Rysunki Gwidona Miklaszewskiego znane są całym pokoleniom śląskich (i nie tylko) czytelników. Szczególnie tym związanym z Dziennikiem Zachodniem, którego piątkowe wydania od dekad kończyły się (i nadal kończą) satyrycznymi obrazkami kultowego „Miklasza” (warto wiedzieć, że jego rysunków nie drukował wyłącznie DZ, a ukazywały się również na łamach np. Trybuny Robotniczej, Więzi, Panoramy Śląskiej czy też warszawskiego Expressu Wieczornego). Socjologiczny humor Miklaszewskiego – lekki, trafny, uniwersalny – przetrwał próbę czasu. Choć autor nie żyje już od ponad ćwierć wieku, jego rysunki wciąż bawią i nadal są publikowane, z rzadka tylko podlegając subtelnemu, uwspółcześniającemu retuszowi.
W służbie stalinowskiej propagandy
Ale Miklaszewski to nie tylko mistrz codziennej, socjologicznej satyry. Genialny „Miklasz” miał też w dorobku takie rysunki, o których wolałby zapomnieć. Takie prace, które dziś budzić mogą zdziwienie, konsternację, a czasem wręcz niesmak. I nie miałby też zapewne nikomu za złe, gdyby wszyscy o nich zapomnieli (co zresztą w zasadzie nastąpiło). Gdyż w odróżnieniu od humoresek z ostatniej strony DZ, satyryczna twórczość Miklaszewskiego końca lat 40. i wczesnych lat 50. ubiegłego wieku źle się zestarzała. Był to czas, gdy talent – co większy, tym chętniej – bywał zaprzęgany do rydwanu stalinowskiej propagandy. Podobny los stał się udziałem wielu popularnych i utalentowanych śląskich dziennikarzy, nawet tych z przedwojennej jeszcze szkoły – przykładem Bolesław Surówka czy Kilian Bytomski. Niektórzy czynili to z przekonania, niejeden godził się ze strachu. Wszak nieposłusznym czy dystansującym się od władzy ludowej (o jej opornych już nie wspominając) groziło coś dalece bardziej złowrogiego niż tylko utrata pracy. A zapewne najliczniejsi – bo takie jest życie – byli tacy, którzy po prostu z wygody, konformizmu i dla świętego spokoju robili, co od nich wymagano. Na co dzień oddawali piórem czy ołówkiem co cesarskie, prawdziwymi poglądami dzieląc się wyłącznie w gronie zaufanych przyjaciół i bliskich. Jakkolwiek było w przypadku Miklaszewskiego, nie stanowił on wyjątku. Dlatego plonem tego okresu jego twórczości są nie tylko rysunki z gatunku satyry obyczajowej. Ma bowiem na koncie szereg grafik o politycznej treści. Kogo i co wyśmiewał? Chociażby Eisenhowera czy Adenauera, Głos Ameryki, kułaków, albo też tę beznadziejną amerykańską kulturę, z jazzem włącznie.
Rysunki Gwidona Miklaszewskiego o WPKiW
Na nasze szczęście „Miklasz” uprawiał nie tylko czarną propagandę „złego” Zachodu, piętnując imperialistów, odwetowców i reakcję. Gdyż – co przecież propagandę cechowało zawsze – również i w epoce stalinowskiej funkcjonowała propaganda pozytywna. W związku z tym Miklaszewski tworzył też wizje pozytywne, utopijne, pełne światła i entuzjazmu. A oczkiem w głowie propagandy w służbie komunistycznych włodarzy Górnego Śląska tamtych czasów był rodzący się Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku. Tak oto Gwidon Miklaszewski stworzył prawdziwą perełkę – serię rysunków poświęconych WPKiW (temu budowanemu i temu, jaki miał zaistnieć już niebawem). Zilustrowały one artykuł „Spojrzenie w przyszłość”, który z tekstem Jana Rakoczego i grafikami Gwidona Miklaszewskiego ukazał się 8 listopada 1953 roku na łamach Życia i Świata, cotygodniowego dodatku Dziennika Zachodniego. Autorzy stworzyli wizję Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku jako futurystycznego miejsca pełnego nowoczesnej techniki, zieleni, porządku i radości. Rakoczy do swojego tekstu wprowadził nawet dyskretnie postać Jerzego Ziętka (bo kogóż by innego), którego, inteligentnie powołując się na prozę Gustawa Morcinka, sportretował... z kotem:
„...oto przyjeżdża jakaś komisja. W komisji ci sami ludzie, którzy się uwzięli wybudować Park. Myślałby ktoś, że to postacie uduchowione, które zstąpiły z oleodruków, przedstawiających przeróżnych wzniosłych świętych... Nic z tego! Zwykli ludzie! Z teczkami, czasem szpakowaci, czasem brzuchaci, czasem podobni do poczciwych wujaszków. Między nimi taki o tubalnym głosie, o tęgim brzuchu. Gdy usiadł w fotelu, w nowej restauracji, wylazł mu na kolana czarny kot – Maciek i ku niesłychanej radości zebranych „depce kapustę“ na jego brzuchu i mruczy ogromnie zadowolony. A tamten z tubalnym głosem śmieje się...
Perełka, prawda? Ale ten artykuł to przede wszystkim (nawet dziś, po upływie tylu lat!) prawdziwa uczta dla oczu i bez mała kwintesencja tego, co w humorze „Miklasza” było i jest najlepsze. Tym bardziej, że taki subtelny przecież materiał powstał w epoce, w której nawet marzenia o lepszym świecie zazwyczaj rysowano grubą kreską.
W naszej galerii prezentujemy przykłady rysunków Gwidona Miklaszewskiego z lat 50., znajdujące się w zasobach Śląskiej Biblioteki Cyfrowej.
Może Cię zainteresować:

