Oprócz przeprowadzonego już zalesienia, posadzono krzewy leszczyny i jeżyny, których owoce spokojnie zbierać mogą dzieci. Są też rośliny służące za pożywienie ptakom. Stałe przeplatanie polan i nasadzeń na pofałdowanym terenie podkreśla piękno tego ogromnego kompleksu, a z wysoczyzny, na której jest kilka stawów, roztacza się wspaniały widok na bliższe i dalsze miejscowości naszego okręgu.
Brzmi jak relacja o rodzącym się w latach 50. Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku? Pozory mylą! Ten opis z roku 1942 wydrukowała nazistowska gazeta. Park nad dzisiejszym Dużym Stawem i na Wzgórzu Planetarium zaczęli budować już Niemcy podczas II wojny światowej. Oto przemilczana historia tego miejsca.
Na początku była tragedia
6 maja 1941 roku w niemieckim obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu ginie Heni Pateux – francuski żołnierz, który przybył na Górny Śląsk przed plebiscytem i przystał do śląskich powstańców, na ochotnika bądź (i raczej) z tajną misją ich wspierania. A w 1922 roku został tu, ożenił się i po kilku latach założył gospodę nad stawem w dolinie na peryferiach Królewskiej Huty (która dopiero miała stać się Chorzowem). Swój interes nazwał Doliną Szwajcarską, zapewne na cześć swoich ojczystych stron. Jego rodzinne, malowniczo położone Machilly w departamencie Haute-Savoie ledwo kilka kilometrów dzieliło od granicy ze Szwajcarią. We wrześniu 1939 roku Pautex pozostał na Śląsku powtórnie i tym razem z tragicznym dla siebie finałem. Nie wiemy, dlaczego aresztowało go gestapo – czy w związku z powstańczą przeszłością, czy został zdemaskowany jako francuski agent (którym faktycznie mógł być), czy też przyczyną były strzały od strony Doliny Szwajcarskiej, jakimi 5 września 1939 nieznany snajper powitał przejeżdżających dzisiejszą Chorzowską Niemców. A może chodziło o wszystko naraz? Jakkolwiek było, Pautex trafił za druty Oświęcimia i nie wyszedł już zza nich żywy.
W tym czasie w jego Dolinie Szwajcarskiej od dawna już gospodarowali Niemcy.
Dolina Szwajcarska ma nowych panów
Wieczorem 21 czerwca 1940 roku w Dolinie Szwajcarskiej po raz pierwszy zapłonęły ognie zwiastujące początek nowej epoki. Z osiedli, zakładów i urzędów Königshütte (jak znów nazywał się Chorzów) wyruszyły grupy członków organizacji Kraft durch Freude, prowadzone przez lokalnych przywódców NSDAP.
Wszystkie ich trasy zbiegały się na kulminacji wzgórza dominującego nad Doliną Szwajcarską – dziś znanego jako Wzgórze Planetarium. Wtedy nie było tam jeszcze kopuł, projektora ani teleskopu, a o Śląskim Parku Nauki nie śniło się nikomu nawet w najbardziej szalonych marzeniach. Nic, tylko rozgwieżdżone niebo, wrzosy, trawy i woda.
Ten zlot gwiaździsty był czymś więcej niż wycieczką. Z okazji Sonnenwendfeier, czyli święta przesilenia letniego (jak podkreślali brunatni organizatorzy – pierwszego po „wyzwoleniu spod polskich rządów” – na łące rozciągającej się wówczas na rozległej połaci wzgórza rozpalono wielkie ognisko. Płonęły pochodnie, dźwięczały fanfary, śpiewano pieśni, wygłaszano płomienne przemowy na cześć Wodza, partii, narodowej wspólnoty i najnowszych triumfów Wehrmachtu, który w tych właśnie dniach druzgotał Francję. Wzniesienie górujące nad gospodą Francuza, który związał się z Polakami na dobre i na złe, stawało się scenerią narodowosocjalistycznych rytuałów. Gdy ogień zgasł, a pieśni ucichły, miejsce było już naznaczone i gotowe na kolejny rozdział swojej historii. Podobnie jak cały Śląsk w nazistowskich planach przebudowy świata, przejść miało metamorfozę.
Niespełna dwa miesiące po śmierci Pateuxa jego dawną posiadłość odwiedza gauleiter i nadprezydent Górnego Śląska. Parteigenosse Fritz Bracht w ramach objazdu Königshütte wizytuje również Dolinę Szwajcarską, która – jak relacjonuje Kattowitzer Zeitung – „jest obecnie przekształcana i ma stać się miejscem wypoczynku dla mieszkańców”.
To zdanie – pozornie techniczne – niesie ciężar symboliczny. Dolina, nazwana przez francuskiego gospodarza na cześć rodzinnych stron, staje się teraz przestrzenią rekreacji dla niemieckiej wspólnoty narodowej. Nie ma już Pateuxa – są za to wielkie plany, które mają być realizowane pod bacznym okiem gauleitera. Skądinąd z wyuczonego zawodu będącego ogrodnikiem – co może nie być tu pozbawione znaczenia. Gdyż składową nazistowskich planów metamorfozy Śląska jest bowiem także jego zazielenienie! Jak się okazuje, nie jest to idea, która pojawiła się znikąd dopiero w czasach Jerzego Ziętka. Co więcej, na pomyśle nie się skończyło.
Zieleń i brunatny reżim
Wśród planów przebudowy Königshütte – miasta hutniczego, które miało stać się nie tylko „piękniejsze”, ale i „bardziej niemieckie” – zazielenienie odgrywało rolę nie tylko estetyczną, lecz ideologiczną. Gauleiter Fritz Bracht, jak wspomnieliśmy z zawodu ogrodnik, nie tylko wizytował Dolinę Szwajcarską, ale też patronował projektom, które miały zmienić jej charakter z prywatnej gospody nad stawem w przestrzeń rekreacyjną dla wspólnoty narodowej. Oczywiście w miarę wolnego czasu, bo głowę zaprzątały mu sprawy większej skali i bardziej istotne dla jego przełożonych w Berlinie (jak polityka narodowościowa i produkcja zbrojeniowa, a jeśli chodzi o sprawy lokalne, to jednak bardziej niż w ekologię czy rekreację ludności angażował się w mieszkalnictwo i urbanizację). Zazielenianie Königshütte, w tym przekształcenie Schweizer Tal, organizować i nadzorować musiały władze lokalne. Na ich czele stali nadburmistrz Ernst Schroeder i kresilaiter NSDAP Wilhelm Schneider, a następnie jego następca Paul Sornik. Zaś samym projektem kierował Georg Treutner, dyrektor zieleni miejskiej rodem z Austrii, a na Śląsk przybyły z Wanne-Eickel w Zagłębiu Ruhry.
Przewidziano połączenie miejskich terenów zielonych za pomocą zielonych traktów oraz przynajmniej nasadzeń drzew w ulicach łączących te obszary. Na południu miasta powstanie duży kompleks zieleni, wykorzystujący naturalne zbiorniki wodne, który rozciągać się będzie od obecnego Ogrodu Różanego na południowy wschód aż do Parku Redena. Z samego Parku Redena poprowadzone zostaną zadbane ścieżki spacerowe przez pola uprawne, tworząc połączenie z Doliną Szwajcarską i leżącym za nią wzniesieniem, gdzie dzierżawiono teren o powierzchni 90 hektarów, który ma zostać zalesiony i zagospodarowany jako las miejski – tak prasa relacjonowała nazistowskie plany zazieleniania Königshütte.
Miejmy tu jednak świadomość, że niemiecka koncepcja rozwoju terenów zielonych Chorzowa nawiązywała do przedwojennych planów polskich. Przewidywały one m.in. zadrzewienia między parkiem na Górze Wyzwolenia (Redena) a Doliną Szwajcarską, które połączyłyby oba tereny rekreacyjne w jeden kompleks.
Nazwa ta nie jest ostateczna - podkreślano, pisząc o Dolinie Szwajcarskiej. Mimo pozornej swojskości, wyraźnie kłuła on w oczy nazistów. Dobrze pamiętali, kto był założycielem tego miejsca i tak je ochrzcił. Dlatego też stopniowo zaczęli upowszechniać nazwę Königshütter Stadtwald (Las Miejski Königshütte). Zaś Duży Staw (w tamtych czasach nie był jeszcze tak duży jak dziś i bezimienny) stał się Grubensee. Zarybione Kopalniane Jezioro cieszyło się dużą popularnością wśród wędkarzy.
W liczbach i na mapach
To cicha i piękna okolica, usiana falistymi wzgórzami i urozmaicona widokiem ożywczych, radośnie szemrzących stawów. Na wodzie zalega już lód, a zima rozgościła się wszędzie. Nieśmiało wznoszą się tu świeżo posadzone drzewka – jest ich 60 000: jodły, brzozy, wierzby, dęby, buki, krzewy i drzewa wszelkiego rodzaju. Kolejne 20 000 czeka jeszcze na posadzenie, by powierzyć swoje życie matce ziemi – relacjonowała 22 grudnia 1943 Oberschlesische Zeitung, pospolicie zwana „Katowicerką”.
Zauważmy: mowa tu o kilkudziesięciu tysiącach drzew. Czy to dużo? W liczbach bezwzględnych – niewątpliwie tak. Ale w porównaniu z nasadzeniami po powstaniu Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku, cyfry te robią już mniejsze wrażenie. Wprawdzie w samym tylko pierwszym etapie Budowy WPKiW posadzono tylko 30 tys. drzew palikowych, za to jednak aż około 600 tys. sadzonek. A początku lat 60. w WPKiW szumiało już 15 tys. starych drzew (częściowo przesadzonych z innych miejsc Śląska), 810 tys. młodych drzew palikowych oraz ponad 2 miliony krzewów. Niewątpliwie pewną część z tego stanowiły nasadzenia jeszcze niemieckie – lecz ile dokładnie, trudno dziś ocenić bez szczegółowej dokumentacji i bardzo specjalistycznej analizy.
Gdzie dokładnie zasadzili te drzewa i krzewy niemieccy leśnicy i ogrodnicy? Porównując przedwojenne mapy topograficzne z planami Katowic i Chorzowa z lat drugiej wojny światowej można wysnuć wniosek, że nasadzenia koncentrowały się – logicznie zresztą – w rejonie dzisiejszych Kręgów Tanecznych oraz na terenie ograniczonym od zachodu dzisiejszą promenadą im. generała Jerzego Ziętka, aleją Harcerską od północy, Klonową od wschodu i Wiązową od południa. Czyli nad Dużym Stawem i powyżej, w kierunku Planetarium – ale nie sięgając Łani.
To właśnie tam już w latach 40. zaczęła kiełkować zieleń, która kilka lat później będzie współtworzyć symbol nowego porządku. A w większej części przetrwawszy obie ideologie, do dziś daje cień użytkownikom Parku Śląskiego.
Zielone płuca Königshütte
„Nowe ścieżki wyraźnie przecinają nowe leśne i parkowe założenia Doliny Szwajcarskiej. Nie tylko latem, lecz także zimą widoczna jest praca ogrodnika. Krok po kroku podejmowane są kolejne działania, by stworzyć tu założenie w duchu najpiękniejszego zalesienia – jako »płuca miasta hutniczego«, miejsce odpoczynku i wytchnienia dla wszystkich ludzi pracy” - pisała Oberschlesische Zeitung pod koniec 1943 roku.
– To cicha i piękna okolica, usiana falistymi wzgórzami i urozmaicona widokiem ożywczych, radośnie szemrzących stawów – zachwycał się dziennikarz Katowicerki.
Choć dziś Park Śląski rozciąga się na ponad 500 hektarach, a jego leśna strefa miała według planów prof. Władysława Niemirskiego objąć aż 220 hektarów, to warto pamiętać, że wcześniej – jeszcze w czasie wojny – niemieccy architekci krajobrazu też mieli znaczące ambicje. Ich projekt, choć znacznie skromniejszy, obejmował około 83–90 hektarów, z czego tylko część została przeznaczona pod zalesienie. Niemiecka koncepcja zagospodarowania Wzgórza Planetarium odbiegała charakterem od tego, co zaproponował i zrealizował zespół projektantów Niemirskiego. Polegała ona na zachowaniu tam naturalnych wrzosowisk, przez które poprowadzono sieć ścieżek.
Korespondowało to nawet z planowanym wykorzystaniem tego terenu – wszak wielkiej fojery na Sonnenwende czy innych marszów z pochodniami lepiej nie organizować w gęsto zadrzewionym lesie. Wrzosowiska, otwarte polany i łagodnie pofałdowane wzgórza nadawały się do tego znacznie lepiej – zarówno ze względów bezpieczeństwa czy logistyki, jak i symbolicznych.
W każdym razie powierzchnia 83-90 hektarów autentycznie robi wrażenie w zestawieniu z obszarem niejednego znanego parku na Górnym Śląsku. Katowicki park Kościuszki liczy sobie niespełna 51 ha, Dolina Trzech Stawów około 65 ha, zaś park Kachla w Bytomiu ma powierzchnię zaledwie 43 ha. To jednak parki miejskie. Może w tym właśnie tkwi zasadnicza przyczyna różnicy skali pomiędzy rozbudowaną Doliną Szwajcarską, co do zasady mającą przecież służyć mieszkańcom Königshütte jako park miejski, a WPKiW z samego założenia będącym parkiem regionalnym.
Podobnie jak późniejszy WPKiW zyskał miano „Zielonych Płuc Śląska”, tak i Niemcy określali swoje chorzowskie tereny zielone – w tym Königshütter Stadtwald – jako „Zielone Płuca Königshütte”. Ale różnica polegała nie tylko na skali, lecz i na filozofii. Władysław Niemirski projektował park jako przestrzeń demokratyczną, dostępną, służącą wypoczynkowi i edukacji. Niemcy – jako przestrzeń wspólnotową, ale podporządkowaną ideologii, rytuałom i kontroli. Choć warto pamiętać, że i w myśl pierwotnej polskiej koncepcji w WPKiW miał powstać Sektor Propagandowy, w którym odbywałyby się defilady, manifestacje, masowe wiece i inne ideologiczno-propagandowe hece. Miał być jednak zlokalizowany gdzie indziej, w rejonie promenady Ziętka. Ale Wzgórze Planetarium, w myśl niemieckiej koncepcji mające stanowić obszar półdzikich wrzosowisk, polscy projektanci w całości przeznaczyli na zalesiony Sektor Cichego Wypoczynku (rewelacyjny skądinąd pomysł umieszczenia właśnie tam Planetarium Śląskiego nie od razu się pojawił).
Wakacje nad stawem
Wiosną i latem 1943 roku, mimo ograniczeń wojennych, w Königshütter Stadtwald prowadzono więc intensywne prace. Jak relacjonowała prasa, powstały tam celowo zaplanowane szkółki leśne oraz liczne nowe ścieżki spacerowe, które sensownie przecinały teren. Naturalnymi wrzosowiskami zachwycano się jako obszarami o szczególnym uroku. Jednak to nie wrzosowiska zajmowały centralne miejsce w nazistowskiej propagandzie tamtego okresu. To zarezerwowano dla gospody w Dolinie Szwajcarskiej, która w tym czasie pełniła już nową funkcję.
W samym sercu Doliny Szwajcarskiej, bo w budynku dawnej gospody Henriego Pateuxa, powstał jeden z najbardziej ideologicznie nasyconych projektów społecznych Königshütte – lokalny ośrodek wypoczynkowy dla matek. Uruchomiony przez NSV (Nationalsozialistische Volkswohlfahrt, społeczna organizacja opieki społecznej podporządkowana NSDAP) przy wsparciu partii i władz miejskich, miał być nie tylko miejscem wytchnienia, ale też przestrzenią kształtowania „przyszłych Niemców”. W praktyce ośrodek funkcjonował jako dzienny dom wypoczynkowy. Matki z niemowlętami i małymi dziećmi – często z rodzin wielodzietnych i ubogich – przyjeżdżały tu codziennie specjalnym tramwajem. Na miejscu witały je siostry i pomocnice, przejmując dzieci i wózki. Niemowlęta trafiały do białych łóżeczek ustawionych w zacisznej strefie przy brzegu stawu, starsze maluchy bawiły się w piaskownicach, a szkolna dziatwa spędzała wakacyjny czas, uczestnicząc w grach, spacerach i zawodach pływackich. Matki odpoczywały na leżakach, szydełkowały, czytały i zabawiały się rozmową. O 11:00 serwowano napój wzmacniający, w południe obiad, a wieczorem ciepły posiłek łączący kawę i kolację. Po wszystkim wracały do domu – opalone, wypoczęte i (jak relacjonowała prasa) w doskonałym nastroju.
Warto przy tym zauważyć, że niemiecki pomysł na wakacyjny ośrodek dla matek w Dolinie Szwajcarskiej nie był całkiem oryginalny. Już w latach 30. polskie władze Chorzowa organizowały tam półkolonie dla dzieci – zwłaszcza te z rodzin bezrobotnych i niezamożnych. W wakacje 1936 roku Dolina Szwajcarska uznana została za „ideał najlepszego ośrodka półkolonijnego”, oferującego warunki zbliżone do pobytu na wsi. Ulokowano tam największą grupę dzieci, wykorzystując teren gospody jako bazę wypoczynkową. Nazistowski projekt NSV z lat 40. był więc nie tyle pionierski, co kontynuacyjny – choć z zupełnie inną ideologią i innym celem.
Niemiecką akcję zapoczątkowano w 1941 roku. W samym tylko sierpniu 1942 roku ośrodek przyjął 24 matki z 112 dziećmi. Jedna z kobiet miała pod opieką aż 11 dzieci, inna – 8. W sumie, do września, z wypoczynku skorzystało 500 osób. W maju 1943 roku dom otwarto po raz trzeci – odświeżony i odmalowany, gotowy na lato. Gazetowe relacje uderzały w idylliczne tony: łóżeczka znów lśniły bielą, werandy zapraszały do odpoczynku, w lustrze Grubensee odbijał się błękit nieba, a a z łąk między Schweizer Tal (Entschuldigung, Stadtwald) a Königshütte-Ost i Redenbergiem dolatywała pieśń skowronka.
Stałym elementem otwarć i zakończenia turnusu w ośrodku były wizyty lokalnych dygnitarzy. Włodarze Königshütte i przedstawiciele partii pojawiali się tam regularnie, by podkreślić znaczenie tej placówki. W ich przemówieniach wypoczynek matek był nie tylko gestem opieki, ale też narzędziem budowania Tysiącletniej Rzeszy. Akcentowano, że także wypoczynek matek ma służyć narodowi, a ośrodek – urządzony w dawniej „zaniedbanym budynku z czasów polskich” – jest wzorem współpracy partii i samorządu.
„Nun ade, du mein lieb’ Schweizertal”
„Żegnaj, moja ukochana Dolino Szwajcarska…” Tak śpiewały matki i dzieci w specjalnym tramwaju, który w końcu sierpnia 1944 wracał zatłoczony z zielonego zakątka Königshütte do hutniczego miasta pełnego dymu, huku i codziennych trosk. To było pożegnanie nie tylko z wakacjami, ale z całą epoką. W 1944 roku zakończono czwarty sezon wypoczynkowy w Dolinie Szwajcarskiej – z rekordową liczbą uczestników, z przemówieniami oficjeli, podarunkami i pamiątkami, wśród których czołowe miejsce zajmowały rytualne fotografie Führera. I wśród zapewnień, że „w przyszłym lecie dom znów się otworzy”.
Ale nie otworzył się. Zimą 1944/45 wkroczyła na Śląsk nowa rzeczywistość. W styczniu, gdy Armia Czerwona zbliżała się do Königshütte, szybko zblakły wspomnienia o leżakach, błękitnym stawie i śpiewie skowronków. Fotografie Hitlera, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej wręczano matkom jako symboliczne podarunki, najczęściej trafiały do pieców lub ukrywane były w pośpiechu w domowych zakamarkach. Miejsce, które miało znów się otworzyć przyszłego lata, pozostało zamknięte – w tej roli już na zawsze.
Z całego tego propagandowego spektaklu pozostało chyba tylko jedno: słowa śpiewanej w tramwaju piosenki „Nun ade, du mein lieb’ Schweizertal…”, które tamtego sierpniowego popołudnia wybrzmiały w sposób prawdziwie proroczy. Nadchodził koniec Doliny Szwajcarskiej w wersji nazistowskiej. Już wkrótce jej krajobraz, funkcja i sens miały się zmienić. Dzieje tego miejsca w latach 1939–1945 czekało wymazanie z ludzkiej pamięci.
Skazane na zapomnienie
Gdyż był to rozdział wielce kłopotliwy. Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku, sztandarowa inwestycja PRL na Śląsku, nie mógł przecież mieć nazistowskich korzeni. Nowe komunistyczne władze potrzebowały własnych mitów założycielskich. Jak opowieści o dobrodziejstwach demokracji ludowej i dyktatury proletariatu, rekultywacji terenów spustoszonych przez burżuazyjnych fabrykantów i czynach społecznych, podejmowanych wspólnym socjalistycznym wysiłkiem w interesie ludu pracującego. Dolina Szwajcarska w wersji narodowosocjalistycznej nie pasowała do tej narracji. O ile jeszcze czasem wspominano półgębkiem o gospodzie Henri'ego Pateuxa – Francuza, który przystał do powstańców śląskich, o tyle już niemieckie programy zazieleniania, rekreacji i ideologicznego modelowania przestrzeni musiały zostać skazane na zapomnienie. Nie było miejsca na przypominanie, że jeszcze przed Ziętkiem sadzono na terenie przyszłego WPKiW tysiące drzew, że wytyczano ścieżki i organizowano turnusy dla matek. Historia musiała się zacząć od nowa – od 1950 roku, kiedy narodził się WPKiW i socjalistyczna wizja „Zielonych Płuc Śląska”.
A Dolina Szwajcarska? Szybko też przestała być osobnym bytem. Wchłonięta przez Park, zatarła swoje kontury, zniknęła z map, a z czasem niemal i z pamięci. Z całej jej nazistowskiej wersji pozostało do dziś parę wiekowych, pięknych, ponad 80-letnich drzew, których trochę stoi jeszcze w Parku Śląskim (trudno je zresztą odróżnić od tych sadzonych dekadę później, w czasach Ziętka). Paradoksalnie, słowa dawno zapomnianej niemieckiej pieśni „Żegnaj, moja ukochana Dolino Szwajcarska…” najlepiej oddają moment, w którym historia tego miejsca zmieniła bieg.
Może Cię zainteresować:

