Katarzyna Pachelska/Pixabay
Sleza krzyz celtycki 01

Siedem rzeczy, których nie wiemy o Śląsku. Czy Celtowie ustanowili święte góry. Kiedy Polska zawitała na Śląsk. Jaka jest kondycja języka śląskiego

Istnieją dwa rodzaje wiedzy: uświadomiona i nieuświadomiona. Podobnie ma się sprawa z niewiedzą. Zazwyczaj, rozmawiając o Śląsku, koncentrujemy się na tym, co wiemy świadomie. Dziś jednak będzie inaczej. Przyjrzymy się temu, czego o Śląsku świadomie nie wiemy. I jest tego całkiem sporo.

Celtowie śląscy

Zacznijmy od jednej z większych zagadek: od obecności Celtów na Śląsku. Wiemy, że tu byli. Przybyli około IV wieku przed naszą erą na tereny zamieszkane jedynie częściowo przez bliżej nieznane ludy. Osadnictwo ludzkie na Śląsku zaczęło się około 500 tysięcy lat temu, człowiek anatomicznie współczesny pojawił się tu około 35 tysięcy lat temu, a Celtowie byli pierwszymi, którzy w sposób „masowy” - w odniesieniu do tamtych czasów - zamieszkali te ziemie.

Około II wieku naszej ery pojawili się Germanowie, którzy częściowo wyparli Celtów, a częściowo ich zdominowali. Z kolei w VI wieku Germanowie ustąpili miejsca Słowianom, którzy ich podobnie wyparli, a częściowo zasymilowali. Okres celtycki, będący częścią tzw. kultury łużyckiej (nazwanej tak od miejsca pierwszych odkryć osadnictwa), był czasem bardziej statycznym niż późniejsze fale napływu Germanów czy Słowian. To prowadzi nas z kolei do kilku interesujących pytań.

Po pierwsze, w jakim stopniu istniały lokalne dialekty celtyckie? Ewolucja języka nie jest procesem równomiernym - niektóre mowy zmieniają się szybciej niż inne. Możliwe więc, że Celtowie na Śląsku przez setki lat posługiwali się niemal niezmienionymi dialektami, ale równie dobrze mogli wykształcić regionalne odmiany języka. Tego nie wiemy.

Ciekawsza jest jednak warstwa kulturowa. Badania archeologiczne i historyczne prowadzą do hipotezy o ciągłości kultu dwóch śląskich gór - Sobótki, od lat pięćdziesiątych zwanej Ślężą (nawiązującej do jednej z dawnych nazw), oraz Góry Chełmowej, znanej dziś jako Góra św. Anny. Nie mamy jednak pewności, czy były to święte góry, czy raczej miejsca kultu, czyli - mówiąc prościej - nie wiemy, czy mamy do czynienia z pozostałościami dawnych świątyń, czy raczej z odpowiednikami Olimpu lub Synaju, na których sam kult się nie odbywał.

O ile język i miejsca kultu można jeszcze próbować badać, o tyle w kwestii obyczajowości celtyckiej niewiele da się powiedzieć. Możliwe, że część zwyczajów przeniknęła do tradycji germańskiej, potem słowiańskiej, i trwała aż do czasów nowożytnych, po czym zanikła. Teoretycznie pewne przekonania, przysłowia czy legendy mogły przetrwać przez całe wieki i zniknąć zaledwie kilka dekad przed tym, jak zaczęto systematycznie badać ludową kulturę Śląska.

Skąd się wziął śląski Pieron

Czas porozmawiać o najpopularniejszym śląskim przekleństwie, o którym tak naprawdę pieron wiemy. Ale po kolei. Powszechnie uważa się, że śląski pieron to pozostałość po kulcie Peruna, gromowładnego bóstwa Słowian. I tu zaczynają się schody, bo w rzeczywistości o słowiańskich bogach nie wiemy prawie nic. Nie mamy pewności, czy w ogóle istnieli, a jeśli tak, to czy istniała jednolita religia słowiańska, nie mówiąc już o pełnej mitologii. (ALE JAK TO???)

O wierzeniach dawnych Słowian wiadomo tyle, że opierały się raczej na prostych przekonaniach o duchowości przyrody i wierze w złe duchy. Nie mamy żadnych dowodów na istnienie świątyń, kasty kapłańskiej ani mitów spisanych lub przekazywanych ustnie w uporządkowany sposób. Większość starożytnych i średniowiecznych opisów religii Słowian to chrześcijańskie wyobrażenia „wiary na opak” i żaden z nich nie znajduje potwierdzenia archeologicznego. Na przykład jeden z włoskich kronikarzy opisuje wierzenia Słowian tak, jakby wyznawali dawny kult pogański Rzymu i faktycznie wspomina o gromowładnym bogu na czele panteonu, którym wcale nie był Jowisz.

A jak to było z Perunem? Nie mamy potwierdzonego jego kultu na ziemiach słowiańskich poza jednym przypadkiem. Pod koniec X wieku książę kijowski Włodzimierz Wielki, pochodzący ze skandynawskiego rodu, wzniósł w Kijowie posąg Peruna. I właściwie tylko tyle o nim wiemy. Część badaczy uważa, że Perun był po prostu słowiańską wersją Thora - próbą udomowienia germańskiego boga piorunów i nadania mu lokalnego imienia.

To prowadzi nas do dwóch hipotez dotyczących śląskiego pierona. Pierwsza zakłada, że Ślązacy po prostu wyklinali, używając codziennego słowa w rodzaju "kurczę" albo "do cholery"

Druga mówi, że obecność pierona to efekt podobnego mechanizmu, jak w przypadku Rusi: imię germańskiego boga mogło zostać zastąpione słowiańskim odpowiednikiem. To mniej prawdopodobne, ale jak było naprawdę - nie wiemy.

Jak Polska trafiła na Śląsk

Kończymy więc dyskusję o mitologii i prehistorii, a przechodzimy do historii. Zaczynamy od momentu, gdy Śląsk znalazł się w orbicie Gniezna. Nie wiemy dokładnie, kiedy to nastąpiło, kto przyłączył Śląsk ani jakie były jego granice. Ale po kolei.

Pomiędzy 990 a 992 rokiem powstał dokument Dagome Iudex, opisujący granice państwa gnieźnieńskiego. Według większości historyków Śląsk nie znajdował się wtedy w jego obrębie. W roku 1000 syn Mieszka, Bolesław Chrobry, ustanowił - wspólnie z cesarzem - biskupstwo we Wrocławiu. Wynika z tego, że między rokiem 991 a 1000 Gniezno podporządkowało sobie Wrocław wraz z okolicą. Nie wiemy jednak, kto tego dokonał ani w jakich okolicznościach.

A żeby było mało, nie znamy też ówczesnych granic Śląska. Przypuszcza się, że obszar podlegający wrocławskiemu biskupstwu odpowiadał mniej więcej dzisiejszemu Dolnemu Śląskowi, ale nie ma co do tego pewności.

Nie wiemy również, jakim sposobem Wrocław znalazł się w granicach Polski. Wcześniej należał do księstwa czeskiego, lecz nie mamy poświadczenia, czy Piastowie zdobyli go siłą, czy może przyłączył się dobrowolnie. A jeśli doszło do wyprawy wojennej, pozostaje pytanie: co stało się z lokalną elitą? Czy została eksterminowana i wymieniona na możnych z Gniezna, czy też złożyła hołd nowemu władcy?

Święte Cesarstwo Rzymskie

Skaczemy teraz mniej więcej o 400 lat naprzód. Jesteśmy u progu nowożytności, w okresie znacznie lepiej udokumentowanym niż czasy rodzenia się państwa Polan. I właśnie wtedy trafia kosa na kamień, bo nie wiemy, czy Śląsk jako składowa Korony Czeskiej był częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Dlaczego? Już tłumaczę.

Dzisiejsze rozumienie państwowości nie jest tożsame z tym, jak wyglądało to w przeszłości. Dlatego trudno jednoznacznie ocenić, czy Śląsk należał do Cesarstwa, czy nie. Od roku 1356 król czeski stał się tzw. elektorem cesarskim, czyli jedną z siedmiu osób wybierających cesarza, a na początku nawet sam piastował ten urząd. Później, w 1526 roku, Habsburgowie zostali królami Czech, co sprawiło, że Korona Czeska, Cesarstwo, arcyksięstwo Austrii oraz pierdyliard innych księstewek i państw stanowych miały jednego władcę. Ale czy stanowiły jeden organizm polityczny? Nie do końca.

Owszem, Czechy brały udział w wyborze cesarza, ale sejm Rzeszy nie stanowił prawa obowiązującego na ich terytorium, a więc także na Śląsku. Nie istniało też żadne kolegium reprezentujące Śląsk. Wszyscy Ślązacy, którzy zasiadali w organach Rzeszy, robili to indywidualnie, a nie jako przedstawiciele swojego hajmatu. Dodatkowo ich czesko-śląskie tytuły szlacheckie musiały być potwierdzone (we współczesnym uproszczeniu) przez cesarza, by mogli się nimi posługiwać poza Czechami.

Prowadzi nas to do bardzo specyficznej sytuacji. Habsburgowie nie ułatwiali sprawy, bo najczęściej używali swojego najwyższego tytułu cesarskiego i urzędy cesarskie lokowali wszędzie tam, gdzie sprawowali władzę, także na Śląsku. Więc czy Śląsk był częścią Cesarstwa?

Odpowiedź zarówno przecząca, jak i potwierdzająca rozmija się z rzeczywistością. Sam skłaniam się (podobnie jak większość śląskoznawców związanych z Uniwersytetem Wrocławskim, od których zaczerpnąłem pogląd) ku temu, że Śląsk raczej nie był w Rzeszy niż był, choć i tak, żeby dojść do prawdy, trzeba dokładnie opisać kontekst każdej epoki. Ale tego, czego nie wiemy w całej tej historii, to jak ówcześni ludzie postrzegali swoje położenie. Czy naprawdę czuli się częścią Cesarstwa, czy jednak widzieli różnicę? Zachowane źródła niestety nie pozwalają wypowiadać się w imieniu wszystkich Ślązaków. Oczy elity nie patrzą na świat tak samo jak lud.

Granice Śląska do 1620 roku

Tym razem sprawa będzie krótsza, bo szerzej opisałem ją w osobnym artykule: Śląsk a Rzeczpospolita – co je łączyło, a raczej jak wiele je dzieliło w czasach Wazów i Jana Sobieskiego.

W skrócie jednak: do 1620 roku Śląsk i Rzeczpospolita nie miały między sobą dokładnie ustalonej granicy. Co rusz ktoś ścinał drzewa w nieswoim lesie, łowił nieswoje ryby z nieswojej rzeki, a gdy poborcy podatkowi pojawiali się w wiosce, słyszeli „ale przeca już sam ftoś boł”. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na typowy konflikt pogranicza, ale szybko okazywało się, że poselstwa czesko-śląskie wysyłane do Rzeczypospolitej domagały się nie tylko zaprzestania rajdów, lecz przede wszystkim unormowania granicy i ustalenia raz na zawsze, gdzie dokładnie przebiega.

Choć mapy w skali makro nie kłamią co do granic Śląska, to w skali mikro sprawa wyglądała inaczej. Wiele miejscowości leżących na pograniczu Śląska i Zagłębia (oraz Śląska i Wielkopolski) było ofiarą tej niepewności. Do tego stopnia, że polskiej szlachcie zdarzało się złupić, zgwałcić i spalić własne majątki, przekonanej, że są już w Czechach i nikt im nic nie zrobi.

Spis powszechny

Skaczemy do współczesności, bo nie ma co tak tylko grzebać w przeszłości. A jeśli chodzi o dzisiejszy Śląsk, to w zasadzie nie wiemy dwóch rzeczy, nad którymi warto się pochylić.

Wszyscy znamy wyniki spisu powszechnego: śląską identyfikację narodową zadeklarowały 596 224 osoby, w tym 236 588 jako identyfikację pierwszą, a 359 636 jako drugą. Ale co to właściwie znaczy? Gdy rozmawiamy o śląskości czy w ogóle o tożsamości, czy możemy w ogóle przyjąć, że istnieje jedna kategoria, którą przyjmuje się jak komunię w kościele? Te 596 224 osoby oznaczają przecież pięćset dziewięćdziesiąt sześć tysięcy dwieście dwadzieścia cztery różne śląskości. A co dopiero z ludźmi, którzy się nie spisali...

Śląsk jest regionem, w którym ludność autochtoniczna stanowi w najlepszym razie połowę mieszkańców. Ale to nie jest zero-jedynkowy podział na Ślązaków, Polaków czy Niemców. Tożsamości płynnie przechodzą między sobą, mieszają się i zmieniają w czasie. Patrząc na wyniki spisu, można powiedzieć, że prawie 600 tysięcy ludzi identyfikuje się w podobny sposób i myśli o sobie nawzajem jako o pewnej wspólnocie. Ale nie wiemy, co dla każdego z osobna znaczy narodowość śląska. A drugą rzeczą, której nie wiemy, jest:

Kondycja języka śląskiego

Jasne, można policzyć całą literaturę po śląsku, każdy event po śląsku, tabliczki w Kauflandach czy kolejne TikToki. Ale nie o to mi chodzi.

Wyobraźmy sobie trójkąt równoboczny. Każdy z jego wierzchołków to jeden z trzech języków: polski, niemiecki i literacki śląski. Wszystkie śląskie rozmowy, każda jedna myśl, wszystko co żywe – odbywa się gdzieś wewnątrz tego trójkąta. Nawet ludzie, którzy na co dzień mówią echt po śląsku, prędzej czy później skręcają którymś zdaniem w stronę polskiego albo niemieckiego. Nie wspominając już o stanie permanentnego wymieszania.

Śląski to język mniejszościowy i do tego bardzo pokrewny polskiemu. Jego prawdziwa kondycja wymyka się badaniom. Czasy „czystych” dialektów skończyły się, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniały. Nasza komunikacja od zawsze opierała się na mieszankach, na osobistych kreolach, które każdy tworzy na własny sposób i których używa w różnych sytuacjach. Nikt nie mówi jednym polskim i nikt nie godo w jednym śląskim. Pokrewieństwo między tymi językami, a do tego spora liczba germanizmów, to wręcz zaproszenie do spontanicznego mieszania wszystkich kodów naraz. I nie dzieje się to w dysharmonijnym jazgocie, wręcz przeciwnie. Język staje się polifoniczny.

Na Facebooku co środę pojawiają się wyniki ankiet prowadzonych przez profil Świetlana, na co dzień mapującego regionalizmy w Polsce, we wspomniane środy są poświęcone stricte śląskiemu. Zawsze wtedy ktoś w komentarzach się dziwi, że przecież nie godo po śląsku, a nagle wychodzi, że dobrze mu znana kapa to śląskie słowo. Albo że ostrzówka – czyli temperówka – nie jest po prostu śląskim słowem, tylko tarnogórsko-piekarskim, jeśli wierzyć ankietom.

Nie wiemy więc, jaka jest naprawdę kondycja śląskiego, bo mamy do czynienia z sytuacją, której nie da się w pełni zbadać. Można za to działać na rzecz jego ożywienia i popularyzacji. To jest możliwe, a w dodatku bardziej skuteczne niż rozwodzenie się nad stanem języka.

Nie wiemy wszystkiego o naszej przeszłości, a czasem nawet o tym, co wydaje się naszym fundamentem. Nasza niewiedza nieuświadomiona jest jak morze, a niewiedza uświadomiona - jak ocean. Natomiast wiedza świadoma i nieświadoma razem tworzą coś dużego i pięknego niczym Jezioro Goczałkowickie.

Gora sleza

Może Cię zainteresować:

Góra Ślęża: oto nasz Śląski Olimp. Historyczne zagadki, klimatyczna atmosfera i fantastyczne widoki ze szczytu

Autor: Tomasz Borówka

16/09/2023

Prezydent Karol Nawrocki

Może Cię zainteresować:

Prezydent zawetował ustawę o języku wilamowskim. Dlaczego? I co dalej z językiem śląskim?

Autor: Tomasz Borówka

16/10/2025

Huta Krolewska Sp z oo 1882 Fotopolska Eu 1

Może Cię zainteresować:

Co zawdzięczamy Prusom? Czy to państwo było dobre dla Śląska? Na te pytania odpowiada Roman Balczarek

Autor: Roman Balczarek

17/08/2025