Skarb z Czermna, Zeppelin-Staaken w Rudach Raciborskich, odkrycie w Wilczym Szańcu. „Czuję się spełniony” – mówi Artur Troncik, poszukiwacz skarbów

Pseudonim „Saper” dostał od rodziców – nie bez powodu. Został uhonorowany nagrodą „National Geographic Traveler”, ale od czasu znalezienia słynnego Skarbu z Czermna namierzył i wykopał sporo innych cennych rzeczy. Artur Troncik z Siemianowic Śląskich jest dziś jednym z najbardziej znanych poszukiwaczy skarbów w Polsce.

Facebook/ Artur Troncik
Artur Troncik

Najwyraźniej to było przeznaczenie. Kiedy miał 12 lat wrzucił do domowej toalety zapaloną petardę. Efekt był do przewidzenia. Zniszczona łazienka i nerwy rodziców, którzy nazwali swojego syna „Saperem”. I tak już zostało.

Jak legenda stała się rzeczywistością

Do ksywki szybko doszło zamiłowanie do poszukiwań staroci. – Właściwie trudno powiedzieć, od czego dokładnie to się zaczęło, ale poprzemysłowy teren Górnego Śląska sprzyjał znajdowaniu różnych rzeczy – wspomina Artur. – Zacząłem też jeździć na targi staroci do Bytomia. Najpierw z rodzicami, potem sam. Tam chłonąłem także przeróżne historie. Jedną z pierwszych legend, którą usłyszałem, była opowieść o katastrofie samolotu, gdzieś w Rudach Raciborskich. Mówiono, że zanim samolot spadł, zrzucano z niego złote monety. Brzmiało jak bajka.

Wiele lat później legenda usłyszana na targu staroci stała się prawdziwą historią, w odkryciu której swój udział, a jakże, miał Artur Troncik. W 2020 roku pasjonaci ze Śląskiej Grupy Eksploracyjnej, w lasach koło Rud Raciborskich, odnaleźli miejsce katastrofy samolotu Zeppelin-Staaken R.XIV o numerze bocznym R-71. Ten ogromny samolot, transportowiec przerobiony z bombowca, w 1919 roku wykonywał tajną misję lecąc z Niemiec na Ukrainę. Samolot należał do Niemieckiego Towarzystwa Transportowego i był wydzierżawiony przez rząd Ukraińskiej Republiki Ludowej w Kijowie.

4 sierpnia, z nieznanych powodów, Zeppelin-Staaken spadł na ziemię. Była to pierwsza katastrofa lotnicza na Górnym Śląsku. Dziś wiadomo, że samolotem, oprócz niemieckiej załogi, leciało dwóch Ukraińców, wśród nich Dmitro Witowski, żołnierz i polityk. Samolot przewoził złote i srebrne monety, a także skrzynie banknotów.

Nie wiadomo, jaka była przyczyna katastrofy, ale rzeczywiście – zanim samolot się rozbił wyrzucano z niego wszystko, także pieniądze – opowiada Artur. – Dzięki poszukiwaniom znaleźliśmy tabliczki znamionowe tego samolotu.

A czołgu, jak nie było, tak nie ma

W 2010 roku Artur Troncik, wraz z Arturem Garbasem z Muzeum Miejskiego w Siemianowicach Śląskich, przeszukiwał w swoim mieście okolice ulicy Waryńskiego. Za czasów Laurahütte był tam staw, który został zasypany dopiero w latach 70. XX wieku. Według różnych przekazów w tym stawie mógł utonąć niemiecki czołg, działo samobieżne, bądź transporter opancerzony. „Saper” już wówczas korzystał z zaawansowanego sprzętu do wykrywania metali – jeden z detektorów sprowadził ze Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie tamte poszukiwania nie zakończyły się sukcesem, na dodatek siemianowicki poszukiwacz skarbów innego czołgu przez kolejne lata jeszcze nie znalazł. Ale…

Stał się specjalistą od detektorów i pomaga znajomemu w produkcji tego typu sprzętu. – Kiedyś, wspólnie, stworzyliśmy detektor i tak to się zaczęło. Teraz staram się przekazać całą swoją wiedzę, aby polski producent tworzył i udoskonalał swój sprzęt – podkreśla.

Skarb z Czermna. I nie tylko

W 2011 roku „Saper” brał udział w wykopaliskach prowadzonych w województwie lubelskim, w Czermnie. Został zaproszony przez prof. Andrzeja Kokowskiego, archeologa z Uniwersytetu Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie. Artur pomógł znaleźć prawdziwy skarb, drogocenną biżuterię – między innymi pierścienie, naramienniki, bransolety i wisiory, które zostały wykonane ze srebra wysokiej próby. Część biżuterii była złocona. Ubezpieczyciel wycenił wówczas znalezisko na ponad 2 miliony euro, a odkrycie przyniosło prestiżową nagrodę „National Geographic Traveler”.

Tak, to było miłe, ale od tego czasu znalazłem sporo innych, fajnych rzeczy – zaznacza „Saper”. Przykłady? Proszę bardzo. Ostatnio na Dolnym Śląsku Artur Troncik wykopał dwa depozyty – pierwszym okazały się suknie ślubne, drugim zaś garnek pełen srebrnej zastawy. Wcześniej, w Wilczym Szańcu, odkrył głaz, który wskazywał miejsce baraku żołnierzy 1. Kompanii Batalionu Ochrony Hitlera. Odkrycie wywołało duże poruszenie w środowisku.

Troncik od lat współpracuje z wieloma instytucjami, także państwowymi – prowadzi własną firmę, zajmując się poszukiwaniami na zlecenie. Na przykład archeologów. Wielu z nich zaprasza go do własnych poszukiwań. – To wszystko odbywa się na zasadzie wzajemnego zaufania – podkreśla Artur. Bo nie zawsze było to takie proste. I nie jest do dzisiaj.

Potrzebne odpowiednie prawo

W 2011 roku Artur Troncik zebrał znalezione i kupione przez lata przedmioty (między innymi fragmenty uzbrojenia) i przekazał je Muzeum Górnośląskiemu w Bytomiu. Skończyło się wszczęciem postępowania w sprawie nielegalnego wydobycia tych przedmiotów ze stanowisk archeologicznych. Policja umorzyła postępowanie, ale… – Sprawa jeszcze się ciągnie w sądzie, bo chcę ją doprowadzić do końca – zaznacza „Saper”.

I stara się, wraz z innymi, walczyć o prawne regulacje działalności takich poszukiwaczy skarbów jak on. Powstał już między innymi Polski Związek Eksploratorów. To „federacja organizacji pozarządowych oraz osób niezrzeszonych, skupiająca pasjonatów i badaczy historii w praktyce”. Jej celem jest unormowanie sytuacji prawnej eksploratorów w Polsce.

Spełniony poszukiwacz skarbów

Kiedyś starał się dostać na studia (kierunek konserwacja zabytków), ostatecznie jednak z zawodu jest kucharzem. Ale robi to, co zawsze chciał – poszukuje i odkrywa skarby. Nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Szukał w Macedonii i Ukrainie, głównie monet. Jak mówi o sobie, jest po prostu poszukiwaczem skarbów. – Używam nie tylko sprzętu, detektorów, ale także swojej wiedzy, intuicji – podkreślał w jednym z filmów na swoim youtubowym kanale „Underground Passion”.

Artur Troncik. Fot. Facebook/Śląska Grupa Eksploracyjna

Teraz często nie wie, gdzie będzie pracował następnego dnia. Telefon się urywa, a potem jedzie w teren. Czy szuka swojego „Świętego Graala”? – Raczej nie, czuję się spełniony. Robię to, co zawsze chciałem robić. To, czego bym chciał, to zmiana prawa tak, aby wielu ludzi, którzy dokonują spektakularnych odkryć nie miało z tego powodu problemów – zaznacza.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon