Wojna w Ukrainie przypomina Tragedię Górnośląską. Nic w zachowaniu rosyjskiego wojska się nie zmieniło

Minął rok od brutalnej agresji Rosji na Ukrainę. Relacje zza wschodniej granicy, które przez ten czas oglądaliśmy, przypominają wydarzenie z 1945 roku na Górnym Śląsku. - Przez ponad 70 lat nic w zachowaniu rosyjskiego wojska się nie zmieniło – mówi Leszek Jodliński. To historyk, który przetłumaczył i wydał „Dziennik księdza Franza Pawlara”, który relacjonuje Tragedię Górnośląską w Pławniowicach.

Patryk Osadnik
Leszek Jodliński

Od pierwszego wydania „Dziennika księdza Franza Pawlara” minęło już parę lat, ale książka nadal budzi zainteresowanie i emocje. Dowodem tego jest spotkanie, które w czwartek, 23 lutego, odbyło się Bytomiu.
To już siedem lat dokładnie, więc naprawdę dużo. Wcześniej fragmenty „Dziennika” były prezentowane na moim blogu, więc można powiedzieć, że niemal dekadę jest obecny w świadomości Górnoślązaków, ale nie tylko wśród nich. Ukazało się już czwarte wydanie, tym razem dwujęzyczne, po polsku i niemiecku. Odbiór „Dziennika” jest bardzo emocjonalny, szczególnie na Górnym Śląsku, we wsiach i miasteczkach, bo ksiądz Pawlar pisze o takiej sporej górnośląskiej wsi, jaką były wtedy i pozostają dzisiaj Pławniowice. Książka trafiła też do czytelników w całym kraju, ale też z zagranicy oczywiście, głównie dla Niemiec.

Skąd to zainteresowanie poza Górnym Śląskiem?
W „Dzienniku” jest wiele komentarzy, przypisów, dodatkowych informacji, które są dopełnieniem tego o czym pisze ksiądz Pawlar. Udało nam się – moim zdaniem – uczynić tę książkę atrakcyjną także dla ludzi spoza Górnego Śląska. Niesie w sobie treści bardzo uniwersalne, o których pięknie pisze prof. Ewa Chojecka (co znalazło się na okładce książki), że jest to przekaz daleki od propagandowego, czarno-białego i schematycznego. Pokazuje coś, co dzisiaj nam uświadamia sytuacja w Ukrainie, że wojna to ogromne zło, cywilizacyjne zło, które rani wszystkich, rani także tych, którzy nie są na froncie, którzy nie walczą z bronią w ręku, ale są w domach i doświadczają zła.

Cały czas spotyka się pan z czytelnikami „Dziennika”. Jakie to spotkania?
Cały czas mam w pamięci moment narodzin tego tekstu publicznie, kiedy on trafiał chociażby do Pławniowic, czyli do miejsca, o którym jest ta historia. Trafiał do wiosek wokół: Nieborowic czy do Raciborza. Do miejsc, o których wprost pisze się w książce. Reakcje bardzo emocjonalne. Ludzie na spotkaniach mówili, że to jest książka o nich samych. Dała im opowieść o ich losach w 1945 roku i to na papierze.

To dla nich ważne, że na papierze?
Mówili podczas tych spotkań, że to co jest zapisane i wydane będzie trwało i nie zaginie. Podkreślali, że będą mogli tę pamięć przekazywać, bo wcześniej różnie bywało. Czasem tym starszym ludziom nie dowierzano w opowieści o tym co się działo 1945 roku. Te opowieści były czasem przerażające i zarazem nieprawdopodobne, że wzbudzały w młodym pokoleniu wątpliwości czy to się naprawdę zdarzyło.

A spotkania w miastach, takich jak to w Bytomiu?
Dla czytelników z dużych miast „Dziennik” to w jakimś sensie odkrywanie trochę innego oblicza Tragedii Górnośląskiej. Z dwóch powodów. Pierwszy dotyczy każdego spotkania - to jest opowieść, w której nie ma postaci czarno-białych. Każdego to zło w jakimś stopniu dotyka, on na to zło reaguje. To jest rozumienie, że ta tragedia to także zdarzenia, które niekoniecznie przenoszą chwałę tym, którzy brali w niej udział i nie zawsze biegunowo mówią, kto był oprawcą, a kto był ofiarą, Choć oczywiście, co do istoty to jest jasne. Jednak fakt pojawienia się tych, którzy przynieśli zło, którzy byli sprawcami tego zła i cierpienia, czasami powodowało, że także ci, których to dotyczyło, zachowali się nie do końca idealnie. W jakimś sensie okazywali, że ważniejsze jest przeżyć albo coś zjeść, uratować swój dobytek, niż może być lojalnym wobec sąsiada. To są trudne prawdy i to jest ich odkrywanie. To zresztą historycy w Pawlarze bardzo doceniają.

A ten drugi powód?
To jest taki element trochę poznawczy. To spojrzenie z innej perspektywy. Ci, którzy znają opowieści o tym, co się działo w Miechowicach czy w innych miastach nie do końca mają świadomość tego czym rok 1945 był w takich osadach, jak Pławniowice. Gdzie wszyscy się znają i wtedy traci się anonimowość i te zdarzenia są trochę inne. Ksiądz Pawlar opisuje chociażby fakt rabowania pałacu nie tylko przez sowietów, nie tylko przez robotników przemysłowych, ale także przez mieszkańców wsi.

Czyli oni także byli sprawcami?
Nie, nie byli sprawcami. Dziennik księdza Pawlara pokazuje, że ta tragedia dotykała także tych, którzy byli ofiarami, ale czasem czynili ofiarami swoich sąsiadów, albo się niegodnie zachowywali. To nie było zawsze wyrządzenie krzywdy sąsiadowi, ale czasem pójście do pałacu i wyniesienie wszystkiego, co będzie pod ręką. Jak gorzko zauważa w swoim dzienniku ksiądz Pawlar, bez względu na to, czy ów mebel zmieści się komuś do domu. Więc raczej to opowieść o tym, że Tragedia Górnośląska pozostała trochę także w ludziach przez fakt tego, że raz skrzywdzeni, trochę krzywdzą siebie przede wszystkim, krzywdzą czasami też swoich najbliższych, właśnie tego symbolicznego sąsiada, ale nie przestają być w jakimś sensie ofiarą, bo to pozostaje pamięci zbiorowej.

Dla mieszańców Pławniowic dziennik księdza Pawlara mógł być więc nieco „niewygodny”.
Zanim podjąłem decyzję o jego wydaniu to chciałem mieć zgodę mieszkańców Pławniowic, no to, że o tym trudnym czasie opowiemy. O ich krzywdzeniu i krzywdzeniu siebie nawzajem. Wiedziałem jak trudna to jest materia i wtedy usłyszałem: Chcemy, żeby to zostało wydane, bo to jest opowieść o nas samych, ale także o 1945 roku na Górnym Śląsku i chcemy, żeby inni wiedzieli, jak było nie tylko w Pławniowicach. To jest bardzo budujące.

Dziennik księdza Franza Pawlara
Dziennik księdza Franza Pawlara

Ten dziennik przeleżał 70 lat. Jak do tego doszło, że został odnaleziony i wydany?
Otrzymałem go od zaprzyjaźnionego księgarza z Gliwic. Była to skserowana wersja (dziś wiem na pewno, że z oryginału). Ten księgarz powiedział, że to jest niezwykły tekst. Ja Byłem wtedy dyrektorem muzeum w Gliwicach, a że wydawaliśmy sporo książek, stwierdził, że może to też warto wydać. Różne zajęcia sprawiły jednak, że odłożyłem to na bok.

Czekał kolejne lata?
Zacząłem go tłumaczyć w styczniu 2015 roku, gdy po zwolnieniu z Muzeum Śląskiego losy rzuciły mnie do Opawy i postanowiłem powrócić do Dziennika. Mniej więcej w tym czasie, gdy 70 lat wcześniej, zaczyna się opowieść księdza Pawlara. Dzień po dniu, tak jak to jest w dzienniku, publikowałem go na swoim blogu „Jodłowanie”. Bardzo szybko okazało się, że czytelników nie jest kilkadziesiąt czy kilkaset , a kilka tysięcy. Gdy raz czy dwa zdarzyło się, że danego dnia nie przetłumaczyłem kolejnego dnia z dziennika Pawlara, to otrzymałem komentarze i maile od czytelników z dużą pretensją. Pytali co się stało, że nie ma tych dni, o co chodzi? Że nie wolno takich rzeczy robić, bo oni zaczęli czytać i czekają na dalszy ciąg. Znaczy nie wolno takich rzeczy nam robić, zaczęliśmy czytać i tak dalej.

To jak z dobrym serialem.
Tak, ale naprawdę tak było. Zrozumiałem, że to zaczyna być też poważna sprawa i spora odpowiedzialność. Ten tekst zresztą tak we mnie narastał i już nie pozwoliłem sobie na to, żeby odpuścić. Zresztą jak spotkałem się z mieszkańcami Pławniowic, to dowiedziałem się, że dziennik Pawlara odegrał chyba fundamentalną rolę w propagowaniu kompetencji internetowych wśród pokolenia 70+. Starzykowie przychodzili do swoich wnuków i mówili nauczcie mnie, jak się wchodzi na tego bloga, żebym ja mogła, czy mógł ten dziennik czytać. No i jesienią 2015 roku książka została wydana.

Wspomniał pan, że otrzymał ksero dziennika księdza Pawlara, ale do oryginału pan dotarł.
Tak, oryginał istnieje w dwóch egzemplarzach. Jeden jest w Berlinie, a drugi w rękach Franciszka Korczoka, krewnego księdza Pawlara, który przekazał mi prawa do przetłumaczenia i wydania dziennika. Także do tej wersji niemieckiej, która została teraz wydana łącznie z polską w 2021 roku.

Mija rok od rosyjskiej agresji na Ukrainę. Czy przez ten rok, gdy oglądał pan relacje z Ukrainy, to miał pan przed oczami ten dziennik księdza Pawlara?
Oczywiście tak. Gdy czytałem na ostatnim spotkaniu jeden z fragmentów tego dziennika, to z sali padł komentarz, że właściwie nic się nie zmieniło. Ten fragment akurat dotyczył barbarzyństwa Rosjan dokonywanego na ludziach, ale także na miejscach, do których przybywają. Gdzie niszczą i grabią często bezmyślnie, czego Pławniowice są przykładem. W sposób, którego nie da się nawet wytłumaczyć przez okropieństwa wojny. Te analogie są niestety oczywiste. Na licznych spotkaniach w ciągu ostatniego roku, czytelnicy podkreślali, że to co się dzisiaj dzieje w Ukrainie jest w jakimś sensie odbiciem świata przedstawionego u księdza Pawlara. Co jest przerażające przez ponad 70 lat nic w zachowaniu rosyjskiego wojska się nie zmieniło. Jest to śmierć i okrucieństwo. Ten obraz – poza scenografią zdarzeń, bo minęło 70 lat – niczym się nie różni.

Ks. Franz Pawlar, "Dziennik księdza Franza Pawlara. Górny Śląsk w 1945 roku. Opis pewnego czasu. Das Tagebuch des Pfarrers Franz Pawlar." (Tłumaczenie i komentarz: Leszek Jodliński/Opracowanie niemieckiego wydania: Leszek Jodliński, redakcja: Raphael Pilot), Kraków 2021 (I wydanie, dwujęzyczne)
Obóz Zgoda05

Może Cię zainteresować:

Masakra w Buczy jak Tragedia Górnośląska. Dlaczego ta narracja tak rzadko się przebija?

Autor: Arkadiusz Nauka

05/04/2022

Brama byłego obozu Zgoda Eintrachthutte

Może Cię zainteresować:

Dariusz Zalega: Pamięć o Tragedii Górnośląskiej to też przestroga przed tym, do czego prowadzi nacjonalizm

Autor: Dariusz Zalega

27/01/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon