Felieton Grzegorza Kulika na łamach ŚLĄZAGA: Grzegorz Kulik: Drogie feministki, nie pasujecie do śląskości, ale nie z tego powodu, o którym myślicie wywołał duże poruszenie w śląskich środowiskach.
Swoje poglądy wyrazili:
- grupa kobiet związanych ze Śląskiem: Polemika kobiet związanych ze Śląskiem z Grzegorzem Kulikiem. "Nie rozumie on feminizmu i dyskredytuje pracę kobiet godających"
- Marcin Melon: Chciałbym, by w ogóle nie było tego roszczeniowego feminizmu! Marcin Melon odpowiada Grzegorzowi Kulikowi
- Jerzy Gorzelik: Jerzy Gorzelik o Kuliku i feministkach: „Spór histeryków (i hersteryczek)” – jak się to robi po śląsku
Dziś publikujemy odpowiedź Grzegorza Kulika na list otwarty środowisk feministycznych:
Celowo nie ujawniałem, kim zeszłotygodniowa feministka była, bo nie chciałem, żeby konkretna osoba była narażona na ewentualne ataki. Aleksandra Klich postanowiła się jednak sama ujawnić, za co jej dziękuję.
Myślę, że nasze nieporozumienie wynika z mojej winy, ponieważ mam tendencję do skrótów myślowych. Tym razem dokładniej napiszę, o co mi chodzi. Możemy też w przyszłości zorganizować na ten temat debatę na żywo, jeśli kogoś to będzie interesować.
„Patriotki ze Śląska”
Parę lat temu zwróciłem uwagę na kilka przedsięwzięć feministycznych. Zdziwiły mnie one nie dlatego, że są feministyczne, ale dlatego, że ich bohaterkami są „polskie patriotki”. Wydawało mi się, że ta narracja o historii Śląska, gdzie niepolskie jest pomijane, jest domeną polskiej prawicy. Bardzo dobitnie ujął to dwa lata temu Czesław Sobierajski z PiS, który mówiąc o swoim pomyśle na Aleję Polskiego Dziedzictwa Śląska stwierdził: „W nazwie alei jest: »polskie dziedzictwo«. Mnie inne dziedzictwa nie interesują”.
Przyjrzyjmy się zatem kilku akapitom „Patriotek ze Śląska” Stowarzyszenia On/Off.
W kalendarium czytamy na przykład:
„1820 – Powstaje pierwsze pismo adresowane do kobiet: »Wanda. Tygodnik polski płci pięknej i literaturze poświęcony«”.
Mój komentarz: To nie jest pierwsze pismo adresowane do kobiet. Śląsk był wtedy w Prusach, jednym z państw niemieckich, więc dla Ślązaczek pierwszym pismem adresowanym do kobiet jest starsza o 37 lat „Pomona”, a nie wydawana w Warszawie „Wanda”. Kolejne wpisy kalendarium zupełnie pomijają Ślązaczki, a skupiają się na Polkach z zaboru rosyjskiego i austriackiego. Prezentowane są wydarzenia w Warszawie, Krakowie, Lwowie, na Litwie, ale ani jedno na Śląsku.
Wyzwolenie kobiet przez polskość
W rozdziale „Górny Śląsk – historia polskiego ruchu kobiecego do roku 1939” czytamy:
„Od 1742 roku Górny Śląsk leżał w granicach Królestwa Pruskiego. Prawo pruskie zabraniało kobietom pracy zawodowej po wyjściu za mąż, a od 1850 roku także udziału w organizacjach wszelkiego typu, oprócz tych o charakterze religijnym. Tradycja wyrażana przez tzw. die drei K (trzy K), co oznaczało: Kinder, Küche, Kirche (z niem.: dzieci, kuchnia, kościół), nakazywała zajmowanie się wyłącznie rodziną, gospodarstwem domowym oraz branie udziału w praktykach religijnych. Jaskółką zmian mentalności Ślązaczek były światłe Polki z Wielkopolski i Pomorza, które pod koniec XIX wieku z różnych powodów przyjeżdżają na Śląsk, są wśród nich: Teodora Dombkowa, Ludwika Radziejewska, Franciszka Koraszewska i Janina Omańkowska”.
Mój komentarz: W pierwszym akapicie jest mowa o tym, że prawo pruskie było kobietom nieprzyjazne, a w kolejnym jest mowa o światłych Polkach. Tworzy to nieprawdziwy obraz, sugerujący, że niemieckość jest dla kobiet wroga, a polskość jest dla nich drogą do wyzwolenia. Stawia też w opozycji nieoświecone, potrzebujące zmiany mentalności Ślązaczki i światłe Polki, czym sugeruje, że Ślązaczki same nie wiedziały, co dla nich dobre, ani jak walczyć o swoje.
„W statucie zapisują oficjalne cele powołania organizacji. Zgodnie z prawem są nimi: samokształcenie, dzielenie się radami w zakresie gospodarstwa domowego, zakładanie czytelni, pomoc materialna dla potrzebujących, urządzanie imprez charytatywnych. Faktycznie jednak pod hasłem: »Bóg, rodzina, ojczyzna«, te bardziej świadome i lepiej wykształcone kobiety-patriotki próbują obudzić w Ślązaczkach świadomość narodową. Jest to zadanie niełatwe, ponieważ działalność narodowościowa w Prusach jest zabroniona, w szkole nauka odbywa się tylko po niemiecku, niewielu Ślązaków ma kontakt z polską książką, a i w wielu rodzinach już od dawna nie mówi się po polsku. Język niemiecki dominuje, szczególnie w miastach: na ulicach, w sklepach, urzędach. Na wsiach mieszkańcy często posługują się gwarą”.
Mój komentarz: Po pierwsze, gwara może być więzienna albo złodziejska, więc o śląskim języku się tak nie mówi. Po drugie, po śląsku się mówiło wtedy wszędzie, na ulicach, w sklepach i urzędach też, a nie tylko na wsiach. Po trzecie, nauka w szkołach odbywała się tylko po niemiecku, ponieważ był to niemiecki system edukacji. Po jakiemu się miała odbywać, skoro Śląsk był częścią Niemiec? Po czwarte ponownie opozycja „Ślązaczki”–„lepiej wykształcone, bardziej świadome Polki”. Tutaj oprócz tła etnicznego pojawia się klasizm związany z wykształceniem.
„Chociaż władze pruskie dość szybko zorientowały się, co do prawdziwego charakteru organizacji i wszelkimi możliwymi sposobami usiłowały utrudniać działalność kobiet, to jednak małymi kroczkami inicjatorkom udaje się realizować założone cele. Towarzystwo Kobiet organizuje cykliczne spotkania, podczas których członkinie prowadzą pogadanki o charakterze patriotycznym, uczestniczki śpiewają pieśni polskie, deklamują wiersze, biorą też udział w spektaklach teatralnych bądź jako aktorki-amatorki, bądź jako publiczność. Częste wycieczki lub pielgrzymki do miejsc ważnych dla Polaków (do Piekar Śląskich, Częstochowy, Krakowa, Wilna i innych miast) miały umacniać wspólnotę Górnego Śląska z innymi rejonami, rozbudzać świadomość narodowościową, umożliwiać kontakty z Polkami w zaborze rosyjskim i austro-węgierskim zrzeszonymi w podobnych organizacjach”.
Mój komentarz: Władze pruskie nie utrudniały działań kobiet, tylko Polek. Władze te dążenia interpretowały jako próbę destabilizacji państwa. Na takiej samej zasadzie Polska zdelegalizowała w 2013 roku Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej albo od lat nie chce uznać Ślązaków za mniejszość etniczną. Tylko że Niemcy się tak zachowywały w pierwszej połowie XX wieku, a Polska w tej paranoi żyje do dziś.
Nie można też mówić o pogadankach o charakterze patriotycznym, ponieważ patriotyzm oznacza umiłowanie swojej ziemi (patria). Ani bohaterek, ani autorek książki nie interesuje ziemia śląska, skoro pierwsze działały propagandowo na rzecz „rozbudzenia (polskiej) świadomości narodowej”, a drugie historię kobiet utożsamiają z historią Polek, które nawet nie były stąd. To były pogadanki nacjonalistyczne, a działania tych kobiet były działaniami nacjonalistycznymi. Nie miało to nic wspólnego z patriotyzmem.
„Na wiec przybyło około 1000 kobiet, dlatego ledwie pomieściły się w Reichshalle. Zebranie otworzyła Janina Omańkowska. Po jej przemówieniu, w którym wzywała Polki do pracy narodowej, szczególnie w okresie przedwyborczym, obecny na wiecu komisarz niemiecki podjął decyzję o rozwiązaniu go, motywując to tym, że mówczyni złamała obowiązujący kobiety zakaz wygłaszania przemówień wyborczych”.
Mój komentarz: Tu kolejny raz buduje się obraz wrogiej kobietom niemieckości, która „zakazuje kobietom wygłaszania przemówień wyborczych”, a przez to zupełnie w tle zostaje fakt, że „wzywała do pracy narodowej”, czyli destabilizacji państwa, i zakaz był tylko pretekstem do uniemożliwienia jej dalszego do tego nawoływania.
„Skończyła się wojna. Polska 11 listopada 1918 roku odzyskała niepodległość, a Polki dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego do Sejmu Ustawodawczego w dniu 28 listopada 1918 roku otrzymały bierne i czynne prawo głosu. To sprawiło, że kobietami zaczęły się interesować różne ugrupowania polityczne, widząc w nich zarówno wyborczynie, jak i potencjalne kandydatki”.
Mój komentarz: W jaki sposób to się wiąże ze Ślązaczkami, które wszystkie wtedy były obywatelkami Niemiec, gdzie decyzja o powszechnym prawie wyborczym bez względu na płeć została podjęta 12 listopada 1918 roku, czyli dwa tygodnie wcześniej? Ponownie autorki skupiają się na historii Polek w Polsce, a nie na Ślązaczkach. Ponownie kreślony jest obraz wyzwolenia kobiet przez polskość.
Nie można tak opowiadać historii
Można byłoby tak analizować całą książkę akapit po akapicie, ale myślę, że te kilka cytatów wystarczy. Moje obawy budzi opowiadanie historii Śląska w taki sposób, ponieważ była ona tak opowiedziana już tysiące razy. W swoim artykule „Feminizm w służbie nacjonalizmu” sprzed kilku lat komentowałem to następująco:
„Polskie społeczeństwo nienawidzi Niemców nie przez to, co się zdarzyło w XX wieku, ale przez to, jak się o tym uczy. Tworzenie opozycji polski patriotyzm – niemiecki nacjonalizm, używanie nacechowanych słów na to, co robili »oni«, a normalnych na to, co robiliśmy »my«, przedstawianie świata tylko z jednej perspektywy, nie są działaniami nieprzynoszącymi szkód”.
Nie można zapominać, że Niemcy to kraj dla Polski partnerski, a na Górnym Śląsku żyje niemała mniejszość niemiecka. Jeżeli się chce opowiadać historię kobiet, to nie może się to odbywać kosztem innych. Szczególnie nie może się to odbywać kosztem mniejszości.
Kolejną rzeczą, która dziwi w tych przedsięwzięciach, jest fakt, że całkowicie są pomijane Ślązaczki i Niemki. Z jednej strony jest tam mowa o nagrodach Nobla dla zupełnie niezwiązanej ze Śląskiem Marii Skłodowskiej-Curie, a nie ma ani słowa o Noblu katowiczanki Marii Goeppert-Mayer. Nie ma tam też miejsca na żadną inną Ślązaczkę niezwiązaną z polskim ruchem narodowym.
Zdaję sobie sprawę z tego, że publikacja skupia się na Polkach, ale należy zadać pytanie: po co ten klucz? Dlaczego nie opowiedzieć po prostu historii kobiet zamiast historii Polek? My żyjemy w latach 20. XXI wieku, a nie XX. Przestańmy dzielić ludzi narodowo, a szczególnie nie róbmy tego na Śląsku. Tutaj się nie da tego zrobić, a jak się próbuje, to zawsze za tym idzie tragedia.
„60 na 100. Sąsiadki”
W ten sam sposób dobrane są bohaterki wystawy „60 na 100. Sąsiadki”, która była wystawiana chyba w każdej instytucji kulturalnej na Górnym Śląsku. Poprzednio pisałem:
„W 1919 roku do katowickiej Rady Miejskiej weszły dwie pierwsze kobiety: Teresa Krupa, szefowa Związku Zawodowego Żeńskich Pomocy Domowych oraz imigrantka i nacjonalistka Aleksandra Szyperska. Pierwsza nie należała do polskiego ruchu narodowego, więc Marta Frej sportretowała tylko Szyperską z podpisem »pierwsza Polka w Radzie Katowic«”. Z powodu doboru według kryteriów narodowych nie ma tam więc też miejsca dla Ślązaczki Augusty Schmidt z Wrocławia, pionierki feminizmu w Niemczech, założycielki Ogólnoniemieckiego Związku Kobiet, nauczycielki prywatnej szkoły w Rybniku.
Cały ruch feministyczny nie zauważa problemu
W tym wszystkim sprzeciwiam się najbardziej temu, żeby z polskich nacjonalistek robić bohaterki. Czym one się różniły w swoim postępowaniu i poglądach od Romana Dmowskiego albo Michała Grażyńskiego? Uważam, że fakt bycia kobietami nie usprawiedliwia ich nacjonalizmu, dlatego nie podoba mi się upamiętnianie ich tak samo, jak nie podoba mi się upamiętnianie Dmowskiego i Grażyńskiego.
Moja generalizacja na temat feminizmu i feministek wynikała w poprzednim felietonie z tego, że nikt na to nie zwraca uwagi. Wydaje mi się, że jeżeli cała grupa nie dostrzega jakiegoś problemu, to ten problem nie dotyczy tylko kilku osób, ale całości. Nie można generalizować, że Polacy są nacjonalistami, ponieważ jedni Polacy są, ale inni nie milczą, widząc nacjonalizm tych pierwszych. Ale jeżeli jedne feministki prowadzą działalność nacjonalistyczną, a reszta nie tylko tego nie zauważa, ale wręcz popiera te projekty, to jak to inaczej interpretować?
„Wysokie Obcasy” obok PiS
Oba omawiane przeze mnie przedsięwzięcia były finansowane przez władze pisowskie. Pierwsze sfinansowało stworzone przez PiS Muzeum Historii Polski w ramach programu „Patriotyzm Jutra”, a drugie otrzymało finansowanie od ówczesnego marszałka województwa śląskiego, Jakuba Chełstowskiego z PiS. W publikacji towarzyszącej widzimy obok siebie nazwisko pisowskiego marszałka województwa i logo „Wysokich Obcasów”, których redaktorką naczelną była wtedy Aleksandra Klich. Te same „Wysokie Obcasy” szeroko rozpisywały się na temat „bohaterek” sprzed stu lat w ramach patronatu medialnego.
Polska wizja historii i kultury Śląska jest hegemoniczna, my próbujemy to zmienić, a tu jest cały zbiór inicjatyw, które tę polską wizję pchają jeszcze bardziej naprzód. Dlatego gdy promująca te inicjatywy Aleksandra Klich na spotkaniu na temat mniejszościowego języka śląskiego próbowała przekierować temat dyskusji nad kodyfikacją na polskojęzyczną twórczość o Śląsku, odebrałem to jako co najmniej niegrzeczność.
Nie można zapominać, że nieświadomy nacjonalizm jest wciąż nacjonalizmem. A z nacjonalizmem będę walczył do utraty sił.
W toku pisania tego tekstu dotarła do mnie polemika środowisk kobiet z moim poprzednim felietonem, więc czuję się w obowiązku na nią odpowiedzieć.
Szanowne Panie, ja swój felieton adresowałem do feministek, a nie do wszystkich kobiet. Nie stosuję tych pojęć zamiennie, ponieważ nie czuję się do tego uprawniony. Nie kazałem Paniom też robić tego, co Panie ujęły w cudzysłów. Wydaje mi się też, że dyskutują Panie z tezami, których próżno w nim szukać. Cieszy mnie, że nie podważają Panie tezy o promowaniu feminizmem nacjonalizmu. Rozumiem, że pod tym względem się zgadzamy.
Utrudnianie pracy nad językiem śląskim
Piszą Panie, że odrodzenie języka śląskiego „to wysiłek zbiorowy, u którego podstaw leży trudna, wielopokoleniowa praca kobiet i mężczyzn dbających o zachowanie języka w czasach, gdy jego użycie oznaczało co najmniej dyskryminację”.
Zgadzam się z tym i zgadzam się, że nie jestem jedyną osobą wkładającą w to odrodzenie pracę. Przypominam jednak temat panelu: „Śląski język literacki – monolit czy zespolone warianty?”. Czy na takim panelu przeciąganie tematu na twórczość nieśląskojęzyczną nie jest utrudnianiem tej pracy? Czy dyskryminacja, o której Panie piszą, nie wynikała ze zmuszania do przejścia na języki dominujące, o które właśnie upominała się Aleksandra Klich?
Mniejsza liczba użytkowniczek języka śląskiego to obserwacja samej nauki
Piszą Panie, że „Użycie języka dominującego – polskiego, czeskiego czy niemieckiego w przypadku naszego regionu – bywa często wyborem nie tyle prestiżu, ile wiąże się uzyskaniem szerszej grupy odbiorców”, a niżej że „Zamieszczona w artykule teza, o tym, że »kobiety mają tendencję do modyfikowania swojego języka, żeby brzmieć bardziej prestiżowo« jest dowodem albo braku wiedzy socjolingwistycznej autora albo ignorancji dla nauki. Szkoda, że redaktor Kulik nie podał konkretnego źródła, z którego pochodzi ten wniosek”.
Badania na temat różnic w zachowaniach między kobietami a mężczyznami w kontekście prestiżu języka prowadzili Peter Trudgill w Anglii, Farida Abu-Haidar w Iraku, Elizabeth Gordon w Nowej Zelandii oraz Limei Wang i Hans Ladegaard w Chinach. Wszyscy zaobserwowali podobne tendencje. Czy Panie mogą podać mi badania, na podstawie których twierdzą, że nie chodzi „często” o prestiż? Bardzo by mnie to interesowało, ponieważ chętnie tego typu rzeczy czytam, żeby lepiej zrozumieć nasz kawałek świata.
Z naszego własnego podwórka znamy badania „Przeciwdziałanie miękkiej dyskryminacji osób mówiących po śląsku” stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana, z których wynikło m.in., że o jedną trzecią kobiet więcej niż mężczyzn deklaruje, że nie naucza bądź nie ma zamiaru nauczania śląskiej mowy swoich dzieci, prawie dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn uważa, że nie ma potrzeby nauczania śląskiej mowy w szkole, a o połowę więcej kobiet niż mężczyzn uważa, że mowa śląska nie jest odpowiednim językiem do rozmowy z kilkuletnim dzieckiem.
Piszą Panie też, że aby „zrozumieć ich wybory językowe, trzeba wziąć pod uwagę specyficzne warunki kulturowe i dyskurs, w których są dokonywane. Jednym z czynników są różnice klasowe”. Zgadza się. Jednym z czynników są różnice klasowe. Zaobserwowali to też wymienieni przeze mnie naukowcy. Niższe klasy modyfikują swój język tak, żeby brzmieć jak wyższe, ponieważ wyższe są bardziej prestiżowe. To nie przeczy tendencji, tylko ją tłumaczy.
Edukujmy inkluzywnie
Piszą Panie: „Ważne jest także pokazanie odbiorczyniom i odbiorcom nieśląskojęzycznym, że ten region ma własną tożsamość, że część jego mieszkanek i mieszkańców chce uznania ich za mniejszość etniczną, a część wręcz przeciwnie – nawet używając śląszczyzny uznaje się za Polki i Polaków, Czeszki i Czechów czy Niemki i Niemców” oraz „Podstawą do zmian jest zawsze szeroko zakrojona, inkluzywna edukacja [...]”.
Zgadza się, ludność Śląska to ludność o mozaice tożsamości. Proponuję zatem, żebyśmy byli inkluzywni i nie wydawali publikacji ani nie organizowali wystaw negujących tę mozaikę, demonizujących jedną z tych tożsamości, a inną stawiających w roli pozbawionej sprawczości, ciemnej grupy.
Kobiety piszące po śląsku
Podają Panie też listę kobiet działających na rzecz śląskiej kultury i „promujących śląszczyznę”. Ja nie kwestionuję zasług kobiet w promocji śląszczyzny ani działalności kobiet na rzecz śląskiej kultury. Zdefiniujmy pojęcie „pisać po śląsku” w kontekście panelu dotyczącego kodyfikacji języka. Żeby zastanawiać się nad kodyfikacją języka, trzeba napisać dziesiątki tysięcy zdań w tym języku. Nie „promować śląszczyznę” ani „wtrącać śląski”. Przedstawione przez Panie nazwiska są szacowne i zasłużone, ale nie są nazwiskami, które mogłyby w takiej dyskusji uczestniczyć.
Pominęły Panie za to na przykład Krystynę Loch, autorkę „Godek z Babciōm”, Dominikę Kochanecką, autorkę „Rajzy z Chroboczkym”, piszącą śląskie wiersze Reginę Sobik czy nieżyjącą już niestety Annę Myszyńską, autorkę „Ślónskigo rozprawianio”. Wraz z wymienionymi przez Panie autorką jednoaktówek po śląsku Moniką Kassner, śląską felietonistką Gazety Wyborczej Barbarą Szmatloch oraz Katarzyną Szkaradnik, autorką „Milki z Trześni”, są one osobami piszącymi po śląsku. Ubolewam nad tym pominięciem, zwłaszcza że wśród podpisanych pod polemiką widzę literaturoznawczynie szczególnie interesujące się twórczością po śląsku. Należy przy tym jednak pamiętać, że w panelu zasiedli autorzy mający w dorobku po kilka lub więcej książek.
Piszą Panie: „Praca kobiet na rzecz śląskości trwa od wielu pokoleń. To, czy decydowały się o niej mówić po śląsku na małych i wielkich scenach czy też używając innego języka, nie sprawia, że jest mniej ważna”. Nic takiego nie twierdziłem.
Piszą Panie: „Przypisując wysiłki na rzecz budowania śląskiej kultury i uznania języka śląskiego głównie mężczyznom”. Nic takiego nie twierdziłem.
Należy podnieść prestiż języka śląskiego
Piszą Panie dalej: „zapomina nie tylko o tym, kto wykonywał pracę, by ci mężczyźni mogli tak działać, ale też o tym, jak wiele kobiet działało nie tylko na rzecz kultury śląskiej, ale także języka śląskiego”.
Ani nie przypisuję wysiłków na rzecz uznania języka śląskiego (kulturę pominę, bo nie jest ona przedmiotem dyskusji ani punktem zapalnym konfliktu) mężczyznom, ani nie zapominam o kobietach.
Na podstawie badań naukowych postawiłem hipotezę, że mała liczba kobiet piszących po śląsku może być wynikiem obserwowanych w socjolingwistyce tendencji. Skoro jest mniej kobiet niż mężczyzn mówiących po śląsku, to pula osób, spośród których rekrutują się śląskie pisarki jest mniejsza niż pula osób, spośród których rekrutują się śląscy pisarze. Moja praca na rzecz podniesienia prestiżu języka śląskiego ma na celu zwiększenie liczby kobiet mówiących po śląsku, a przez to zwiększenie liczby śląskich pisarek.
Dyskryminacja i nierówności
Piszą Panie: „Poprzez uproszczenie złożonych zagadnień językowych i przypisywanie kobietom oraz mężczyznom sztywnych ról, utrwala on szkodliwe stereotypy, które przyczyniają się do dyskryminacji i nierówności”.
Nie bardzo rozumiem, w jaki sposób przedstawienie obserwacji naukowych z różnych stron świata jest przypisywaniem mężczyznom i kobietom sztywnych ról. Wydaje mi się, że społeczeństwo narzuca nam sztywne role, a obserwacje naukowe są po prostu próbą zrozumienia świata. Kolejny raz przypominam też tytuł i temat panelu: „Śląski język literacki – monolit czy zespolone warianty?”. Same Panie nazywają tutaj języki polski, niemiecki i czeski językami dominującymi. Czy domaganie się dyskusji na temat twórczości w językach dominujących na tak zatytułowanym panelu nie przyczynia się do dyskryminacji i nierówności?
Transfer międzypokoleniowy
Piszą Panie: „To właśnie kobiety przeniosły śląszczyznę przez wieki”.
To na pewno, ale przez te wieki nie było wszechobecnych języków dominujących, więc nie jest to argument przeciwko obserwowanym w nauce tendencjom. Argumentem za jest natomiast wyżej wymienione badanie PLS, które zresztą wykazuje w konkretnych liczbach, że dziś kobiety przejawiają mniejszą chęć przekazania dzieciom śląszczyzny niż mężczyźni.
Panel dotyczył języka śląskiego
Piszą Panie: „Aby zrozumieć kulturę Górnego Śląska, jej dzieje, specyfikę – także specyfikę i złożoność śląskiej mniejszości etnicznej – należy wziąć pod uwagę historię i działalność kobiet, również w innych językach niż język śląski [...]”.
Jeszcze raz przypominam tytuł i temat panelu: „Śląski język literacki – monolit czy zespolone warianty?”. Czy na tak zatytułowanym panelu musimy brać pod uwagę inne języki niż język śląski? Wydaje mi się, że odeszlibyśmy od tematu, a widzowie byliby niezadowoleni.
Piszą Panie: „Kultura śląska będzie otwarta i gościnna albo skazana na powolną śmierć”. Zgadzam się w stu procentach. Dlatego ponownie proponuję nie publikować wydawnictw ani organizować wystaw, które tej otwartości i gościnności nie pomagają.
Piszą Panie o języku śląskim: „Na pewno nie powinien być batem na innych i narzędziem wykluczania”. Znów zgadzam się w stu procentach. To samo myślę o feminizmie.
Następnego dnia swoje trzy grosze dodał Marcin Melon
Marcin, piszesz: „Zgadzam się z Kulikiem, gdy mówi, że kobiety częściej skłaniają się ku »prestiżowej« polszczyźnie, też dostrzegam te pary, gdzie on godo, a ona mówi, choć oboje są stąd. Poszedłbym jednak krok dalej i spytał się: dlaczego? I czy to na pewno wina wyłącznie kobiet?”.
Dyskutujesz z tezą, której nie przestawiłem. Podałem zaobserwowane przez naukę tendencje. Winę dopowiedziałeś sobie sam.
Piszesz: „Ale czy to nie my, śląscy faceci, przekonaliśmy nasze frele, że godanie nie jest dla nas atrakcyjne? Ślōnzora z nudelkulōm w kuchni - tak, ale pochwalić się kolegom? A kogo z nas kręci godka w łóżku?”
To jest jeden z symptomów różnicy w prestiżu poszczególnych kodów, a nie jej źródło. Poza tym szukaniem winy nie rozwiążemy problemu, bo go nie zrozumiemy. Jeżeli nie będziemy rozumieć problemu społecznego, to nie znajdziemy dla niego rozwiązania.
Wydaje mi się też, że w całej tej dyskusji jest jeszcze jedno nieporozumienie. Mam wrażenie, że gdy mówię „prestiż”, odbierane jest to negatywnie, jakbym insynuował komuś próżność. Określenie „prestiż” w socjolingwistyce oznacza status jednego kodu językowego w stosunku do innych kodów językowych w danej społeczności. Jest to zwykły, nienacechowany termin naukowy.
A mnie godka w łóżku kręci.