Proboszcz, który wprowadza język śląski do Kościoła. Ks. Marcin Piasecki z Tychów: "Jeśli Bóg mówi wszystkimi językami, to po śląsku też poradzi"

Parafia Matki Bożej Królowej Aniołów w Tychach-Wilkowyjach to miejsce wyjątkowe. Już parę razy zapraszała na nieszpory po śląsku. Od prawie dwóch miesięcy możecie się na jej terenie odnaleźć po naszymu - a to za sprawą śląskojęzycznych tablic informacyjnych, które zdobią parafialne alejki. Jak to z językiem śląskim bywa, jego obecność w wilkowyjskim kościele nie jest wynikiem wielkoskalowej akcji, a oddolnego działania zaangażowanych osób. W tym przypadku proboszcza, księdza Marcina Piaseckiego. Rozmawiamy z nim o tym, jak udało mu się wprowadzić godka do sfery sacrum z jakimi wyzwaniami się to wiązało oraz o tym, czy Pōn Bōczek poradzi godać po ślōnsku?

Rozmowa z ks. Marcinem Piaseckim, proboszczem parafii w tyskiej dzielnicy Wilkowyje

Czy ksiądz pochodzi z górnośląskiej rodziny?
Myślę, że tak, choć rodzina dziadka ze strony ojca nie była stąd. Niestety nigdy go nie poznałem, więc ta część korzeni jest mi mało znana. Za to babcia od strony taty była jak najbardziej stąd, ze Śląska. Dla mnie godka była czymś naturalnym, choć funkcjonowała raczej w rozmowach ze starszym pokoleniem, np. z babciami. Moi rodzice spędzili młodość w czasach, kiedy mówienie „gwarą” nie było mile widziane - sugerowano, że „trzeba mówić czysto po polsku”, co niejako przedstawiało śląski jako „brudny język”. Ale u nas w domu godka była obecna, więc chłonąłem ją naturalnie.

A z których rejonów Śląska ksiądz pochodzi?
Urodziłem się w Chorzowie, mama pochodzi z Siemianowic, tata ze Świętochłowic - choć urodził się w Zarzeczu w czasie wojny, bo wtedy ludzie szukali schronienia gdzie się dało. Do tego został ochrzczony w Mikołowie. Tak więc czuję się mocno związany z całym regionem.

Kiedy pojawiło się w księdzu takie głębsze zainteresowanie godką - nie tylko jako „językiem w domu”, ale czymś, z czym można wyjść do ludzi?
Myślę, że takim przełomem było dla mnie seminarium. To było miejsce, gdzie nagle zobaczyłem, że wielu kleryków z różnych śląskich miejscowości po prostu na co dzień posługuje się językiem śląskim. Byłem zaskoczony, że w środowisku uczelnianym, wśród 180 kleryków, godka była czymś naturalnym. W szkole wcześniej tego nie doświadczałem, nie mówiło się też o regionalnych korzeniach. Dopiero w seminarium odkryłem, że można godać swobodnie i normalnie.

Czy w seminarium były zajęcia z dykcji, z tego jak mówić kazania, śpiewać liturgię?
Oczywiście. Mieliśmy zajęcia z homiletyki zarówno od strony teoretycznej, jak i praktycznej. Pamiętam lekcje z nieżyjącym już księdzem Władysławem Basistą, który uczył nas poprawnej dykcji i zwracał uwagę na wady wymowy. Choć to nie dotyczyło stricte używania regionalizmów - dbano o ogólną poprawność językową.

Czyli godka mogła być problemem na egzaminach?
Trudno powiedzieć - egzaminy często odbywały się indywidualnie lub w małych grupach. Ale szczerze mówiąc, większość wykładowców i tak pochodziła stąd, często sami też godali. Raczej nikt nie traktował tego jak problem.

Zatem to w seminarium ksiądz odkrył śląskość na nowo?
Momentem przełomowym było 5 lat spędzonych w Czechach. Dopiero tam uświadomiłem sobie, jak wiele wspólnego ma nasza godka z językiem czeskim. Gdy zacząłem się uczyć czeskiego, zauważyłem, jak wiele czeskich słów i struktur jest obecnych w śląszczyźnie. Nawet moja mama, gdy mnie odwiedziła, miała trudności z komunikacją - doradziłem jej: „Godej po naszymu”. I to zadziałało. Okazało się, że godka jest takim pomostem kulturowym i językowym.

Śląska tożsamość to dla księdza coś oczywistego?
To dojrzewało we mnie. W pewnym momencie, przy spisie powszechnym, świadomie zaznaczyłem śląską tożsamość jako drugą. Przeczytałem też książkę Kajś Zbigniewa Rokity, która bardzo pomogła mi zrozumieć własne poszukiwania. Uświadomiłem sobie, że śląska tożsamość nie jest czymś jednorodnym - są różne środowiska, podejścia, czasem nawet napięcia. Ale to także część mnie i nie sposób jej zignorować.

A skąd pomysł na nieszpory po śląsku?
Najpierw trafiło do mnie tłumaczenie ksiąg mądrościowych autorstwa Gabriela Tobora. Znalazłem je w sklepie Gryfnie. W 2024 roku obchodziliśmy też 40-lecie parafii i szukałem form modlitwy, które mogłyby nadać temu czasowi wyjątkowy charakter. Wiedziałem, że msza święta to za poważna przestrzeń, by eksperymentować, ale nieszpory - jako nabożeństwo znane z wersji poetyckiej - np. Psałterz Karpińskiego - dawały więcej możliwości.

Czy musiał ksiądz starać się o zgodę na ich odprawienie?
Tak. Skontaktowałem się z panem Toborem, a także z prof. Jaroszewiczem, który odpowiadał za korektę tłumaczenia. Potem udałem się do arcybiskupa Adriana Galbasa. Przyjął pomysł z dużą życzliwością i wyraził ustną zgodę na jeden raz - były to nieszpory odpustowe w sierpniu. Po ich pozytywnym odbiorze wystąpiłem ponownie, tym razem o pisemną zgodę. Arcybiskup ją wydał. Jeśli nabożeństwo miałoby być odprawiane w innych parafiach, potrzebna będzie decyzja komisji liturgicznej. Kiedy zostanie mianowany nowy metropolita i ukonstytuują się jego organy pomocnicze, to na pewno zwrócę się z zapytaniem o to, czy jest szansa, aby można było takie nabożeństwa odprawiać również gdzie indziej.

Niektórzy wciąż mają opory wobec godki - traktują ją jako „godka do wicōw”, nie do modlitwy. Spotkał się ksiądz z takimi opiniami?
Tak, zwłaszcza starsze pokolenie często ma takie skojarzenia. Ale powoli to się zmienia. Pojawiają się tłumaczenia książek dla dzieci po śląsku, zasady pisowni śląszczyzny, oficjalne publikacje. Ja sam musiałem nauczyć się pisać po śląsku - godać to jedno, ale jeśli chcemy proponować teksty modlitewne, trzeba wiedzieć, jak je zapisać. Dlatego uznałem, że musi to być przygotowane solidnie, a nie „dla żartu”.

Do ślōnskigo niyszporu też podszedł ksiądz solidnie...
Nie chciałem działać w oderwaniu od środowiska. Zależało mi na tym, żeby posłuchać ludzi – różnych osób, środowisk. Taki duch synodalności, o którym mówił papież Franciszek: słuchać, a nie tylko mówić. I tak np. skontaktowałem się z Radą Języka Śląskiego. Pan Grzegorz Kulik, przewodniczący, zareagował bardzo pozytywnie. To mnie upewniło, że ta droga ma sens – nawet jeśli nie wszyscy, którzy wspierają język śląski, są osobami wierzącymi, to widzą w tym wartość.

Czyli było też wsparcie instytucjonalne?
Tak. Za korektę językową odpowiada profesor Jaroszewicz. To osoba rozpoznawalna, a jego zaangażowanie nadaje temu przedsięwzięciu pewną wagę. On się pod tym podpisuje. To nie jest na zasadzie: „my se coś godomy, jak chcemy”. To nabiera formy i sensu – nawet „na papierze”. Oprócz wcześniej wspomnianej rady, rozmawiałem z kilkoma osobami. Nie chcę tego przedstawiać jako szeroką kampanię, bo to były raczej pojedyncze rozmowy, ale ważne. Inspirację czerpałem także z doświadczenia Kaszubów. Tam to wsparcie ze strony Kościoła pojawiło się już w latach 80., gdy biskup Gocłowski zezwolił na użycie kaszubskiego w modlitwie wiernych. Ten moment, kiedy kiedy właśnie on dał tę zgodę, moim zdaniem był ważnym przełomem.

Czyli Kościół na Kaszubach był pionierem?
Tak. I to długo przed tym, zanim zaczęto mówić o kaszubszczyźnie jako odrębnym języku. Potem około 20 księży zaczęło podejmować próby liturgii po kaszubsku. Teraz są już na etapie tłumaczenia całego mszału. To pokazuje, że to jest długi proces – całe 40 lat drogi.

Czy uważa ksiądz, że coś podobnego może się wydarzyć na Śląsku?
Trudno powiedzieć. Tu są inne wyzwania. Często działania związane ze śląską mową są od razu kojarzone z polityką: separatyzmem, autonomią, Niemcami... Ja też się muszę z tym mierzyć. Dla mnie to nie jest polityka – to jest troska o język, kulturę, tożsamość. Nie wyobrażam, żeby ktoś na nieszporach urządził manifestację. Musimy iść drogą Kościoła, czyli roztropnie i w dialogu.

Zakładam, że do wprowadzenia mszy po śląsku przydałby się pewnie oficjalny przekład Biblii?
Tak. Aktualnie jedynym uznanym tłumaczeniem jest Biblia Tysiąclecia. Ale nawet ona się zmieniała – dopiero dziesięć lat temu wprowadzono do lekcjonarza obecną wersję. To pokazuje, że nawet w uznanych językach następują zmiany. Tłumaczenie całej Biblii na śląski? To byłaby ogromna praca biblistów, językoznawców, etnologów...

A jak na śląskie nieszpory i śląskojęzyczne tablice reagują parafianie?
(śmiech) Nie robiłem ankiety. Ale nie spotkałem się z żadnym głosem, że to niepotrzebne. Wręcz przeciwnie – parafianie to doceniają. Przede wszystkim język śląski wzbudza niemałe zainteresowanie poza parafią, szczególnie w internecie. Nawet tabliczki przy kościele z nazwami po śląsku wzbudziły emocje – głównie to słowo „tōaleta”.

No właśnie! Jak to było z tą „toaletą”?
Profesor Jaroszewicz zasugerował, żeby pozostać przy słowie „tōaleta” – jako międzynarodowym, zrozumiałym. Ale ludzie oczywiście pytali: a czemu nie „haziel”, „ustymp”? To pokazuje, że jedno słowo potrafi wywołać sporo emocji!

Czy śląskie nieszpory przyciągnęły ludzi spoza Wilkowyj?
Oczywiście. Zwłaszcza pierwsze. Późniejsze przypadły na mniej „mobilne” terminy, które wierni wolą spędzać w swoich parafiach, jak Adwent, Nowy Rok, Wielkanoc. Ale podczas nabożeństw widywałem osoby, których nie znałem z twarzy. Pojawiło się też zainteresowanie mediów – lokalnych portali, telewizji...

Jakieś plany na przyszłość?
Może kiedyś uda się wydać broszurę z tekstem nieszporów. Obecnie drukujemy takie dla celów własnych. Cieszę się, że to zaistniało. Dla mnie to nie jest kaprys. Ja naprawdę wierzę, że jeśli Bóg mówi wszystkimi językami, to po śląsku też poradzi. Trzeba tylko do tego odpowiednio podejść – z Komisją Liturgiczną, z biblistami, językoznawcami.

Inne parafie się zainteresowały tym tematem?
Było kilka pytań o to, jak to wygląda i co dokładnie robimy. Ale generalnie inne parafie podchodzą do tego ostrożnie. To też powiedział sam biskup Marek: „należy poruszać się delikatnie”. Dlatego cieszę się, że taka inicjatywa powstała u nas. W dużych ośrodkach takie działania mogłyby wywołać większe kontrowersje. Wilkowyje są małe – to paradoksalnie atut.

Historia pokazuje jednak, że małe i oddolne działania mają siłę przebicia.
Tak. To może nie są jeszcze plany... raczej marzenia. Ale cieszy mnie, że śląska mowa znalazła swoje miejsce w modlitwie. A może kiedyś – również w całej liturgii.

Kolejny ślōnski niyszpōr już w sobotę 2 sierpnia 2025 roku o 19:00, w kościele MB Królowej Aniołów w Tychach-Wilkowyjach.

Fotografie z archiwum rodziny Henryka Heruda 4

Może Cię zainteresować:

Henryk Herud – człowiek Załęża, urzędnik Giesche, pionier śląskiego i polskiego gołębiarstwa. Wspomnienie w 130. rocznicę urodzin

Autor: Maciej Mischok

04/07/2025

Karol Godulla

Może Cię zainteresować:

Serce Karola Godulli. Ostatnia podróż i niezwykły testament Króla Cynku

Autor: Maciej Mischok

06/07/2025

Kosciol wilkowyje

Może Cię zainteresować:

To już kolejny ślōnski niyszpōr w Tychach Wilkowyjach. Nabożeństwo po śląsku w tyskim kościele już niedługo

Autor: Arkadiusz Szymczak

28/12/2024

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon
Reklama