Kim był Józef Kożdoń? Śląski polityczny wizjoner, niepodległościowiec, czy kolaborant? Kożdoń się broni

Józef Kożdoń to postać niejednoznaczna, albo właśnie jednoznaczna - to zależy, z jakiej perspektywy (tak politycznej, jak i czasowej) postrzegają go interpretatorzy i oceniający. W przypadku Kożdonia mamy całe spektrum ocen, od entuzjastycznych po skrajnie negatywne. Jest apologizowany i potępiany. Z jednym zastrzeżeniem: o ile w ogóle komuś coś mówi jego nazwisko, bo ten znany niegdyś, szczególnie na Śląsku Cieszyńskim, polityk jest dziś w dużej mierze zapomniany. Nie funkcjonuje w powszechnej pamięci. Owszem, spory o Kożdonia wybuchają nieraz, jednak wiodą je głównie polityczni aktywiści. Wypowiadając się za to nieraz ze znacznym emocjonalnie zaangażowaniem, które być może wzbudziłoby zdumienie u samego głównego zainteresowanego. "W czym leży mój błąd, moje przewinienie, dla którego tyle cierpię?" - mógłby zapytać sam Kożdoń.

Město Český Těšín
Józef Kożdoń (z lewej) jako starosta Czeskiego Cieszyna

Kożdoniowi przyszło się urodzić, żyć i działać w wielokulturowej krainie pogranicza. Świadczy o tym już chociażby to, ze jego imię i nazwisko zapisuje się na co najmniej cztery sposoby: jako Józef Kożdoń, Jozef Kożdōń, Josef Koždoň i Josef Kozdon. Urodzony w 1873 r. w Lesznej Górnej na Śląsku Cieszyńskim Kożdoń był założycielem i liderem Śląskiej Partii Ludowej, przewodził Związkowi Ślązaków na Śląsku Cieszyńskim (którego był jednym z założycieli), był też posłem do Śląskiego Sejmu Krajowego w Opawie, członkiem członek śląskiej Krajowej Komisji Administracyjnej w Opawie i długoletnim burmistrzem Czeskiego Cieszyna. Program polityczny Kożdonia ewoluował - od utworzenia ze Ślaska Austriackiego (czyli Cieszyńskiego i Opawskiego) równoprawnego członu federacji państw austriackich, przez samodzielne państwo górnośląskie powstałe ze zjednoczenia Górnego Śląska ze Śląskiem Austriackim, po włączenie całości tego ostatniego do Czechosłowacji. Sprzeciwiał się przynależności Śląska Cieszyńskiego do Polski, a nawet podziałowi go pomiędzy II Rzeczpospolitą a Republikę Czechosłowacką. W Polsce nigdy więc nie cieszył się dobrą prasą. Paradoksalnie jednak, Śląska Partia Ludowa, popularnie zwana właśnie kożdoniowcami, była dominującym ugrupowaniem politycznym po polskiej stronie podzielonego od 1920 r. Śląska Cieszyńskiego. Zamieszkiwało tam aż 80 procent jej członków, wszelako pozbawionych bezpośredniego wsparcia charyzmatycznego lidera ŚPL, w okresie międzywojennym zamieszkałego w Czechosłowacji.

Upiorny duch tej ziemi

Poglądy Kożdonia tak ujmuje historyk Krzysztof Nowak (miesięcznik "Śląsk" 6/2012):

W swoich poglądach Kożdoń zanegował to, na czym rozwijający się od Wiosny Ludów 1848 r. polski ruch narodowy na Śląsku Cieszyńskim budował swoją ideologię: czynnik obiektywny a więc język macierzysty jest punktem wyjścia dla tworzenia się tożsamej z nim świadomości narodowej. Głosił odrębność „plemienną” Ślązaków od „Poloków”, zwłaszcza z pobliskiej Galicji, między którymi miało być więcej różnic niż podobieństw, a te pierwsze wynikały głównie ze sfery kulturowej. Związki historyczne Śląska z Polską były zbyt krótkie i mgliste, aby było inaczej. Emocjonalnych więzi z polskością, jego zdaniem, nie było żadnych a sam język, którego polskości - także w sytuacji, gdy chodziło faktycznie o gwarę - Kożdoń nie negował, nie przesądzał - jego przekonaniu o rozwoju polskości ideologicznej. Nie przeciwstawiał się także nazywaniu podobnych sobie Ślązaków „polskimi Ślązakami”. Założył nawet „Komitet dla utrzymania czystości dialektu śląskiego” i występował w obronie polskiego języka literackiego we własnej prasie partyjnej i szkołach utrakwistycznych. Głosił jednak hasło „Śląsk dla Ślązaków”. Sprzeciwiał się napływowi „obcych”, czyli głównie Galicjan na Śląsk Cieszyński. Jego zdaniem pociągało to za sobą wprowadzanie do miejscowych urzędów literackiego języka polskiego, a temu starał się przeciwstawić. Przeciwstawiał się również funkcjonowaniu polskiego, nieutrakwistycznego, szkolnictwa a zwłaszcza polskich szkól średnich - kuźni polskiej inteligencji, gdyż groziło to dalszym szerzeniem „wszechpolskich” idei. Podobnie myślał zresztą o napływowej ludności czeskiej.

To nie mogło się podobać w Polsce. W rezultacie Kożdonia czasami malowano (i niezależnie od przemian ustrojowych maluje się nadal) niczym diabła wcielonego. Tu mała próbka z roku 1945:

(...) upiorny duch tej ziemi Kożdoń, działa w warunkach udogodnionych, popierany i forytowany najpierw przez niemców i Austrię, a później przez prezydenta czeskiego Masaryka i ówczesnego ministra . spraw zagranicznych w Czechosłowacji - Edwarda Benesza, Zakończenie pierwszej wojny światowej, zastało kierownika szkoły powszechnej w Skoczowie, renegata Kożdonia wobec nowego dylematu - z kim teraz pójść, kiedy wielkoniemiecki sen rozsypał się w popiół i wiatr go rozwiał! Kożdoń przed karą ludności śląskiej, potajemnie czmycha... ucieka ze Śląska! Lecz zaraz znaleźli się usłużni protektorzy, ofiarując pomoc i zaszczyty... Czesi! (...) W Radzie Ambasadorów przedkładane podstępnie są jego memoriały, protesty i zadania, podpisywane rzekomo w imieniu jego zwolenników (czytaj: niemców śląskich).

Jednak obecnie Kożdoń nie funkcjonuje na szerszą skalę w pamięci zbiorowej (w tym sensie, że gdyby przeprowadzić uliczną czy internetową sondę nawet w Cieszynie, mało kto miałby o nim cos konkretnego do powiedzenia), dla zwolenników autonomii czy wręcz niepodległości Śląska stanowi jeden z historycznych wzorów. Kiedy przed dziesięciu laty gazeta "Dziennik Zachodni" urządziła plebiscyt na najwybitniejszego Ślązaka w Historii, Kożdoń znalazł się w pewnym momencie w ścisłej czołówce. Ustępował jedynie Gerardowi Cieślikowi, deklasując m.in. Godulę i von Eichendorffa, a o Korfantym czy Ziętku nie wspominajmy! Wzbudziło to zresztą oburzenie niektórych środowisk, co było o tyle zabawne, że cała sytuacja stanowić mogła efekt czyjegoś lekkiego trollingu (nawet w takim wypadku będąc zjawiskiem samym w sobie interesującym).

Najcięższe działa krytyki wobec Kożdonia wytoczył wtedy na swoim blogu były wicewojewoda śląski Piotr Spyra:

Jedyną stałą w jego poglądach i działaniach (od 1905 roku do końca życia) była niechęć do Polski i zwalczanie Ślązaków zaangażowanych w polskie odrodzenie narodowe na Śląsku Cieszyńskim. Przejawiał w tym zapał iście inkwizytorski. Do 1918 roku J. Kożdoń i jego Śląska Partia Ludowa, w sojuszu z austriackimi Niemcami, ochoczo wspierali germanizację regionu i realizowali się w głoszeniu lojalizmu wobec monarchii (w czym prześcignęli nawet krakowskich Stańczyków).

Osądzany przez dzisiejsze okulary

Ciekawe, jak zareagowałby na te oskarżenia ich adresat? Tu akurat nie jesteśmy skazani na zgadywanie. Kożdoń zmarł w 1949 r. w Opawie i tam też został pochowany. W 1948 r. stojąc już właściwie nad grobem ciężko schorowany, Kożdoń napisał memorandum do rządu czechosłowackiego, stanowiące jego swoiste wspomnienia. Ten cenny, przechowywany w czeskim archiwum dokument to oczywiście (inaczej być nie mogło) świadectwo subiektywne, którego autor stara się ukazać swe pobudki, polityczne wybory i postępowanie w jak najlepszym świetle. Niemniej - poza swoimi walorami faktograficznymi - daje nam pojęcie, w jaki sposób Kożdoń odpowiadałby swym krytykom i oskarżycielom na stawiane nam zarzuty.

Przemyślenia, którymi dzieli się Kożdoń, chwilami nieledwie ocierają się o historiozofię:

Włączenie Ślązaków do niemieckiej kultury nie przyszło wcale z planowanego, świadomego zamiaru, lecz było wynikiem stuletniego historycznego procesu, podobnie jak w innych krajach byłej monarchii. Osądzanie tego procesu przez dzisiejsze okulary byłoby aktem gwałtu, gdyż jawił by się jako wykreślona przeszłość. Dlatego nie można było czynić wyrzutów jednostkom za to, na co wpływu nie mieli a co ma swoje sprawiedliwe wytłumaczenie tylko w dalekiej przeszłości, Nasze wywodzenie się zmieszanych narodowościowych stosunków wpływało na mnie także w tym kierunku, że zawsze wystrzegałem się każdej ekstremalnej działalności narodowościowej, zawsze rozstrzygałem na korzyść narodowościowej tolerancji, językowego równouprawnienia, wyrównywałem narodowościowe spory i popierałem spokój. Moje pokojowe narodowościowe występowanie często mi w życiu szkodziło a na koniec i w okresie niemieckiej okupacji.

Przy okazji Kożdoń przypomina swe zasługi dla Czeskiego Cieszyna:

W czasie mego urzędowania jako starosta Czes. Cieszyna 1923-1938 został Czeski Cieszyn wybudowany jako samodzielna miejska gmina, prawie wszystkie instytucje i powstały w tym czasie dzięki znacznym nakładom finansowym.

Tak zaś uzasadnia pryncypia, jakie wyznawał i jakimi kierował się w polityce:

Będąc świadomy swej powinności wobec śląskiej ojczyzny, biorąc pod uwagę, że Śląsk Cieszyński już w r. 1163 odpadł od Wschodu i dlatego ma prawo do kulturalnej i politycznej odrębnej pozycji (odrębność kulturalna i polityczna), organizowałem w ostatnich latach przed pierwszą wojną światową swoich zwolenników do oporu przeciwko gwałtownemu naciskowi ze Wschodu i przeciwko obcej mentalności. W śląskiej partii ludowej zorganizowane wierne ojczyźnie Ślązactwo było niezbitym dowodem obrony przeciw wszechpolskim prawom do Śląska Cieszyńskiego w walkach plebiscytowych 1919 i 1920.

Negatywny odbiór tego typu poglądów w II RP, państwie polskim ukształtowanym wedle modelu narodowego, był nieunikniony.

Najcięższe jednak oskarżenia wobec Kożdonia dotyczą okresu III Rzeszy i II wojny światowej. Oddajmy znów głos Piotrowi Spyrze:

Józef Kożdoń powrócił do Cieszyna wraz z armią hitlerowską w dniu 2 września 1939 roku (zetknąłem się z wersją, że nastąpiło to później - T.B.). Włączył się gorliwie w działania na rzecz okupacyjnej administracji. Pełnił m.in. funkcje likwidatora Towarzystwa Oszczędności i Zaliczek oraz doradcy ds Volkslisty na terenie Śląska Cieszyńskiego. We wrześniu 1943 roku okupanci zorganizowali wielką fetę na cześć J. Kożdonia, z okazji jego 70-ych urodzin. Otrzymał wówczas tytuł honorowego obywatela miasta Cieszyna oraz – przyznany przez Adolfa Hitlera – Krzyż Zasługi Orderu Orła Niemieckiego (nadawany cudzoziemcom, za wybitne zasługi dla III Rzeszy). Ten piękny jubileusz stał się dla miejscowych, nazistowskich notabli okazją do pięknych przemówień na cześć Dostojnego Jubilata.

Innego zdania jest Krzysztof Nowak:

Choć wielu jego zwolenników współpracowało z hitlerowcami przeciwko Polakom, sam Kożdoń nie był nazistą ani antysemitą i nawet pomagał osobom zagrożonym bądź aresztowanym w opuszczeniu Śląska Cieszyńskiego.

A co na to sam Kożdoń? Zacytujmy i jego:

Przez pierwsze 3 lata doświadczyłem od okupantów wiele krzywd i poniżenia. Dopiero w latach 1943 i 1944 byłem łagodniej traktowany, pozostawałem jednak nadal z publicznego życia wyłączony. (...)
W funkcji likwidatora spółdzielni kredytowych najbardziej brałem pod uwagę dłużników, zostawiałem polskich i czeskich urzędników na ich miejscach, pozwoliłem im na koniec na renumerację, itd.
Podczas okupacji stawałem przy każdej okazji za swoich krajanów i wspomagałem ich też finansowo. Z licznych przykładów chcę tutaj wskazać tylko na przypadek górala Adama Sikory z Dolnej Łomnej, któremu swoją interwencją w Katowicach i swoim świadectwem przed Volskgerichtem w Berlinie uratowałem życie.
Jako członek katowickiej komisji odwoławczej dla niem.(ieckiej) Volkslisty ujmowałem się za swych krajanówna każdym kroku—jak czeskich taki polskich. Szczegóły są zamieszczone we wniosku o rehabilitację.
Podobnie było z sekretarzem ministra dr Staškiem z Pragi, który mi sam wyznał, że swoim poświadczeniem uratowałem mu życie.

W czym leży mój błąd?

Należy mieć świadomość, że memorandum Kożdonia nie powstało tylko, a nawet zwłaszcza z myślą kreowaniu przez jego autora swego korzystnego wizerunku u potomnych. Miało ono czysto praktyczny sens: w 1948 r. nie represjonowany wprawdzie, ale zepchnięty na margines życia Kożdoń klepał biedę w Opawie i zdesperowany zabiegał do rządu czechosłowackiego o środki na utrzymanie:

Mam 76 lat, cierpię na reumatyzm, od dwóch ostatnich lat na cukrzycę, dużo cierpiałem na zapalenie żył, furunkulozę, itd. Moje nerwy są zupełnie wyczerpane. Od r. 1945 jestem odłączony od swojej rodziny, żyję u Marianów w Opawie po raz piąty jako uchodźca, zupełnie osamotniony, opuszczony. Emeryt bez emerytury, bez duchownego odpoczynku błądzę bez pomocy po świecie, ale ufam, że znajdę samarytan, którzy mi przecież kiedyś pomogą - skarżył się. - Za służbę dla ojczyzny 3 razy w więzieniu, po raz piąty na uchodżctwie kilkakrotnie z zagrożonym życiem, 5 ran na głowie, zrujnowany, osamotniony, wołam nieustannie o pomoc i ochronę. Moja dusza nie znała nigdy nienawiści, nigdy nikogo nie obgadywałem, chyba tylko bezwiednie, nigdy nikomu ani słówkiem nie ubliżyłem. W całym swoim życiu byłem gotów do pomocy i służenia. Niewdzięczności i niewierności tyle w życiu doznałem, jak chyba nikt inny z mojego otoczenia.

U kresu życia zostało mu tylko narzekanie na swój los, z którego sens zwątpił:

Wynikiem mej trudnej pracy, której towarzyszyły często niepowodzenie i rozczarowanie, jest refleksja - czy ma sens, aby człowiek szedł przez życie porządnie, uczciwie, ze świadomością celu, czy nie. (...) Po życiu pełnym pracy i wysiłku: taki efekt. Dlatego się pytam: w czym leży mój błąd, moje przewinienie, dla którego tyle cierpię?

Kilka miesięcy po napisaniu tych gorzkich słów Józef Kożdoń zmarł.

Kupka pokazuje się jako duch swym mordercom - fragment plakatu

Może Cię zainteresować:

Plebiscytowy plakat, który wygląda jak z Halloween. Dlaczego? Nawiedził was duch Teofila Kupki

Autor: Tomasz Borówka

31/10/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon