaj Siemaszko
Podczas
wizyty w Czechowicach-Dziedzicach w środę (18 września) wojewoda
śląski zapewniał o konieczności przygotowania
nowego planu zabezpieczenia powodziowego, czyli przebudowę wałów i
budowę zbiorników retencyjnych.
To
samo w swoim oświadczeniu napisał
burmistrz Błachut, przypomina nam Mikołaj Siemaszko.
- Burmistrz wydał oświadczenie, w którym zapewniał, że zrobi wszystko, poruszy niebo i ziemię, żeby nie powtórzyła się ta sytuacja. Tylko my to wszystko słyszeliśmy już 14 lat temu i nic się nie zmieniło. Czy mamy teraz prawo szukać odpowiedzialnych za tę tragedię? – podsumowuje Mikołaj Siemaszko.
Może Cię zainteresować: