W drugiej połowie XIX wieku Paryż był dla wielu stolicą świata – nie tylko kultury, lecz także nowoczesności, eksperymentu i rozmachu cywilizacyjnego. W epoce II Cesarstwa, a później w czasie belle époque, miasto to wyznaczało rytm europejskiej wyobraźni, rozumu i zmysłów. Literaci, wynalazcy, malarze, architekci i rzeźbiarze spotykali się w kawiarni, na wystawie albo w salonie – by rozmawiać o świetle, ideach i rewolucji estetycznej, która nie zawsze była rewolucją społeczną.
Tamten Paryż tętnił życiem – od bulwaru Haussmanna po kabaret w dzielnicy Montmartre. Powstawały tu pierwsze sieci kanalizacyjne i linie metra, ale też witraże, które nie służyły Bogu, lecz gustowi. Mówiło się, że to miasto zapachów, dźwięków i flirtów – pełne artystycznego wykwintu, ale i głośnych, nieraz skandalicznych romansów, które rozgrywały się w salonach, w lożach opery albo w Lasku Bulońskim, a potem śledzono je pilnie na kartach gazet i wymieniając miejskie plotki przy kawie czy kieliszku Château Margaux – czerwonego wina, które już wtedy uchodziło za synonim wyrafinowania i luksusu. To był Paryż Blanki de Païvy, Guido Henckla von Donnersmarcka i Alberta-Ernesta Carriera-Belleuse'a.
Blanka de Païva. Z bruku Paryża po królową salonów
Urodzona 7 maja 1819 roku w Moskwie jako Esther Pauline Blanche Lachmann, córka polsko-żydowskich emigrantów, Blanka od początku balansowała między tożsamościami. W młodości przybrała imię Thérèse, później, już jako markiza, stała się znana światu jako La Païva, by na koniec zostać Blanką. Jej biografia to opowieść o awansie społecznym, który dokonał się nie przez dziedziczenie, lecz przez inteligencję, urok i bezkompromisową wolę życia na własnych zasadach.
Po nieudanym małżeństwie z krawcem Antoine’em Villoingiem, Blanka przeniosła się do Paryża, który okazał się dla niej nie tylko ucieczką, lecz także początkiem emancypacji. Nowy rozdział życia rozpoczęła w paryskich slumsach, lecz jej przeznaczeniem nie był ani rynsztok, ani ulica – a salony. I to niekoniecznie w fachu modystki. Podbiła je jako muza i kochanka artystów. Jej związek z pianistą Henrim Herzem otworzył jej drzwi do świata kultury wysokiej. Wkrótce jej salon odwiedzali Wagner, Gautier, von Bülow, Flaubert, czy Delacroix. Oraz Emil Zola, dla którego stała się pierwowzorem Nany ze słynnej powieści. Ponoć ona też zainspirowała postać Mimi w „Cyganerii” Giacomo Pucciniego.. Obie te bohaterki łączyły zmysłowość z tragiczną głębią.
Kolejne rozdziały życia Blanki to romans z lordem Edwardem Stanleyem w Londynie, powrót do Paryża z majątkiem i zakup rezydencji przy placu Saint-Georges, a następnie małżeństwo z portugalskim markizem Albino Francesco de Païva-Araujo. To właśnie od niego przejęła nazwisko, które uczyniła legendą. Choć związek z arystokratą rozpadł się szybko, tytuł i pozycja społeczna pozostały. A wkrótce miały zostać wzmocnione przez spotkanie z Guido Hencklem von Donnersmarckiem, śląskim magnatem, który zakochał się w niej bez reszty.
Wielka miłość śląskiego magnata
Guido Henckel von Donnersmarck był jednym z najbogatszych przemysłowców XIX-wiecznej Europy – właścicielem kopalń, hut i rozległych majątków na Górnym Śląsku. Urodzony w 1830 roku, już od młodości uchodził za geniusza finansów, a jego nazwisko budziło respekt w Berlinie, Wiedniu i Paryżu. Wysoki, przystojny, z ambicjami politycznymi – był ulubieńcem salonów, ale też człowiekiem chłodnym i pragmatycznym. Do czasu.
Około 1854 roku, w paryskiej operze – choć niektórzy twierdzą, że było to w Monte Carlo lub Londynie – Guido spotkał Blankę de Païva, kobietę, która już wtedy była legendą półświatka i salonów. Starsza od niego o ponad dekadę, otoczona aurą skandalu i luksusu, miała w sobie coś, co rozbroiło jego racjonalność. Nie była tylko piękna – była świadoma swojej siły, inteligentna i nieprzewidywalna.
Ich relacja zaczęła się od fascynacji, ale szybko przerodziła się w głęboki związek, który trwał przez lata, zanim mógł zostać sformalizowany. Blanka wciąż była żoną portugalskiego markiza, a Guido – choć zakochany – musiał czekać. Czekał cierpliwie, hojnie obdarowując ją rezydencjami, podróżami i obecnością. Nie był kolejnym adoratorem, był partnerem widzącym w niej nie tylko kobietę, ale też sojuszniczkę.
Ich związek był kontrowersyjny: ona – kurtyzana z przeszłością, on – arystokrata z przyszłością. Może właśnie ta mieszanka sprawiła, że ich relacja była tak silna. W 1871 roku, po unieważnieniu poprzedniego małżeństwa Blanki, wzięli ślub. Guido nie przejmował się opinią rodziny ani skandalami – wybrał ją, bo widział w niej kogoś więcej niż tylko to, co widzieli inni.
W 1876 roku wzięli ślub. Wcześniej już, w roku 1869, Guido rozpocznie w Świerklańcu budowę rezydencji dla ukochanej.
Francja-elegancja, z Paryża do Świerklańca
W okresie pełnym blasku i skandali w Paryżu, gdy markiza Blanka de Païva i hrabia Guido Henckel von Donnersmarck gościli w salonach II Cesarstwa, ich codzienność ubiegała w dwóch rezydencjach. Stanowiących niejako scenografię ich romansu. Pierwszą z nich był pałac w Jouars-Pontchartrain – urokliwa posiadłość poza miastem, podarowana Blance przez Guida w 1857 roku. Tam, w cieniu starych drzew i na słonecznych tarasach, odnajdowali spokój daleko od paryskiego zgiełku. Drugą była wspaniała rezydencja przy Avenue des Champs-Élysées, której adres – numer 25 – do dziś elektryzuje miłośników sztuki i historii jako Hôtel de la Païva. Wystawne przyjęcia i intymne chwile w bogato zdobionych wnętrzach pełnych dzieł sztuki autorstwa najwybitniejszych rzeźbiarzy epoki tworzyły wewnątrz nastrój wyrafinowanej elegancji i luksusu.
Wojna Francji z Prusami z lat 1870–1871, zakończona francuską klęską i zjednoczeniem Niemiec przez Prusy, zmieniła nie tylko polityczną mapę Europy. Po zawarciu pokoju dla Donnersmarcka, czynnie zaangażowanego w konflikt po pruskiej stronie, nie było miejsca nie tylko na paryskich salonach, ale i w ogóle w upokorzonej i marzącej o Revanche Francji. Para zdecydowała się na powrót na Śląsk. Zwłaszcza że tam powstawał już pałac, który nie tylko miał dorównać francuskim standardom, ale też stanowić intymny pomnik wspólnego pożycia w Paryżu. W Świerklańcu rodził się Mały Wersal – rezydencja zaprojektowana przez Hectora-Martina Lefuela, czołowego architekta Napoleona III, twórcę przebudowy Luwru. Lefuel nie tylko znał Guida i Blankę – był ich bliskim przyjacielem, świadkiem na ślubie i doskonale rozumiał emocjonalny wymiar projektu. Pałac nie miał być jedynie dowodem bogactwa – miał przywoływać najlepsze wspomnienia i chwile z Francji.
Inspiracją dla Małego Wersalu był pałac w Meudon, słynąca elegancją i położeniem dawna letnia rezydencja francuskich królów i delfinów. To tam, w ogrodach i salach, Blanka i Guido spędzali czas podczas paryskich lat. Wnętrza śląskiego pałacu odwzorowywały ducha francuskiej estetyki, naśladując rezydencję Blanki przy Polach Elizejskich. Z myślą o niej Guido zadbał o każdy detal: od układu salonów po kolekcję mebli i dzieł sztuki. Niejedno z nich po prostu sprowadzając z Paryża. To właśnie takie detale sprawiały, że Mały Wersal stanowił coś więcej niż luksusowy pałac – był wspomnieniem Belle France i snem, które można było dotknąć, przeżyć i na jawie śnić na co dzień.
Carrier-Belleuse, mistrz Rodina
Wśród luksusowego wyposażenia przeniesionego z Pól Elizejskich 25 do Małego Wersalu znalazł się kunsztowny stolik, znany jako Stół Atlantów – nie tyle mebel, co rzeźba o funkcji użytkowej, łączącej w sobie ekspresję mitologiczną z francuską elegancją II Cesarstwa. Marmurowy blat wspierał się na czterech puttach. Te bliźniacze figury młodzieńców wyobrażono w pozie mitycznego Atlasa, skąpo tylko okrytych zwieszającym się z głowy welonem i klęczących z rękami uniesionymi nad głową, jakby dźwigali nieboskłon. spływającym z głowy na udo ponad ugiętym kolanem. Odlane z brązu rzeźby wykazują doskonałą znajomość anatomii i proporcji oraz klasycyzującą ekspresję, typową dla francuskiej rzeźby figuralnej połowy XIX wieku. Stół nie był monumentalny, ale jego pełna dynamiki i dramatyzmu forma wskazywała raczej na rolę centralnego mebla buduarowego lub konsolety w salonie, niż zwykłego elementu wyposażenia.
Stół Atlantów początkowo stanowił część kompletu. Składały się na niego jeszcze cztery mniejsze konsole, których blaty wsparte były na dwóch tylko efebach. Wydaje się jednak, że te cztery meble pozostały w Paryżu. W każdym razie, w odróżnieniu od Stołu Atlantów, na znanych fotografiach wnętrz Małego Wersalu ich nie widać. Zaś posiadaniem w swych zbiorach co najmniej jednej takiej konsoli szczyci się dziś paryskie Musée d’Orsay. Informując, że pochodzi ona z Hôtel de la Païva. Sam Stół Atlantów możemy podziwiać już tylko na unikatowych fotografiach wnętrza Czerwonego Salonu w Małym Wersalu.
A kto stworzył to marzenie dekoratora wnętrz? Pora na najlepsze: autorem Stołu Atlantów jest sam Albert-Ernest Carrier-Belleuse – jeden z najwybitniejszych francuskich rzeźbiarzy XIX wieku, którego dzieła kształtowały estetykę epoki Drugiego Cesarstwa. Urodzony w 1824 roku, był twórcą wszechstronnym: projektował zarówno rzeźby monumentalne, jak i dekoracyjne przedmioty codziennego użytku. Jego styl łączył akademicką dyscyplinę ze zmysłowym detalem, przez co był szczególnie ceniony przez elity artystyczne i polityczne epoki.
To właśnie Carrier-Belleuse został zaproszony do współpracy przy przebudowie Luwru przez Hectora-Martina Lefuela – tego samego, który później zaprojektował Mały Wersal w Świerklańcu. W Wielkiej Galerii Luwru Carrier-Belleuse wykonał stiukowe rzeźby dekoracyjne, które do dziś zdobią sufity tej światowej sławy przestrzeni sztuki. Do historii przeszedł nie tylko dzięki uznaniu, jakie zdobył na dworze Napoleona III, lecz także ze względu na rolę nauczyciela i mentora genialnego Auguste’a Rodina, którego przyjął jako młodego pomocnika w swojej pracowni.
Stół Atlantów nosił zatem sygnaturę mistrza, który nie tylko kształtował gust II Cesarstwa, ale także pośrednio wpłynął na nowoczesną rzeźbę europejską.
Śmierć Małego Wersalu
W 1884 roku Blanka umiera. Zostaje pochowana w mauzoleum Donnersmarcków w Świerklańcu, a Guido – choć później żeni się ponownie – nigdy nie przestaje ją opłakiwać. Odchodzi w roku 1916 roku w Berlinie. Jako książę (tytuł nadał mu cesarz Wilhelm II) i jeden z najbogatszych ludzi Europy, ale też jako mężczyzna, który do końca życia nie zapomniał o ukochanej, dla której zbudował pałac ze snów.
Niespełna trzy dekady później, w styczniu 1945 roku, umiera także Mały Wersal. W chaosie końca II wojny światowej pałac zostaje podpalony – według różnych wersji przez żołnierzy Armii Czerwonej, Wehrmachtu, na polecenie Guidotta von Donnersmarcka bądź też przez miejscowych. Ogień trawi wnętrza, walą się dachy i stropy. Z większości pałacu pozostają zgliszcza. Wypalony szkielet, skrywający we wnętrzu stos gruzów i odłamków dawnego świata Donnersmarcków. To z wyposażenia Małego Wersalu, co przetrwa kataklizm i do czego daje się łatwo dotrzeć, zostaje rozszabrowane przez miejscową ludność.
W latach 50. ruiny pałacu ulegają rozbiórce. Marmury, cegły i kamień zostaną wykorzystane w realizacji nowych inwestycji Polski Ludowej. Na przykład Pałacu Kultury Zagłębia w Dąbrowie Górniczej. I tak kończy się historia miejsca, które miało być pomnikiem miłości, wspomnieniem Paryża i estetycznym manifestem epoki. Mały Wersal zostaje praktycznie starty z powierzchni ziemi. Pozostaną zeń jedynie skromne relikty i echa dawnego splendoru, które do dziś rozbrzmiewają wśród drzew parku i coraz to ciszej niosą się ponad taflą jeziora...
Metamorfoza w WPKiW: nowe życie czy profanacja?
Podczas gdy ostatecznie ginie Mały Wersal, na Śląsku rodzi się też inny wielki projekt kolejnej epoki. Z inicjatywy wiceprzewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej Jerzego Ziętka powstaje Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku. I tutaj także trafiają elementy rezydencji Donnersmarcków. Tym najbardziej rozpoznawalnym jest główna brama ogrodu zoologicznego, będąca po prostu ozdobną bramą przed podjazdem Małego Wersalu. To wiedza dosyć powszechna; mniej już osób zdaje sobie sprawę z tego, że także ze Świerklańca pochodzą kolumny powstałej nieco później Świątyni Petrycha. Ale na tym nie koniec.
1 maja 1953 roku to historyczny dzień dla WPKiW. Oto po raz pierwszy zostają udostępnione publiczności w pełni ukończone Tereny Festynowe – serce parku, określane tez parkiem w miniaturze. Vis-à-vis ich centrum, jakim jest Duży Krąg Taneczny, nad brzegiem stawu, znajduje się Gospoda Parkowa. Lokal odziedziczony przez Park po rozciągającej się tu wcześniej Dolinie Szwajcarskiej został zmodernizowany, a modernizacja objęła również jego otoczenie. Tego dnia, uwiecznionego na fotografiach przez jednego z projektantów WPKiW Ludwika Lawina, odwiedzający Park mogą więc podziwiać także zainstalowaną przed wejściem do Gospody nową fontannę. W porównaniu do monumentalnego Dużego Kręgu jej forma może wydawać się skromna, lecz jest ciekawa, finezyjna wręcz. Strumień wody tryska wysoko w górę z misy, wzniesionej nad głową figury klęczącego na lewym kolanie młodzieńca okrytego jedynie skąpym welonem, spływającym z głowy, przez plecy, na prawe udo... Tak, to nie przypadek! To rzeźba Carriera-Belleuse'a z Małego Wersalu.
Najwyraźniej nikt jednak nie zdaje sobie z tego sprawy. Wnętrza pałacu w Świerklańcu nie były powszechnie dostępne, więc Stołu Atlantów szerzej nie znano. Nawet jeżeli ktoś (np. z dawnej służby bądź gości Donnersmarcków) się z nim tam spotykał i odwiedził teraz WPKiW (do którego ściągały wszak nieprzeliczone rzesze ludzi z całego Górnego Śląska i nie tylko), to nikt nie rozpoznał elementu tego mebla w przestrzeni publicznej Parku. Umieszczonego przecież na nowym miejscu w kompletnie innym kontekście i funkcji. A nawet gdyby, mając dobrą pamięć i oko do szczegółów, ktoś mimo wszystko pojął, na co patrzy – to wolał siedzieć cicho.
Jeszcze w tym samym 1953 roku architekt Włodzimierz Skolimowski sporządza projekt Pawilonu Propagandy WPKiW. Integralną częścią tego obiektu jest schron przeciwdeszczowy w formie atrium o otwartym z zewnątrz, swobodnym dla wszystkich dostępie. Pośrodku dziedzińca znajduje się niewielki basen z fontanną.
Fontannę zamocowano w rzeźbie istniejącej z brązu /młodzieńca klęczącego/, który jest usytuowany na osi baseniku przy krótkim jego boku – czytamy w projekcie Skolimowskiego.
I tutaj więc woda tryskać będzie z wykonanej w brązie figury młodzieńca. Stanowi ona symetryczne odbicie tej sprzed Gospody Parkowej. Ten efeb klęczy na prawym kolanie, a zwiewna szata spływa mu na lewe udo... Zgadza się! To druga z rzeźb, wspierających niegdyś blat Stołu Atlantów w Czerwonym Salonie Małego Wersalu. Istnieje kilka bardzo dobrej jakości fotografii prezentujących posążek po ustawieniu go w Pawilonie Propagandy. Porównanie ich z fotografią ze Świerklańca nie pozostawia cienia wątpliwości. Figurka z WPKiW nie jest tylko podobna do jednego z Atlantów – ona jest identyczna. To ta sama rzeźba.
Detal ma znaczenie
Przy okazji warto tu jednak wspomnieć, że różnice dostrzeżemy, porównując obie figury fontannowe w WPKiW. Rzeźby Carriera-Belleuse'a nie zostały tam ot tak po prostu ustawione, ale na nowym miejscu otrzymały też nową funkcję. Wykorzystanie w roli artystycznego akcentu figury w fontannie wymagało adaptacji. W tym dodania mis nad głowami efebów. Właśnie wyraźne różnice w wyglądzie tych mis sugerują, że przeróbki każdej z rzeźb przeprowadził kto inny. Nawet odrębna pracownia czy warsztat.
Ale to już detale, powróćmy do faktów najważniejszych. Przypomnijmy: projekt Pawilonu Propagandy powstawał w 1953 roku. Jak widzimy, jego autor był już wtedy świadom dostępności rzeźby dla fontanny. Fontanna z rzeźbą przed Gospodą Parkową pojawiła się na 1 maja 1953, na wcześniejszych fotografiach z tego roku jej nie widać. Fakt, że obie rzeźby ujrzały światło dzienne w podobnym czasie, nie był zbiegiem okoliczności. Właśnie trwała rozbiórka Małego Wersalu. A najprawdopodobniej Stół Atlantów nadal tam był. Strzaskany i pogrzebany w rumowisku, z którego wydobyto jego odnalezione tam szczątki. Jeżeli przyjrzymy się fotografii rzeźby z Pawilonu Propagandy, dostrzeżemy, iż nosi ślady uszkodzeń. Nie ma ich na fotografiach z wnętrza pałacu. Musiały więc powstać podczas i w wyniku katastrofy Małego Wersalu. Czy pozostałe dwie rzeźby – wszak stolik wspierał się na czterech efebach – uległy wtedy zniszczeniu? To możliwe. Choć nie można wykluczyć, że i one przetrwały. A następnie również zostały wtórnie wykorzystane w innym niż WPKiW miejscu. Równie dobrze jednak mogły paść ofiarą kradzieży, w rezultacie której przepadły na zawsze.
Niestety, los ten mógł też spotkać figury fontann z WPKiW. Gdyż nie ma ich już dziś w Parku Śląskim.
Wachlarz możliwości
Nie wiemy, kiedy dokładnie zniknęła figura z Pawilonu Propagandy. Stało się to nie później niż w 1966 roku, kiedy obiekt zaadaptowano na kawiarnię „Stylowa”, co pociągnęło za sobą zmianę przeznaczenia atrium, jego przebudowę i likwidację wewnętrznego basenu. Ale rzeźby mogło już wówczas tam nie być.
Istnieją za to mocne dowody, że rzeźba fontanny przed Gospodą Parkową stała jeszcze w roku 1962. Tak datowana jest fotografia przedstawiająca grupę bawiących się przy fontannie dzieci, z Gospodą w tle. Także w 1962 roku powstało nagranie na taśmie filmowej, ukazujące wiosenne prace w WPKiW. Widzimy na nim m. in. dwóch robotników uruchamiających fontannę oraz górną część jej samej. Ale figura młodzieńca stała jeszcze na swoim miejscu co najmniej kilka lat dłużej i przetrwała nawet kolejne w swojej historii wyburzenie – tym razem Gospody Parkowej. Ta przestała istnieć w 1965 lub 1966 roku. A jednak na późniejszej fotografii nadbrzeżnego bulwaru, na której Gospody już nie ma, nadal dostrzec można fontannę z charakterystyczną figurą klęczącego młodzieńca.
Nawiasem mówiąc, sam basen tej fontanny istnieje do dziś i to nawet we właściwie niezmienionej formie. Obecnie w tym miejscu znajduje się fontanna znana jako „Dziewczyna z Dzbanem” – rzeźba autorstwa Zbigniewa Januszewskiego. Kolejna zresztą, gdyż dwie poprzednie (jedna inna w formie) padły ofiarą wandali i złodziei. Czy zniszczone bądź skradzione zostały również rzeźby Cariera-Belleuse'a? To niestety możliwe.
Drogocenne figury z brązu znajdowały się w powszechnie dostępnej przestrzeni publicznej. Przez niczym nie zamykane wejścia atrium w Pawilonie Propagandy do środka mógł swobodnie wejść każdy i to o dowolnej porze. A obiekt był położony (jak i dziś – obecnie to „Kasztel Food&Friends”) bardzo blisko ulicy Chorzowskiej (wówczas Feliksa Dzierżyńskiego). Również na plac przed Gospodą Parkową dało się łatwo dojechać od strony Chorzowa Starego czy Bytkowa. Choćby nawet ciężarówką. I zrobić to niepostrzeżenie, gdyż patrole milicji spotkać było można w Parku Kultury rzadko, a w środku nocy wcale. Rzeźby łatwo mogły paść ofiarą nieświadomych ich prawdziwej wartości złodziei, dla których stanowiły jedynie bryły drogiego brązu. I ulec bezpowrotnemu zniszczeniu – pocięte, oddane na złom i przetopione.
Tak wygląda najgorszy scenariusz. Inny jest taki, że dzieła sztuki i owszem skradziono, lecz sprawcy w pełni byli wartości swego łupu. Park odwiedzały setki tysięcy ludzi. Jak najbardziej mógł w końcu trafić się wśród nich znawca sztuki, który poznał się na tym, z czym ma do czynienia. A i koneserzy miewają wszak nieczyste serca. W rezultacie rzeźby zniknęłyby nie tyle w hutniczym piecu, co w czeluściach czarnego rynku dzieł sztuki. W takim przypadku kiedyś mogą pojawić się i na tym legalnym.
Wreszcie jest i trzecia alternatywa. Ta najbardziej optymistyczna. Rzeźby mogły zostać przeniesione. Do innego parku, ośrodka wypoczynkowego czy też jakiejś instytucji, urzędu, szpitala albo dyrektorskiego gabinetu... Bóg jeden wie, dokąd jeszcze, możliwości jest tu cały wachlarz. Każda zaś daje nadzieję, stwarzając chociaż teoretyczne szanse, że zaginione figury uda się jednak kiedyś odnaleźć.
Coś z groteski
Ciekawe, jak zareagowaliby Guido i Blanka, gdyby dowiedzieli się o losie swojego salonowego stolika. Losie tak zaskakującym, że aż mającym w sobie coś z groteski. Może Guido wycedziłby przez zęby sarkastyczną uwagę o okruchach z pańskiego stołu, rzuconych pospólstwu? Może Blanka skomentowałaby bardziej refleksyjnie, że jednak miłość okazała się silniejsza od śmierci, skoro przedmiot ich codzienności znalazł nową rolę w epoce bezlitośnie wymazującej ślady arystokracji na Śląsku? A potem zgodziliby się oboje, że nic nie trwa wiecznie? Poza dobrym smakiem.
Od redakcji:
Dobrze przyjrzyjcie się fotografiom, które prezentujemy w tym artykule. Może rozpoznajecie na nich rzeźbę, która znajduje się w Waszym otoczeniu? Jeśli tak – nie zwlekajcie. Podnieście alarm!
Zawiadomcie muzealników, konserwatorów zabytków, a jeśli trzeba – nawet policję.
I koniecznie skontaktujcie się z autorem tekstu, który z góry dziękuje za każdą wskazówkę.
Bo może właśnie dzięki Wam uda się dopisać szczęśliwy epilog historii dzieł sztuki, które zbyt długo pozostawały anonimowe.

Może Cię zainteresować:
Roman Balczarek: Pożar Małego Wersalu w Świerklańcu. Kto go podpalił? Tropów jest kilka

Może Cię zainteresować: