Spółki ciepłownicze dziś walczą o węgiel, jutro podniosą rachunki za ciepło

Rosnące ceny węgla i gazu sprawiają, że ciepłownikom, ale też burmistrzom i prezydentom miast strach zagląda w oczy. Obawiają się, że na nich skupi się złość mieszkańców za drastyczne podwyżki cen ciepła, a nie jest wcale pewne, że tego ciepła wystarczy, aby zagrzać mieszkania. Można usłyszeć, że spalać trzeba będzie wszystko, co da się spalić bez oglądania się na emisje. Prezydenci z innych stron Polski wydzwaniają do kolegów na Śląsku prosząc o pomoc w „załatwieniu” węgla.

Byt kopalnia bobrek wagony

Prezydenci walczą o wagon miału. Proszą o pomoc kolegów z „miast kopalnianych”

Od początku roku 2021 do kwietnia roku bieżącego ceny gazu wzrosły 414 proc., a węgla o 374 proc. Uprawnienia do emisji CO2 w tym samym czasie podrożały o 162 proc. Takie dane podczas środowego (8 czerwca) spotkania samorządowców oraz ciepłowników przekazał Jacek Szymczak, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie. Organizujący spotkanie Związek Miast Polskich przedstawił z kolei wyniki przeprowadzonej wśród swoich członków ankiety dotyczącej cen w ogłaszanych przez miasta przetargach na dostawę prądu, a także paliw dla sektora ciepłowniczego.

Wyniki mogą zwalić z nóg. Cena gazu (2021 w stosunku do 2022) rośnie najczęściej o kilkaset procent, ale rekordziści (Wałbrzych, Bydgoszcz) notują stawki na poziomie ponad 900 proc. tego, co płacili dotychczas. Zaledwie kilka miast zgłosiło wzrost ceny gazu mniejszy niż o 100 proc. Cena węgla rośnie prawie zawsze o kilkaset procent (przy czym jak w toku dyskusji wyznał Andrzej Porawski, dyrektor biura ZMP „miasta kopalniane” mają niższą cenę węgla niż inne ośrodki).

- Jeszcze rok, dwa lata temu za miał węglowy płaciliśmy 270-300 zł za tonę, wczoraj na aukcjach kosztował 1400 zł, a ten z kopalni Staszic 1600 zł – potwierdził Jarosław Górczyński, prezydent Ostrowca Świętokrzyskiego.

- Najgorsze jest to, że tego węgla nie ma – dodał.

- Ja dzisiaj po znajomości dzwonię do prezydentów miast kopalnianych i proszę o to, żeby mi pomogli zorganizować 1000- 2000 ton węgla, aby mieszkańcy mogli mieć ciepło w kaloryferach – wtórował mu prezydent Ełku, Tomasz Andrukiewicz.

- Sami siebie staramy się prześcignąć kto gdzie i jaki wagon miału węglowego dorwie – tak z kolei aktualne realia opisywał Wojciech Folejewski, prezes OPEC Gdynia.

Grożą nam zimne kaloryfery? Trzeba spalać wszystko, co tylko da się spalić

Brzmi znajomo? A owszem. Bo zakłady ciepłownicze i samorządy po wprowadzeniu embarga na rosyjski węgiel mają dokładnie ten sam problem, co właściciele prywatnych domów – kłopot z dostępnością paliwa i jego wysoką cenę. I ból głowy o to, czy i za jakie pieniądze uda się zgromadzić opał przed zimą. Na dokładkę mają jeszcze jeden kłopot, ponieważ to oni w wielu przypadkach będą musieli przekazać mieszkańcom korzystającym z ciepła systemowego wieści o wyższych rachunkach za ciepłe kaloryfery i zebrać całą wściekłość za te podwyżki. O ile wspomniane kaloryfery faktycznie będą ciepłe, bo przedstawiciele branży wcale nie są tego tacy pewni.

- To nie jest straszenie. Trzeba znaleźć narzędzie, które pozwoli na racjonalizację zużycia węgla w najbliższych miesiącach – stwierdził Jacek Szymczak, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie apelując o pilną nowelizację rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie ograniczeń w dostawach ciepła pod kątem kolejności ograniczania dostaw dla różnych kategorii podmiotów. Przekonywał ponadto, by zawiesić obowiązywanie standardów emisyjnych dla źródeł.

- Ponieważ będziemy musieli spalać wszystko, co tylko da się w kotłach spalić. Ani siarka, ani zawartość popiołu, ani kaloryczność nie będzie tak istotna – stwierdził Szymczak, co chyba najlepiej pokazuje, jak branża ocenia perspektywy na najbliższe miesiące.

W to, że obiecywane przez rząd miliony ton węgla z innych stron świata (niedawno minister Anna Moskwa mówiła o zabezpieczonych 8 mln ton, co sprawia, że Polska jest "po bezpiecznej stronie") zdołają na czas uzupełnić lukę po rosyjskim węglu prezes Izby nie wierzy. Jak argumentował w Europie pojawiło się dodatkowe zapotrzebowanie na 50 mln ton węgla i dziś trwa na rynkach światowych zacięta walka o surowiec z Kolumbii, frachty dawno są zarezerwowane, zdolności przeładunkowe polskich portów ograniczone, a do tego dostarczony do portów węgiel trzeba jeszcze rozładować i dowieźć do odbiorców końcowych. Poza tym do rozpoczęcia sezonu grzewczego zostało raptem kilka miesięcy.

- Będą braki. Zrobiliśmy analizę odnośnie luki węglowej w ciepłowniach i wyszło nam, że będzie brakowało ok. 2 mln ton w tym roku – ocenił Szymczak.

Banki nie chcą kredytować ciepłowników. Przez węgiel

Cała ta sytuacja może okazać się dla wielu przedsiębiorstw ciepłowniczych prawdziwym „gwoździem do trumny”, o czym zresztą już we wtorek ostrzegali związkowcy z Regionalnej Sekcji Ciepłownictwa NSZZ „Solidarność” w Katowicach. Jak można było usłyszeć w trakcie spotkania ciepłowników i samorządowców w wielu przedsiębiorstwach zarządzający mieli w ostatnim czasie dylemat - albo zapłacić za miał węglowy, albo kupić certyfikaty za emisję CO2.

Teraz właściciele tych spółek będą mieli ogromny problem z tym jak pokryć te straty, gdyż banki nie chcą udzielać kredytów spółkom ciepłowniczym wykorzystujących paliwa kopalne. Stąd też Izba apeluje, by całe 100 proc. (a nie 40 proc.) przychodów ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 zaczęło trafić na transformację energetyki, a państwo uruchomiło dla spółek ciepłowniczych narzędzia wsparcia publicznego na gwarancje kredytowe dla zakupu paliwa i uprawnień.

- To pomoc publiczna, ale w sytuacji kiedy cała UE weryfikuje teraz pojęcie bezpieczeństwa energetycznego notyfikacja takiej pomocy przebiegnie bardzo szybko. Z punktu widzenia środków publicznych to bardzo efektywna pomoc, gdyż obarczona stosunkowo małym ryzykiem, bo my to ciepło sprzedamy, więc nie będzie potrzeby sięgać po te gwarancje kredytowe – zapewniał prezes Szymczak.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon